wtorek, 9 lipca 2019

THE WILD STORM vol. 3

UWAGA: tekst powstał na podstawie wydań zeszytowych.     

Połowa serii za nami, wielowątkowa fabuła THE WILD STORM się wreszcie jakoś związała i logicznym wnioskiem wydaje się, aby teraz Warren Ellis ruszył z kopyta i w kolejnym tuzinie zeszytów zaczął dążyć do finału, prawda? No więc nie, trzeci story-arc serii wprowadza kolejne wątki i postacie, całość nie wydaje się zmierzać ku końcowi, a sam tytuł niezmiennie stara się nie ułatwiać sprawy osobom, które ze starym Wilstormem były na bakier. Tymczasem gdzieś w odległej Polsce, w swoim małym, komiksowym składziku obok piwnicy rodziców siedzi sobie taki Tymczyński i jara się na potęgę, bo fanem był, jest i będzie, tytuł mu się podoba oraz w 100% kuma to, co autor ma na myśli. Prawdopodobnie jako jedna z około dziesięciu osób na świecie. Zachęcające, co nie? ;)

Trzeci tom THE WILD STORM nie tylko kontynuuje już rozpoczęte wcześniej wątki, ale stety-niestety dorzuca też kolejne. W zasadzie te wcześniej niesygnalizowane stanowią tu trzon, ponieważ Warren Ellis najwięcej skupia swoją uwagę na Johnie Lynchu, który przemierza USA wzdłuż i wszerz poszukując swoich dawnych towarzyszy z tajnej ekipy, do której lata temu należał. Okazuje się, że każde z nich obdarzone jest mocami, niekoniecznie ma po kolei we łbie i byłoby nieźle, gdyby ktoś te zagrożenie zneutralizował. Przy okazji dowiaduje się on, że każde z nich ma potomka, który mógł odziedziczyć moce. Jest to tym samym Ellisowa wariacja na temat grupy, która w dawnym Wildstormie działała pod nazwą Team7, a także swoisty wstęp (?) do reinterpretacji znacznie bardziej rozpoznawalnej marki, jaką jest Gen13. Sęk niestety w tym, że dopiero gdy ma się świadomość prawdopodobnych zamiarów Ellisa, oglądanie tego jak Lynch przez kilka zeszytów jeździ w jedną i drugą stronę, tłucze ludzi po ryjach i dopytuje ich o dzieci zaczyna mieć jakiś większy sens oraz cel. THE WILD STORM w trzecim story-arcu nie schodzi zatem z wytyczonej już ścieżki i raz za razem puszcza oczko do ludzi takich jak ja, ignorując przy tym potrzeby czytelników takich jak zapewne większość z Was.

Bo widzicie, stare uniwersum Wildstormu to jakby nie patrzeć osiemnaście lat publikowania dziesiątek tytułów. Był to rozbudowany i mocno zwarty świat, który w latach dziewięćdziesiątych miał swoje wierne i całkiem liczne grono odbiorców, ale jednak dziś po latach, całkowicie zasłużonym wydaje mi się twierdzenie, że oprócz THE AUTHORITY, PLANETARY i być może pewnych fragmentów STORMWATCH oraz WILDCATS, to w zasadzie żaden komiks starego uniwersum Wildstormu nie został w pamięci czysto statystycznego czytelnika na dłużej. I mam tu na myśli osoby z USA, o polskim czytelniku nawet nie myślę. Tymczasem odnoszę wrażenie, że Ellis dostał grabki, łopatkę oraz piaskownicę i bawi się w niej w najlepsze, ale wpuszcza do niej tylko niektórych znajomych. W scenariuszu przez to jest masa puszczeń oka i easter-eggów, co jak już wspomniałem – mnie jara. Czytając trzeci story-arc THE WILD STORM bardzo mnie cieszyło wyłapanie każdego smaczka (taki mały spoilerek: gdy w kolejnym tomie, konkretnie w zeszycie #20 na trzech stronach pojawił się Ben Santini, którego pewnie i tak nie kojarzycie, to ja się autentycznie wzruszyłem). Niestety mocno cierpi na tym prezentowana historia i powiedzmy sobie szczerze: trudno jest mi wskazać drugi tytuł, który reinterpretuje coś nieco starszego i robi to w tak paskudnie nieprzyjazny dla nowego czytelnika sposób. Ellis wydaje się zapominać, że takie postacie jak Grifter, Engineer czy wspomniany Lynch to nie Batman czy Superman, których można wysłać nawet w czasy prehistoryczne, a i tak niemal każdy będzie dobrze rozumiał określone easter-eggi.

Jak też już zostało wspomniane wyżej, John Lynch i jego kolejne bijatyki to główny, ale nie jedyny wątek trzeciego story-arcu THE WILD STORM. Wydaje mi się, że coraz mocniejsze sygnalizowanie narodzin The Authority pod koniec osiemnastego zeszytu jednak ucieszy wiele osób.

Podobnie jak w przypadku wcześniejszych odsłon serii, także i tutaj największe brawa należą się rysownikowi. Jon Davis-Hunt to facet, który ma wszelkie zadatki do tego, aby w przyszłości zajmować się tytułami z najwyższej półki sprzedażowej i odwalać tam kawał rewelacyjnej roboty. O ile jednak uda mu się nieco zagęścić tempo pracy, bo zeszyty #13-18 cierpiały na liczne poślizgi i wypada cieszyć się, że DC dało twórcom więcej czasu na dopracowanie finalnych odsłon serii. Z drugiej strony jednak trzeba dodać, że gdy nowe numery THE WILD STORM trafiały już w końcu do sprzedaży, to na warstwę graficzną nie można było narzekać. Trochę dziwi mnie w tej sytuacji decyzja, by wydanie zbiorcze przyozdobić bardzo średnią grafiką autorstwa Sana Takedy (”Monstressa”).

Podsumowując, u THE WILD STORM bez zmian – to dobry komiks dla fanów starego uniwersum Wildstormu i trudny w odbiorze dla laików. Świetne ilustracje oraz fakt, że do mnie to całkowicie przemawia, to jednak za mało, bym z czystym sumieniem mógł polecić Wam tę lekturę.
     
Krzysztof Tymczyński
   
----------------------------------------------
   
THE WILD STORM vol. 3 zawiera zeszyty #13-18 oryginalnej serii.

Tytuł ten jest do kupienia w sklepie ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz