czwartek, 25 lipca 2019

BANE CONQUEST


W tym samym czasie, gdy Tom King był gdzieś w środku przedstawiania nam rozczarowująco słabej historii "I am Bane" na łamach pisanego przez siebie BATMANA, do sprzedaży trafił pierwszy z dwunastu zeszytów nowej maksi serii z nie kto innym, tylko właśnie z Bane'em w roli głównej. Skoro wszystko związane z Mrocznym Rycerzem sprzedaje się dobrze lub bardzo dobrze, to nie dziwi decyzja, że i ten projekt otrzymał od DC zielone światło. Normalnie przeszedłbym obok tej zapowiedzi obojętnie, gdyż byłem już totalnie zmęczony akurat tym złoczyńcą, którego w tak dziwny i niezrozumiały sposób zmasakrował King. Ostatecznie jednak skusiłem się widząc nazwiska twórców, którzy chyba najlepiej wiedzą, jak należy pisać/rysować perypetie człowieka, który złamał Batmana.

Owi wspomniani twórcy to Chuck Dixon oraz Graham Nolan, czyli osoby odpowiedzialne za debiut tego złoczyńcy na kartach ciepło wspominanego przeze mnie komiksu BATMAN: VENGEANCE OF BANE. Wszelkie prologi oraz pierwszą część trylogii związanej z upadkiem Mrocznego Rycerza darzę ogromnym sentymentem, a zasługa w tym między innymi Dixona i Nolana, którzy stanowili część licznego zespołu pracującego nad tym klasycznym story arciem.

Skoro Neal Adams powrócił swego czasu, aby opowiedzieć jeszcze jedną przygodę Człowieka-Nietoperza (co zaowocowało niewartym nawet wspominania BATMAN: ODYSSEY), a niedawno to samo uczynił z Człowiekiem ze Stali (w stojącym na równie słabym poziomie SUPERMAN: THE COMING OF SUPERMEN), to i dwaj inni zasłużeni dla komiksu superbohaterskiego panowie postanowili raz jeszcze połączyć swoje siły, a okazją było 25-ciolecie "narodzin" Bane'a. Pomny tego, jakie miałem oczekiwania wobec chłamu zaserwowanego przez Neala Adamsa z udziałem Kal-Ela, do lektury BANE: CONQUEST #1 podchodziłem tym razem bez żadnych większych oczekiwań. Nikt mnie do czytania przecież nie zmusił, a zawsze mogę przerwać po pierwszym rozdziale.

O czym opowiada ta maksi seria? Ktoś próbuje przemycić do Gotham City sporą ilość nowoczesnej i niebezpiecznej broni, ale transport zostaje zlokalizowany i powstrzymany przez Bane'a oraz jego współpracowników. Próbując wytropić źródło/zleceniodawcę, Bane dowiaduje się o istnieniu tajnego kryminalistycznego imperium, kontrolującego przestępczość na całym świecie. Złoczyńca postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i podporządkować sobie całą tą globalną organizację, co nie wszystkim się spodoba i pewne osoby/stowarzyszenia będą chciały wybić to Bane'owi z głowy.

Już pierwsze strony obfitują w sporą ilość efektownej akcji, co jest zwiastunem tego, co czeka nas aż do końca tej historii. Nie ma zbędnych przestojów, tylko dostajemy ostrą jazdę bez trzymanki, z dużą ilością wybuchów, wystrzałów, trupów, pościgów. Akcja bardzo często przenosi się z jednego miejsca w drugie, w wyniku czego odwiedzamy wiele prawdziwych oraz fikcyjnych krajów, i gdzie powtarzany jest ten sam schemat: pościg, walka, ucieczka. Nikomu nie można ufać, każdy ma jakąś misję do zrealizowania, a gościnne występy Batmana czy Catwoman są tutaj raczej wmontowane na siłę. Podobnie jak członkowie zmontowanej do starcia z Kobrą prywatnej armii, którzy tworzyli jedynie sztuczny tłok w tej i tak stosunkowo mocno zaludnionej różnymi postaciami opowieści. Czytając ten szalony i dziwaczny komiks miałem cały czas wrażenie, jakbym oglądał film akcji klasy B sprzed trzech dekad, a w miejsce Bane'a można śmiało wstawić dowolną inną postać i efekt byłby ten sam.

No właśnie, słów kilka o tytułowym złoczyńcy. Bane nie jest tutaj nagim, łysym osiłkiem, który wypowiada do złudzenia kwestię "złamię cię!", czy też paraduje z przesadnych rozmiarów butlą z venomem na plecach. Wizerunkowo jest to praktycznie ten sam Bane, jakiego poznaliśmy przed Knightfallem. Ta sama fryzura, implanty na szyi, tylko maska niepotrzebnie posiada wycięte otwory na nos oraz usta. Głupio to wygląda, ale na szczęście w #10 mamy już powrót do maski, która zakrywa całą twarz (niestety nie wyjaśniono powodów tej zmiany). Dodane zostały krótkie kwestie wypowiadane przez Bane'a po Hiszpańsku, co miało chyba podkreślić jego pochodzenie. Wyszło trochę zabawnie, podobnie jak ubranie go wielokrotnie w długi prochowiec, śmieszny zwrot akcji w pościgu za pewnym niemowlęciem, powykręcane ze zdziwienia twarze, czy też komiczny wygląd złoczyńcy o pseudonimie Dionysos. Dodajmy do tego sposób rysowania zombie (on oraz Trogg i Bird z oryginalnego składu jak najbardziej powrócili na potrzeby tej maksi serii) i mamy całe mnóstwo powodów, aby patrzeć na ten komiks jako karykaturę przygód poważnego i groźnego złoczyńcy. Samo zakończenie z kolei wyszło nieoczekiwanie słodkie, przez co "Conquest" w tytule tego komiksu okazuje jakimś nieporozumieniem.

Ilustracje w tym komiksie to swoista podróż do przeszłości, przypomnienie tego, jak się rysowało w latach 90-tych. Grahamowi Nolanowi zdarzało się oczywiście tworzyć wcześniej nieco bardziej dopieszczone prace, ale kreska została praktycznie taka sama po tylu latach. Styl ten trochę przypomina animacje, a mimika twarzy poszczególnych postaci bywa zabawna, ale to mi akurat nie przeszkadza i tylko podkreśla charakter tej poważno-zabawnej historii. Takich rysunków się spodziewałem i takie właśnie dostałem, ale jak ktoś przywykł do panujących dzisiaj standardów, to niekoniecznie będzie zadowolony. Warto podkreślić, iż dzisiaj już ze świecą można szukać artysty, który narysuje dwanaście zeszytów pod rząd i do tego z dotrzymaniem comiesięcznego terminu.

BANE: CONQUEST to nie jest żaden godny polecenia komiks, który trzeba koniecznie przeczytać. Mamy tutaj do czynienia z zamkniętą całością, niepowiązaną z kontinuum i żyjącą własnym życiem. Od pierwszej do ostatniej strony traktowałem tą historię z przymrużeniem oka, częściej się śmiejąc z wyglądu czy zachowania jakiejś postaci, niż przejmując się losem konkretnego bohatera czy złoczyńcy. Kilka razy pojawiła się nostalgia za dawnym Bane'em, który po raz pierwszy stanął twarzą w twarz z Batmanem i to chyba tyle, jeśli chodzi o plusy tej maksi serii. Komiksowy rynek tak naprawdę nie potrzebował tej historii, tak samo jak nie potrzebował wspomnianych dwóch tworów Neala Adamsa. Jest to pozycja skierowana do tych, którzy nie mają co zrobić z nadmiarem gotówki, albo zbierają wszystko, w czym pojawi się Bane. Albo może dla tych,  co lubią szalone kino akcji,  gdzie tempo jest szybkie, trup ściele się gęsto, a inteligentnego/ciekawego scenariusza po prostu brak.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BANE CONQUEST #1 - 12.

Wyprawę Bane'a dookoła świata znajdziecie m.in. w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz