Poprzedni, premierowy tom przygód
Supermana pod wodzą duetu Greg Pak oraz Aaron Kuder, pozostawił po sobie bardzo
pozytywne wrażenie. Obaj twórcy dostali ode mnie duży kredyt zaufania
pokazując, że ich podejście do jednego z najbardziej rozpoznawanych bohaterów
komiksowych jest bardzo bliskie temu, czego oczekuję po historiach z udziałem
Człowieka ze Stali. Sprawdźmy zatem, jak wspomniani panowie wypadli tym razem, i
czy znów jest nad czym się zachwycać.
Wszystkie zeszyty, które zostały
umieszczone w tym tomie zatytułowanym Superdoom
są tym razem w całości poświęcone największemu jak do tej pory eSowemu
eventowi w ramach New 52, a mianowicie zakrojonej na dużą skalę historii Doomed. Historii, którą Pak nakreślił
wspólnie z Charlesem Soule oraz Scottem Lobdellem, i gdzie pokazano Supermana
walczącego z samym sobą, aniżeli potykającego się z kolejnym potężnym
przeciwnikiem. Nie lada wysiłku i siły woli większej niż w przypadku Zielonych
Latarników potrzeba Człowiekowi ze Stali, aby przejąć kontrolę nad świadomością
Doomsdaya, z którym w wyniku ostatniej potyczki dzieli od teraz jedno ciało.
Mamy zatem dwa w jednym, gdzie co rusz jedna bądź druga osobowość przejmuje
kontrolę nad poczynaniami hybrydy określanej jako Superdoom. Chwila nieuwagi,
rozluźnienia i nagle eS przeobraża się w nieobliczalną, agresywną i żądną krwi
bestię zapominając o wszystkich wartościach, jakie do tej pory sobą
reprezentował. Staje się na tyle dużym zagrożeniem, że uznany zostaje w pewnym
momencie za niebezpieczeństwo dla całego świata i dobrowolnie decyduje się
odejść, opuścić planetę Ziemia. Kal-El skazuje sam siebie na banicję dla dobra
ludzkości. Inna sprawa, że decydując się na ten desperacki krok nie zdaje sobie
sprawy, że realizuje dokładnie punkt po punkcie plan, który nakreślił dla niego
jeden z jego największych wrogów, który w odpowiednim momencie wkracza na
scenę.
Niestety problem tego wydania
zbiorczego polega głównie na tym, że otrzymujemy tutaj tak naprawdę 1/3 całego
eventu, przez co czytelnik nieobeznany ze wszystkimi tytułami z rodziny
Supermana może czuć się zagubiony. Dokładnie wyliczając dostajemy prolog i
epilog, a oprócz tego odsłony numer 2, 6, 8, 11 i 12. Biorąc pod uwagę, że Doomed składa się z 15 odsłon (licząc od
DOOMED #1 do DOOMED #2) nietrudno domyślić się, że decyzja o wypuszczeniu tak
okrojonej historii jest niczym innym, jak godnym pożałowania skokiem na kasę
fanów „błękitnego harcerzyka”. Greg Pak robi wprawdzie dużo, aby zbiór ten sam
w sobie stanowił jako tako spójną całość, ale dominuje uczucie, że ominęło się
jakieś istotne wydarzenia. Nie ma co się oszukiwać, poprzedzające kolejne
odsłony jednostronicowe wstępniaki z Daily Planet z gatunku „w poprzednim
odcinku” nie wypełnią luki po tych częściach Doomed, których należy szukać w innych trejdach. A to i tak nie
wystarczy, gdyż bardzo kluczowe dla całości DOOMED #1 oraz DOOMED #2
uwzględnione są jedynie w wydaniu zbiorczym SUPERMAN: DOOMED, gdzie mamy całe
wydarzenie przedstawione od początku do końca. Tutaj mamy takie skakanie po
wybranych fragmentach większej całości, które w moim odczuciu mija się z celem.
W tym miejscu po raz kolejny przeklinam władze DC, aby przestały w tak
bezmyślny i pozbawiony logiki sposób przedstawiać swoje crossovery oraz eventy.
Jeśli mam wskazać mimo tego
chronologicznego chaosu plusy zawartych w tym komiksie fragmentów Doomed, to będą to przede wszystkim
momenty dotyczące ludzkiej strony Supermana. Fajnie było obserwować eSa
czerpiącego przyjemność z groźnej przemiany, jaka zachodzi w jego psychice,
uznanie samego siebie za zagrożenie, a także epilog, gdzie wpada na herbatkę do
Wayne manor, i gdzie zastanawia się, czy świat jeszcze go potrzebuje. Są to
fragmenty, w których Greg Pak czuje się najlepiej i porusza najistotniejsze
problemy związane z byciem superbohaterem. Gdzie stawia pytania o sens
wykonywanej misji i granice, jakich komuś takiemu nie wolno przekraczać.
Rysunkowo jest bardzo różnie,
gdyż jak to bywa przy okazji wszelkiej maści eventów, czy to się komuś podoba,
czy też nie, regularnych twórców wspiera cała masa pomocniczych artystów. Stąd wynikają
tak ekstremalne sytuacje, że nawet jedna odsłona może być stworzona przez kilku
ilustratorów. Łącznie naliczyłem ich trzynastu, a rekordowa ilość, bo aż siedem
osób pomagało przy rysowaniu ACTION COMICS ANNUAL #3. Oczywiście największa
ilość plansz przypadła Aaronowi Kuderowi, który zdecydowanie stanął na
wysokości zadania, w co ani przed chwilę nie wątpiłem. Pozostali zaliczyli
mniej lub bardziej spektakularne epizody, ale tak szczerze mówiąc nikt chyba
nie zawalił. W każdym razie nie odnotowałem fragmentu, który raził by w oczy
marnej jakości szatą graficzną. Można zatem śmiało powiedzieć, że wizualnie
jest co najmniej poprawnie.
Szósty tom serii ACTION COMICS
jest komiksem, którego zdecydowanie nie polecam. Nie chodzi tu o poziom zbioru,
który wcale nie jest jakiś katastrofalny, ale o skandaliczny sposób, w jaki
komiks ten został wydany. Stąd właśnie niska ocena. Tym, którzy zaciekawieni są
dokładnym przebiegiem starcia Supermana z Doomsdayem odsyłam do wspomnianego już
wyżej SUPERMAN: DOOMED. Duże eventy mają to do siebie, że nawet dobry
scenarzysta musi dostosować się do pozostałych, przez co nie zawsze jest w
stanie wykrzesać z siebie wszystkiego tego, co najlepsze. Pozostaje wierzyć, że
w kolejnym zbiorze, który skupiać się będzie tym razem na miasteczku
Smallville, zobaczymy ponownie starego, dobrego Grega Paka, który zaciekawił
swoimi rozwiązaniami w What Lies Beneth.
Epilog pokazał, że seria po przerwie na Doomed
wraca na właściwe tory.
Ocena: 2,5/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów ACTION COMICS #30 – 35
oraz ACTION COMICS ANNUAL #3
Oczywiście komiks jest do nabycia w promocyjnej cenie w sklepie ATOM Comics
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz