DEATHSTROKE to jedna z
nielicznych serii wydawanych pod szyldem New 52, która najpierw została
zakończona ze względu na małe zainteresowanie czytelników, a następnie jakiś
czas później otrzymała drugą szansę i została reaktywowana z nowymi twórcami oraz z dużą jedynką na okładce. Pierwsza
seria, nie oszukujmy się, była słabiutka zarówno pod względem scenariusza
pisanego przez Kyle’a Higginsa, a później Justina Jordana, jak i rysunków
wykonywanych głównie przez Roba Liefelda. Ten ostatni co ciekawe odpowiadał
również za scenariusz do historii z udziałem Lobo. Nie dziwi zatem fakt, że DC
dało tytułowi cancela po niecałych dwóch latach ukazywania się. Minęło tylko i
aż kilkanaście miesięcy, a seria znów dostała zielone światło w przekonaniu, iż
Slade Wilson pojawiający się co raz częściej w różnych mediach jest na tyle
popularną postacią, że zasługuje na własną serię komiksową.
GODS OF WAR zbiera pierwszych
sześć zeszytów nowej serii pisanej i ilustrowanej przez Tony’ego Daniela, który
ostatnimi czasy dbał o szatę graficzną komiksu SUPERMAN/WONDER WOMAN. Skoro
nazwisko twórcy jest mi dobrze znane, to z góry wiedziałem, czego mogłem się po
nim spodziewać. Daniel już wcześniej pisząc chociażby przygody Mrocznego
Rycerza w dwóch różnych miesięcznikach pokazał się jako bardzo przeciętny
twórca historii, które z reguły całkiem nieźle się rozpoczynały, a później
cechowały się stopniowym spadkiem napięcia, powtarzalnością i niejednokrotnie
brakiem logicznego dokonywania wyborów przez bohaterów, czy złoczyńców. Czy
moje przypuszczenia się sprawdziły? W dużej części niestety tak. I piszę to z
przykrością, gdyż podchodząc do lektury opisywanego komiksu miałem szczere
nadzieje, że tym razem zostanę pozytywnie zaskoczony i Tony nieco podskoczy w
moim osobistym rankingu twórców.
Jednym z pozytywów, oprócz
opisywanych poniżej ilustracji, było odcięcie się od pierwszej serii i wizualne
zrestartowanie głównego bohatera, którego nowy wygląd jest co by o nim nie
mówić z pewnością kontrowersyjny. Jeśli komuś taka zmiana się nie podoba i
przywyknął do klasycznej wersji, to na szczęście przez większą część komiksu
Slade paraduje w swojej masce.
Jeszcze jedną cechą historii
pisanych przez Salwadorczyka jest ich chaotyczność, a oprócz tego mnogość
różnych postaci oraz wątków oraz stopniowe odkrywanie kolejnych elementów
większej układanki. W tym wypadku jest podobnie, kiedy to otoczony przez ludzi,
którym nie wiadomo, czy można do końca ufać, Slade Wilson wyrusza na wojnę,
której celem jest powstrzymanie własnego ojca i uratowanie swoich dzieci. A,
całkiem bym zapomniał – Daniel lubi wprowadzać do opowieści dzieci złoczyńców
(czasem sam ich na siłę tworzy), tym razem mamy całą rodzinkę. Niejednokrotnie
zdradzony i oszukany, najlepszy zawodowy zabójca w świecie DC zmuszony jest tym
razem zaufać tajemniczym postaciom, z których każda chce wykorzystać go do
własnych celów. Niby mamy budowanie jakiegoś napięcia, ale tak naprawdę
scenariusz nie jest jakoś strasznie wciągający i łatwo przewidzieć wynik
finałowej batalii. Gościnnie pojawiają się Harley Quinn oraz Batman (głównie na
zasadzie: bo Gotham to musi być Batman), a wraz z tym ostatnim dostajemy ograny
już schemat, gdzie pytania zadawane są dopiero na końcu, gdy jeden i drugi
rywal wypróbują już na sobie wszystkie możliwe ciosy. Ot, taka typowa komiksowa
rzeczywistość. Niestety.
Tym, co przyciąga niewątpliwie do
tego komiksu jest jego szata graficzna. Tony Daniel już wcześniej umiał pokazać
się z jak najlepszej strony tworząc rysunki do różnych komiksów wspólnie z
inkerem Sandu Floreą oraz kolorystą Tomeu Moreyem. Cała trójka udowadnia, że
dobrze się rozumie i dzięki temu otrzymujemy prawdziwą wizualną perełkę.
Rysunki naprawdę zachwycają, a zwłaszcza sceny walki i duże kadry zajmujące
całą stronę, albo czasami nawet dwie sąsiadujące strony. Sam Deathstroke w
wersji Salwadorczyka wygląda rewelacyjnie. Inna sprawa, że komiks obfituje w
sporą ilość krwi i unoszących się w powietrzu części ludzkiego ciała, przez co
zdecydowanie jest to pozycja dla starszego czytelnika. Jak sięgam pamięcią to
nie przypominam sobie, abym czytał wcześniej aż tak przesiąknięty brutalnością
i ociekający krwią komiks od DC (nie licząc Vertigo). Klimat wybitnie
przypominający dawnego Lobo rysowanego przez mistrza Bisleya, co w tym wypadku
zaliczam do komplementów.
DEATHSTROKE: GODS OF WAR to taki
typowy komiksowy średniak. W takim znaczeniu tego słowa, że całość fajnie się
ogląda, przeciętny scenariusz schodzi na drugi plan, a lektura nie zapada na
długo w pamięci. Tony Daniel postawił zdecydowanie na brutalną akcję i dynamiczne
sceny walki, co akurat pasuje do takiej postaci, jaką jest Slade Wilson.
Budynki wokół eksplodują, trup ściele się gęsto, krew leje się strumieniami, a
ktoś przed chwilą poćwiartowany może za kilkanaście stron zostać przywrócony do
życia i znów odcinać głowy swoim przeciwnikom. Jeśli ktoś lubi tego typu
klimaty, nie wymaga zbyt wiele od scenarzysty i jest fanem rysunków Tony’ego
Daniela, to jest to zdecydowanie pozycja dla niego. Muszę przyznać, że fajnie i
szybko się to ogląda, ale nie jest to komiks, do którego będę kiedyś wracał.
Zresztą, jak Daniel przestanie tworzyć ilustracje do DEATHSTROKE, to tak
naprawdę zniknie największy atutu tego tytułu i zakładając, że poziom historii
nie pójdzie w górę, to pewnie przestanę go czytać.
Ocena: 3/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów DEATHSTROKE VOL. 2 #1 – 6
W ATOM Comics nabędziecie zarówno samo wydanie zbiorcze, jak i ciekawie prezentujący się zestaw z maską.
Dawid Scheibe
Ja tam od Daniela nigdy nie oczekiwałem niczego więcej jak właśnie prostego, przyjemnego i ładnie narysowanego komiksu. Teraz tylko wystarczy czekać do listopada na zestaw z maską :-)
OdpowiedzUsuńOd strony warsztatu rysunkowego nie można Tony'emu S. Daniel'owi niczego zarzucić - oby rysował jak najwięcej.
OdpowiedzUsuńCo do jego scenariuszy - daleko im do przebojowości ale trzymają przyzwoity poziom.