poniedziałek, 10 sierpnia 2015

SUPERMAN VOL. 5: UNDER FIRE

Recenzja piątego tomu serii SUPERMAN wydawanej w ramach New 52, a zarazem ostatniego, do którego swoje ręce przyłożył Scott Lobdell.


Wszystko ma swój początek i koniec. Nie inaczej jest z czasem, jaki na fotelu głównodowodzącego serii SUPERMAN spędził Scott Lobdell. Ponieważ nie dostarczył on swoją pracą żadnych pozytywnych, wartych zapamiętania momentów, jakie na długo zapisałyby się w historii Człowieka ze Stali, dlatego też wcale nie ubolewam nad faktem, że scenarzysta ten przekazał stery komuś innemu. Jedno pytanie, jakie nasuwa się na usta brzmi: dlaczego nastąpiło to tak późno?

Zacznę od rysunków. Nie jest może tak masakrycznie, jak w poprzednim tomie, który to zilustrowało ponad dziesięciu artystów, ale rotacje wśród ilustratorów nadal mają miejsce. Najwięcej do powiedzenia miał tym razem Ed Benes, który ni stąd ni zowąd wyrósł chyba na regularnego artystę serii. Nikt tego oficjalnie wprawdzie nie ogłosił, ale skoro przyłożył swoje ręce do 4 z siedmiu zeszytów tworzących ten tom, to tak jest. Benes jest dla mnie neutralny, i o ile jego prace nigdy nie budziły u mnie jakiegoś zachwytu, to także nie pamiętam, abym kiedyś na nie narzekał. Są przystępne i nie przeszkadzają w odbiorze komiksu, a to można chyba uznać za zaletę. Wspierają go Kenneth Rocafort, Ken Lashley, czy też Breet Booth. Tego pierwszego lubię bardzo, tego drugiego trochę mniej (często zdarzają mu się niedokładności), zaś widok twarzy stworzonych przez tego trzeciego zawsze mnie śmieszy. Każdy z twórców ma inny styl i po raz kolejny boli mnie, że chociaż jedna historia w ramach serii SUPERMAN nie może być od początku do końca narysowana przez jedną osobę. Na szczęście zmienia się to już w kolejnym tomie wraz z przybyciem JR JR.

Chaos. Chyba już któryś raz zdarza mi się użyć tego słowa, aby krótko opisać wydarzenia, jakie rozgrywają się w SUPERMANIE pisanym przez Scotta Lobdella. Piąty tom jest przykładem na to, jak nie powinien być wydany trejd. Na samym początku dostajemy czwartą i zarazem ostatnią część crossover Krypton Returns, gdzie eS wspólnie z Supergirl i Superboyem próbują powstrzymać H’ela przed odrodzeniem planety Krypton i zaburzeniem całego porządku we wszechświecie. Sama historia jest słabiutka, a w dodatku, jeśli ktoś chce poznać jej całość zmuszony jest sięgnąć po wydanie zbiorcze SUPERMAN: KRYPTON RETURNS. Końcowe odsłony tomu to z kolei prolog oraz... chwila uwagi... czwarta część crossover Doomed. Można zatem zobaczyć, jak Człowiek ze Stali desperacko poszukuje Doomsdaya, aby następnie przenieść się o kilka zeszytów do przodu, do specjalnego laboratorium, gdzie Luthor, Batman oraz Ray Palmer badają skutki zarażenia Supermana i jego niespodziewanej przemiany. I znowu – jeśli chcecie poznać szczegóły całej historii – DC odsyła do komiksu SUPERMAN: DOOMED.

W takim razie oczywiste nasuwa się pytanie o sens takiego układania wydań zbiorczych tylko po to, aby z pozoru zachować ciągłość serii i umieścić kolejno wszystkie numery. Logika mówi, że osoby zainteresowane światem Supermana i tak nabędą wspomniane dwa wydania zbiorcze. Tym samym pewne odsłony crossoverów będą mieli zdublowane. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz DC robi takie cuda w swoich wydaniach zbiorczych, przez co całość staje się nieczytelna.

O ile omawiany komiks tak naprawdę nie ma wątku przewodniego, gdyż składa się z kilku różnych opowieści, o tyle dla mnie na pierwszy plan wysuwa się motyw Lois Lane i jej dziwnego zachowania. Kobieta w nietypowy sposób wychodzi ze śpiączki, a jej przemiana co raz bardziej postępuje czyniąc z niej niezwykle inteligentną, obdarzoną potężnymi mocami istotę będąca na usługach swojego pana i władcy - ... Jego imię tutaj nie padnie, ale każdy, kto czytał poprzedni tom zapewne już wcześniej domyślił się, o kogo chodzi. Zresztą, co nie jest nowością, Lobdell znów traktuje czytelnika jak kompletnego debila i tak gęsto umieszcza wszelkie wyjaśnienia w dymkach, że historia pozbawiona jest jakiegokolwiek elementu zaskoczenia.

Warto także dla porządku wspomnieć, że gościnne występy zaliczają Parasite oraz Starfire. Jeśli komuś przypadła do gustu osoba Helsponta, to znów, chyba już trzeci raz jego wątek też pojawia się na krótko w serii. Obok H’ela jest to chyba ulubiony złoczyńca Lobdella, a dla mnie wręcz przeciwnie, są to najmarniej rozpisane osobniki w całym runie Scotta, który właśnie dobiegł końca.

Nie, nie przesłyszeliście się: Scott Lobdell przestał być scenarzystą serii SUPERMAN. Oznacza to dokładnie tyle, że nie muszę już opisywać kolejnych nudnych wypocin tego scenarzysty, a wierzcie, że wbrew pozorom "jechanie po nim" nie sprawiało mi jakiejś przyjemności (nadal cenię go bardzo za jego czas spędzony przy X-Men w latach 90-tych) Żal mi po prostu, że jeden z założenia flagowych tytułów spod szyldu New 52 przez całe dziewiętnaście miesięcy był kierowany przez tak kompletnie nie czującego postaci Człowieka ze Stali gościa. Postawiłem sobie kiedyś trudne wyzwanie, aby mimo bólu i łez przebrnąć przez cały supermanowy run Lobdella, i to mi się właśnie udało. Jedno jest pewne, dalej może być już tylko lepiej, czego wszystkim fanom eSa życzę.

Ocena: 2/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN #25 – 31

Oczywiście komiksu tego ze wszech miar nie polecam, ale wszelcy hardcorowcy w razie czego piąty tom serii SUPERMAN znajdą w sklepie ATOM Comics

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz