Nie pojmuję fenomenu zombie. Może jestem lekko staroświecki, ale jeśli chodzi o horror to wolę eleganckie wampiry rodem z kart powieści Brama Stokera. Żywe trupy zwykle wydawały mi się niezbyt wymagającymi przeciwnikami. Powolnymi, pozbawionymi resztek rozumu… I chociaż ich fanem nadal nie jestem, to przy IZOMBIE bawiłem się świetnie.
Serial jest luźną ekranizacją wydanego przez Vertigo komiksu o tym samym tytule. Opowiada o losach młodej lekarki, Liv Moore, która tuż przed swoim ślubem wybiera się na odbywającą się na łodzi imprezę. Tam dochodzi do katastrofy, mnóstwo osób ginie, a głównej bohaterce niejako urywa się film. Kiedy budzi się nad ranem na brzegu… w worku na zwłoki zdaje sobie sprawę, że nie jest już człowiekiem. Nagła potrzeba pożywienia się mózgami może oznaczać tylko jedno.
Życie Liv wywraca się do góry nogami. Dla bezpieczeństwa narzeczonego odwołuje ślub, ogranicza kontakty z rodziną i przyjaciółmi, a żeby zdobywać pokarm zatrudnia się jako asystentka koronera. Pewnego dnia odkrywa, że po zjedzeniu czyjegoś mózgu ma tajemnicze wizje dotyczące zmarłego. Postanawia wykorzystać to do współpracy z policją.
Pomysł z pozoru brzmi jak niezgrabny miszmasz horroru i kryminału, ale dzięki temu, że autorzy nie potraktowali scenariusza kompletnie serio i wprowadzili do niego sporo naprawdę celnego humoru to efekt końcowy jest więcej niż zadowalający. To idealna produkcja dla ludzi szukających w telewizji lekkiej, nieciągnącej się w nieskończoność (na IZOMBIE składa się jedynie 13 epizodów) rozrywki.
Początkowo fabuła przypomina typowy procedural – co odcinek nowe śledztwo. Kogoś kogo już dawno znudziła taka forma należy uspokoić. Dzięki wspomnianym wizjom Liv wątki kryminalne wyróżniają się na tle innych przedstawicieli tego gatunku, a IZOMBIE zachowuje świeżość. Serial stopniowo ewoluował, intryga zaczynała coraz mocniej się zawiązywać, większy nacisk położono na relacje między bohaterami, a cotygodniowe śledztwa zeszły na dalszy plan.
I jeśli miałbym do czegoś się przyczepić to właśnie do tego. W pełni rozumiem, że twórcy musieli więcej czasu poświęcić tej głównej, rozwijanej przez cały sezon sprawie, ale niestety ucierpiały na tym pozostałe elementy fabuły. W kilku ostatnich epizodach IZOMBIE wyraźnie zaniedbano w warstwie proceduralnej. Policyjne przypadki zwyczajnie przestały intrygować. Zabrakło w nich polotu.
Życie Liv wywraca się do góry nogami. Dla bezpieczeństwa narzeczonego odwołuje ślub, ogranicza kontakty z rodziną i przyjaciółmi, a żeby zdobywać pokarm zatrudnia się jako asystentka koronera. Pewnego dnia odkrywa, że po zjedzeniu czyjegoś mózgu ma tajemnicze wizje dotyczące zmarłego. Postanawia wykorzystać to do współpracy z policją.
Pomysł z pozoru brzmi jak niezgrabny miszmasz horroru i kryminału, ale dzięki temu, że autorzy nie potraktowali scenariusza kompletnie serio i wprowadzili do niego sporo naprawdę celnego humoru to efekt końcowy jest więcej niż zadowalający. To idealna produkcja dla ludzi szukających w telewizji lekkiej, nieciągnącej się w nieskończoność (na IZOMBIE składa się jedynie 13 epizodów) rozrywki.
Początkowo fabuła przypomina typowy procedural – co odcinek nowe śledztwo. Kogoś kogo już dawno znudziła taka forma należy uspokoić. Dzięki wspomnianym wizjom Liv wątki kryminalne wyróżniają się na tle innych przedstawicieli tego gatunku, a IZOMBIE zachowuje świeżość. Serial stopniowo ewoluował, intryga zaczynała coraz mocniej się zawiązywać, większy nacisk położono na relacje między bohaterami, a cotygodniowe śledztwa zeszły na dalszy plan.
I jeśli miałbym do czegoś się przyczepić to właśnie do tego. W pełni rozumiem, że twórcy musieli więcej czasu poświęcić tej głównej, rozwijanej przez cały sezon sprawie, ale niestety ucierpiały na tym pozostałe elementy fabuły. W kilku ostatnich epizodach IZOMBIE wyraźnie zaniedbano w warstwie proceduralnej. Policyjne przypadki zwyczajnie przestały intrygować. Zabrakło w nich polotu.
Tyle, że tak czy siak chętnie śledziłem kolejne odcinki. Bo, będąc szczerym, to nie historia, a bohaterowie przyciągali mnie przed ekran. Ci napisane są tak umiejętnie i zgrabnie, że praktycznie ani przez chwilę nie irytują i nie zniechęcają. Nawet postać, która na logikę powinna, bo przedstawiana jest jako świętoszkowaty ideał, wypada przyzwoicie. A to dlatego, że scenarzyści są tego świadomi i ciekawie rysują jego przemianę. Dzięki temu Major (grany przez Roberta Buckleya), były narzeczony głównej bohaterki, nie przypomina zbędnej kukły. Poza tym przyjemnie obserwuje się z boku zależności między triem najważniejszych postaci (choć ten status również zmienia się w trakcie sezonu). Liv (Rose McIver), Ravi (Rahul Kohli) i Clive (Malcolm Goodwin) nie mają co prawda złożonych, skomplikowanych osobowości, ale zdecydowanie nie można zarzucić im, że są stereotypowi. W przedstawionym świecie to, że jesteś geekiem i fanem gier komputerowych nie oznacza od razu, że nie umiesz rozmawiać z ludźmi i nie cieszysz się powodzeniem u kobiet. A to, że pracujesz jako twardy glina nie wiąże się z tym, że musisz być ponurakiem bez poczucia humoru. Twórcy wykazali się kreatywnością i nie skorzystali ze starych, dawno już utartych schematów.
Najwięcej do zagrania otrzymała naturalnie Rose McIver. Nie dość, że jednocześnie pełni funkcję protagonistki i narratorki to dodatkowo jej postać po pożywieniu się czyimś mózgiem oprócz wizji przejmuje także niektóre cechy zmarłego. A to sprawia, że McIver w zasadzie co odcinek gra… inną rolę. Czasem gbura-socjopatę, a kiedy indziej pustą nastolatkę. I wywiązała się z tego zadania znakomicie. Ale weźmy poprawkę na to, że przy tak sprawnie napisanym scenariuszu ciężko byłoby jej cokolwiek zepsuć.
IZOMBIE to dzieło stacji The CW, odpowiedzialnej również za ARROW i THE FLASH. Popularnością ich nie przebiło, raczej się do nich nawet nie zbliży, a szkoda. Bo poziomem ewidentnie wygrywa nie tylko z trzecim sezonem serialu o Zielonej Strzale, ale moim skromnym zdaniem z dotychczasowym Flashem także. Brak tutaj wydumanych dramatów, irytujących bohaterów, wymuszonych łez. Jest za to kawał dobrej, niezobowiązującej rozrywki.
Najwięcej do zagrania otrzymała naturalnie Rose McIver. Nie dość, że jednocześnie pełni funkcję protagonistki i narratorki to dodatkowo jej postać po pożywieniu się czyimś mózgiem oprócz wizji przejmuje także niektóre cechy zmarłego. A to sprawia, że McIver w zasadzie co odcinek gra… inną rolę. Czasem gbura-socjopatę, a kiedy indziej pustą nastolatkę. I wywiązała się z tego zadania znakomicie. Ale weźmy poprawkę na to, że przy tak sprawnie napisanym scenariuszu ciężko byłoby jej cokolwiek zepsuć.
IZOMBIE to dzieło stacji The CW, odpowiedzialnej również za ARROW i THE FLASH. Popularnością ich nie przebiło, raczej się do nich nawet nie zbliży, a szkoda. Bo poziomem ewidentnie wygrywa nie tylko z trzecim sezonem serialu o Zielonej Strzale, ale moim skromnym zdaniem z dotychczasowym Flashem także. Brak tutaj wydumanych dramatów, irytujących bohaterów, wymuszonych łez. Jest za to kawał dobrej, niezobowiązującej rozrywki.
Maurycy Janota
Plakat serialu pochodzi ze strony Superherohype
Kocham ten serial jeden z najlepszych :D
OdpowiedzUsuńSerial okazał się pozytywnym zaskoczeniem.
OdpowiedzUsuńA odejście od wątków proceduralnych w końcówce wyszło produkcji tylko na lepsze. Czekam na drugi sezon.