Wszystko ma swój początek i
koniec. Nie inaczej jest z czasem, jaki na fotelu głównodowodzącego serii
SUPERMAN spędził Scott Lobdell. Ponieważ nie dostarczył on swoją pracą żadnych
pozytywnych, wartych zapamiętania momentów, jakie na długo zapisałyby się w
historii Człowieka ze Stali, dlatego też wcale nie ubolewam nad faktem, że
scenarzysta ten przekazał stery komuś innemu. Jedno pytanie, jakie nasuwa się
na usta brzmi: dlaczego nastąpiło to tak późno?
Zacznę od rysunków. Nie jest może
tak masakrycznie, jak w poprzednim tomie, który to zilustrowało ponad
dziesięciu artystów, ale rotacje wśród ilustratorów nadal mają miejsce.
Najwięcej do powiedzenia miał tym razem Ed Benes, który ni stąd ni zowąd wyrósł
chyba na regularnego artystę serii. Nikt tego oficjalnie wprawdzie nie ogłosił,
ale skoro przyłożył swoje ręce do 4 z siedmiu zeszytów tworzących ten tom, to
tak jest. Benes jest dla mnie neutralny, i o ile jego prace nigdy nie budziły u
mnie jakiegoś zachwytu, to także nie pamiętam, abym kiedyś na nie narzekał. Są
przystępne i nie przeszkadzają w odbiorze komiksu, a to można chyba uznać za
zaletę. Wspierają go Kenneth Rocafort, Ken Lashley, czy też Breet Booth. Tego
pierwszego lubię bardzo, tego drugiego trochę mniej (często zdarzają mu się
niedokładności), zaś widok twarzy stworzonych przez tego trzeciego zawsze mnie
śmieszy. Każdy z twórców ma inny styl i po raz kolejny boli mnie, że chociaż
jedna historia w ramach serii SUPERMAN nie może być od początku do końca
narysowana przez jedną osobę. Na szczęście zmienia się to już w kolejnym tomie
wraz z przybyciem JR JR.
Chaos. Chyba już któryś raz
zdarza mi się użyć tego słowa, aby krótko opisać wydarzenia, jakie rozgrywają
się w SUPERMANIE pisanym przez Scotta Lobdella. Piąty tom jest przykładem na
to, jak nie powinien być wydany trejd. Na samym początku dostajemy czwartą i
zarazem ostatnią część crossover Krypton
Returns, gdzie eS wspólnie z Supergirl i Superboyem próbują powstrzymać
H’ela przed odrodzeniem planety Krypton i zaburzeniem całego porządku we
wszechświecie. Sama historia jest słabiutka, a w dodatku, jeśli ktoś chce
poznać jej całość zmuszony jest sięgnąć po wydanie zbiorcze SUPERMAN: KRYPTON
RETURNS. Końcowe odsłony tomu to z kolei prolog oraz... chwila uwagi... czwarta
część crossover Doomed. Można zatem
zobaczyć, jak Człowiek ze Stali desperacko poszukuje Doomsdaya, aby następnie
przenieść się o kilka zeszytów do przodu, do specjalnego laboratorium, gdzie
Luthor, Batman oraz Ray Palmer badają skutki zarażenia Supermana i jego
niespodziewanej przemiany. I znowu – jeśli chcecie poznać szczegóły całej
historii – DC odsyła do komiksu SUPERMAN: DOOMED.
W takim razie oczywiste nasuwa
się pytanie o sens takiego układania wydań zbiorczych tylko po to, aby z pozoru
zachować ciągłość serii i umieścić kolejno wszystkie numery. Logika mówi, że
osoby zainteresowane światem Supermana i tak nabędą wspomniane dwa wydania zbiorcze.
Tym samym pewne odsłony crossoverów będą mieli zdublowane. Nie pierwszy i
zapewne nie ostatni raz DC robi takie cuda w swoich wydaniach zbiorczych, przez
co całość staje się nieczytelna.
O ile omawiany komiks tak
naprawdę nie ma wątku przewodniego, gdyż składa się z kilku różnych opowieści,
o tyle dla mnie na pierwszy plan wysuwa się motyw Lois Lane i jej dziwnego
zachowania. Kobieta w nietypowy sposób wychodzi ze śpiączki, a jej przemiana co
raz bardziej postępuje czyniąc z niej niezwykle inteligentną, obdarzoną
potężnymi mocami istotę będąca na usługach swojego pana i władcy - ... Jego
imię tutaj nie padnie, ale każdy, kto czytał poprzedni tom zapewne już
wcześniej domyślił się, o kogo chodzi. Zresztą, co nie jest nowością, Lobdell
znów traktuje czytelnika jak kompletnego debila i tak gęsto umieszcza wszelkie
wyjaśnienia w dymkach, że historia pozbawiona jest jakiegokolwiek elementu
zaskoczenia.
Warto także dla porządku
wspomnieć, że gościnne występy zaliczają Parasite oraz Starfire. Jeśli komuś przypadła
do gustu osoba Helsponta, to znów, chyba już trzeci raz jego wątek też pojawia
się na krótko w serii. Obok H’ela jest to chyba ulubiony złoczyńca Lobdella, a
dla mnie wręcz przeciwnie, są to najmarniej rozpisane osobniki w całym runie
Scotta, który właśnie dobiegł końca.
Nie, nie przesłyszeliście się:
Scott Lobdell przestał być scenarzystą serii SUPERMAN. Oznacza to dokładnie
tyle, że nie muszę już opisywać kolejnych nudnych wypocin tego scenarzysty, a
wierzcie, że wbrew pozorom "jechanie po nim" nie sprawiało mi jakiejś
przyjemności (nadal cenię go bardzo za jego czas spędzony przy X-Men w latach
90-tych) Żal mi po prostu, że jeden z założenia flagowych tytułów spod szyldu
New 52 przez całe dziewiętnaście miesięcy był kierowany przez tak kompletnie
nie czującego postaci Człowieka ze Stali gościa. Postawiłem sobie kiedyś trudne
wyzwanie, aby mimo bólu i łez przebrnąć przez cały supermanowy run Lobdella, i
to mi się właśnie udało. Jedno jest pewne, dalej może być już tylko lepiej,
czego wszystkim fanom eSa życzę.
Ocena: 2/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN #25 – 31
Oczywiście komiksu tego ze wszech miar nie polecam, ale wszelcy
hardcorowcy w razie czego piąty tom serii SUPERMAN znajdą w sklepie ATOM Comics
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz