poniedziałek, 31 sierpnia 2015

ACTION COMICS VOL. 6: SUPERDOOM

Greg Pak oraz Aaron Kuder na swój sposób przeprowadzają Supermana przez crossover Doomed.


Poprzedni, premierowy tom przygód Supermana pod wodzą duetu Greg Pak oraz Aaron Kuder, pozostawił po sobie bardzo pozytywne wrażenie. Obaj twórcy dostali ode mnie duży kredyt zaufania pokazując, że ich podejście do jednego z najbardziej rozpoznawanych bohaterów komiksowych jest bardzo bliskie temu, czego oczekuję po historiach z udziałem Człowieka ze Stali. Sprawdźmy zatem, jak wspomniani panowie wypadli tym razem, i czy znów jest nad czym się zachwycać. 

Wszystkie zeszyty, które zostały umieszczone w tym tomie zatytułowanym Superdoom są tym razem w całości poświęcone największemu jak do tej pory eSowemu eventowi w ramach New 52, a mianowicie zakrojonej na dużą skalę historii Doomed. Historii, którą Pak nakreślił wspólnie z Charlesem Soule oraz Scottem Lobdellem, i gdzie pokazano Supermana walczącego z samym sobą, aniżeli potykającego się z kolejnym potężnym przeciwnikiem. Nie lada wysiłku i siły woli większej niż w przypadku Zielonych Latarników potrzeba Człowiekowi ze Stali, aby przejąć kontrolę nad świadomością Doomsdaya, z którym w wyniku ostatniej potyczki dzieli od teraz jedno ciało. Mamy zatem dwa w jednym, gdzie co rusz jedna bądź druga osobowość przejmuje kontrolę nad poczynaniami hybrydy określanej jako Superdoom. Chwila nieuwagi, rozluźnienia i nagle eS przeobraża się w nieobliczalną, agresywną i żądną krwi bestię zapominając o wszystkich wartościach, jakie do tej pory sobą reprezentował. Staje się na tyle dużym zagrożeniem, że uznany zostaje w pewnym momencie za niebezpieczeństwo dla całego świata i dobrowolnie decyduje się odejść, opuścić planetę Ziemia. Kal-El skazuje sam siebie na banicję dla dobra ludzkości. Inna sprawa, że decydując się na ten desperacki krok nie zdaje sobie sprawy, że realizuje dokładnie punkt po punkcie plan, który nakreślił dla niego jeden z jego największych wrogów, który w odpowiednim momencie wkracza na scenę.

Niestety problem tego wydania zbiorczego polega głównie na tym, że otrzymujemy tutaj tak naprawdę 1/3 całego eventu, przez co czytelnik nieobeznany ze wszystkimi tytułami z rodziny Supermana może czuć się zagubiony. Dokładnie wyliczając dostajemy prolog i epilog, a oprócz tego odsłony numer 2, 6, 8, 11 i 12. Biorąc pod uwagę, że Doomed składa się z 15 odsłon (licząc od DOOMED #1 do DOOMED #2) nietrudno domyślić się, że decyzja o wypuszczeniu tak okrojonej historii jest niczym innym, jak godnym pożałowania skokiem na kasę fanów „błękitnego harcerzyka”. Greg Pak robi wprawdzie dużo, aby zbiór ten sam w sobie stanowił jako tako spójną całość, ale dominuje uczucie, że ominęło się jakieś istotne wydarzenia. Nie ma co się oszukiwać, poprzedzające kolejne odsłony jednostronicowe wstępniaki z Daily Planet z gatunku „w poprzednim odcinku” nie wypełnią luki po tych częściach Doomed, których należy szukać w innych trejdach. A to i tak nie wystarczy, gdyż bardzo kluczowe dla całości DOOMED #1 oraz DOOMED #2 uwzględnione są jedynie w wydaniu zbiorczym SUPERMAN: DOOMED, gdzie mamy całe wydarzenie przedstawione od początku do końca. Tutaj mamy takie skakanie po wybranych fragmentach większej całości, które w moim odczuciu mija się z celem. W tym miejscu po raz kolejny przeklinam władze DC, aby przestały w tak bezmyślny i pozbawiony logiki sposób przedstawiać swoje crossovery oraz eventy.

Jeśli mam wskazać mimo tego chronologicznego chaosu plusy zawartych w tym komiksie fragmentów Doomed, to będą to przede wszystkim momenty dotyczące ludzkiej strony Supermana. Fajnie było obserwować eSa czerpiącego przyjemność z groźnej przemiany, jaka zachodzi w jego psychice, uznanie samego siebie za zagrożenie, a także epilog, gdzie wpada na herbatkę do Wayne manor, i gdzie zastanawia się, czy świat jeszcze go potrzebuje. Są to fragmenty, w których Greg Pak czuje się najlepiej i porusza najistotniejsze problemy związane z byciem superbohaterem. Gdzie stawia pytania o sens wykonywanej misji i granice, jakich komuś takiemu nie wolno przekraczać.

Rysunkowo jest bardzo różnie, gdyż jak to bywa przy okazji wszelkiej maści eventów, czy to się komuś podoba, czy też nie, regularnych twórców wspiera cała masa pomocniczych artystów. Stąd wynikają tak ekstremalne sytuacje, że nawet jedna odsłona może być stworzona przez kilku ilustratorów. Łącznie naliczyłem ich trzynastu, a rekordowa ilość, bo aż siedem osób pomagało przy rysowaniu ACTION COMICS ANNUAL #3. Oczywiście największa ilość plansz przypadła Aaronowi Kuderowi, który zdecydowanie stanął na wysokości zadania, w co ani przed chwilę nie wątpiłem. Pozostali zaliczyli mniej lub bardziej spektakularne epizody, ale tak szczerze mówiąc nikt chyba nie zawalił. W każdym razie nie odnotowałem fragmentu, który raził by w oczy marnej jakości szatą graficzną. Można zatem śmiało powiedzieć, że wizualnie jest co najmniej poprawnie.

Szósty tom serii ACTION COMICS jest komiksem, którego zdecydowanie nie polecam. Nie chodzi tu o poziom zbioru, który wcale nie jest jakiś katastrofalny, ale o skandaliczny sposób, w jaki komiks ten został wydany. Stąd właśnie niska ocena. Tym, którzy zaciekawieni są dokładnym przebiegiem starcia Supermana z Doomsdayem odsyłam do wspomnianego już wyżej SUPERMAN: DOOMED. Duże eventy mają to do siebie, że nawet dobry scenarzysta musi dostosować się do pozostałych, przez co nie zawsze jest w stanie wykrzesać z siebie wszystkiego tego, co najlepsze. Pozostaje wierzyć, że w kolejnym zbiorze, który skupiać się będzie tym razem na miasteczku Smallville, zobaczymy ponownie starego, dobrego Grega Paka, który zaciekawił swoimi rozwiązaniami w What Lies Beneth. Epilog pokazał, że seria po przerwie na Doomed wraca na właściwe tory.

Ocena: 2,5/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów ACTION COMICS #30 – 35 oraz ACTION COMICS ANNUAL #3

Oczywiście komiks jest do nabycia w promocyjnej cenie w sklepie ATOM Comics

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz