czwartek, 4 lipca 2019

SUPERMAN vol. 1: THE UNITY SAGA - PHANTOM EARTH


Mini seria THE MAN OF STEEL rozpoczęła nowy rozdział w życiu komiksowego Supermana, ponieważ za pisanie jego przygód wziął się, budzący sporo kontrowersji i skrajnych emocji, Brian Michael Bendis. Przeważnie to właśnie początki nowych serii/runów są wielce obiecujące i zachęcające do sięgnięcia po kolejne odsłony, ale w tym wypadku jest akurat odwrotnie. Wspomniany przed chwilą prolog w żadnym razie nie był hitchcockowym trzęsieniem ziemi, ani też nie urwał czterech liter, rozczarowując prawie na każdym polu. Trudno zatem z optymizmem podchodzić do pierwszego tomu SUPERMANA autorstwa Bendisa oczekując czegoś bardziej ambitnego, a w dodatku wiedząc, że znów wałkowany będzie temat Rogola "bić, zabić, zniszczyć" Zaara. Z drugiej jednak strony, skoro Bendis zaliczył w moim odczuciu mały falstart, to może teraz czymś zaskoczy i udowodni, że jednak ma coś ciekawego do opowiedzenia odnośnie Kal-Ela?

Żona oraz syn udali się w podróż po odległych galaktykach, a tymczasem pozbawiony kontaktu ze swoimi najbliższymi, Clark próbuje odnaleźć się w nowej sytuacji wykonując to, do czego nas przyzwyczaił - pilnując za wszelką cenę bezpieczeństwa planety Ziemia. Sytuację utrudnia znacznie fakt, że w wyniku pewnych eksperymentów i ludzkiej pomyłki, cała planeta trafia nagle do Strefy Widmo. Tam, pośród całej plejady złoczyńców i morderców z dawnego Kryptona, czeka również niedawno dołączony przez Supergirl więzień - Rogol Zaar. Superman musi z pomocą Ligi Sprawiedliwości zapanować nad powstałym chaosem, odeprzeć atak złowrogiej armii oraz znaleźć sposób, aby przywrócić poprzedni stan rzeczy. Tak w skrócie wygląda fabuła, z jaką mamy do czynienia w tomie PHANTOM EARTH.

Bendis podjął się pisania obu supermanowych tytułów, w każdym z nich pokazując życie i pracę głównego bohatera z zupełnie innej perspektywy. W SUPERMANIE (numeracja została zresetowana) postanowił skupić się na dużej ilości akcji, epickich pojedynkach, kosmicznych przygodach i ukazując Kal-Ela jako tego największego, głównego obrońcę Ziemi. Scenarzysta robi zatem wszystko co w jego mocy, aby uczynić z eSa wręcz idealnego, perfekcyjnego bohatera, wzór do naśladowania dla każdego. Czasami robi to jednak zbytnio na siłę, przesadzając, przez co otrzymujemy efekt przeciwny od zamierzonego. Jego Superman jest szybszy od Flasha, inteligentniejszy od Atoma, i nawet rozmawiając z kolegą z drużyny robi błyskawiczne przerwy, gdy ktoś na świecie akurat potrzebuje jego pomocy. Jest tak idealny, że aż trudno w to uwierzyć. Jednocześnie mamy do czynienia z marginalizacją roli niektórych innych superbohaterów, a najbardziej oberwało się od Bendisa Martianowi Manhunterowi. Postać ta w rozmowie z Supermanem została ukazana totalnie out of character, zachęcając swojego przyjaciela do przejęcia władzy nad ludźmi i pokierowania ich ku lepszej przyszłości. Rozumiem, że to celowy zabieg scenarzysty, aby podkreślić jeszcze bardziej ideały, jakimi kieruje się w życiu Człowiek ze Stali, ale dlaczego kosztem biednego Marsjanina, który tak fajnie przedstawiony jest w JUSTICE LEAGUE Scotta Snydera?

Jeśli ktoś liczył na więcej szczegółów odnośnie motywów działania Rogola Zaara i okoliczności zniszczenia planety Krypton, to w tym komiksie takich informacji nie otrzyma. Wątek ten zostaje natomiast poruszony w serii SUPERGIRL, do której odsyłam wszystkich zainteresowanych tematem. Jedziemy dalej na oklepanym schemacie: Rogol to nadal chodząca maszyna do zabijania, dostająca z niewyjaśnionych do tej pory przyczyn ataku wścieklizny na widok wszystkiego, co związane z Kryptonem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ten na siłę eksponowany przez Bendisa jako najważniejszy i najgroźniejszy w historii przeciwnik Supermana, zawita za chwilę ponownie na łamy tej serii. Aż żal mi komiksowego eSa, że los postawił na jego drodze tak żałosnego i nudnego złoczyńcę, a w tym samym czasie genialnie pisany Lex Luthor dosłownie wymiata na kartach JL. Według mnie lepiej sięgnąć po kogoś sprawdzonego i pokazać go z trochę innej strony, niż wymyślać nowych złoczyńców inspirowanych Doomsdayem. Zastanawia mnie przy okazji, jaki sens miało pokazanie w pewnym momencie wycinka wojny Tamaranu z Thanagarem, a także skąd nagła zmiana u Zaara pod koniec tego tomu. Są to przykłady pewnych niezrozumiałych luk, jakich w scenariuszu jest co najmniej kilka.

Bendis postanowił mroczne klimaty tego komiksu przegryźć humorystycznymi wstawkami, które od razu skojarzyły mi się z filmami Marvela. I tutaj wyszło tak pół na pół, bo pewne kwestie jak najbardziej pasują (o dziwo podoba mi się zwłaszcza nieco luźniejsze podejście do Adama Strange'a), zaś inne są kompletnie nie na miejscu. Dotyczy to zwłaszcza kwestii wypowiadanych przez Barry'ego Allena, który wychodzi na jakiegoś totalnego idiotę. Słabych dialogów jest całkiem sporo, w tym te denerwujące powtórzenia, ale nie zawsze, gdyż czasami twórcy udaje się włożyć w usta postaci jakieś ciekawe kwestie. A proporcje powinny być jak już odwrotne, prawda?

Na plus zaliczę na pewno pierwszą część ostatniego rozdziału, gdzie inaczej zaprezentowano narrację i nałożono tekst tak, aby podkreślić epickość rozkładówek Ivana Reisa. Jest także budzący wiele pytań cliffhanger, który przynajmniej część osób zachęci, aby z ciekawości zajrzeć do kolejnego wydania zbiorczego i poznać przyczyny takiego stanu rzeczy.

Za ilustracje odpowiada w całości Ivan Reis, czyli artysta powszechnie lubiany i raczej mile widziany przy każdym większym przedsięwzięciu. Zwłaszcza chętnie bierze udział w jakimś projekcie, jeśli za scenariusz odpowiada Geoff Johns. Brazylijczyk dysponuje przyjemną dla oko, ekspresyjną, dynamiczną i dosyć szczegółową kreską, w której dostrzec można inspirację legendarnymi już twórcami, jak chociażby Nealem Adamsem. Reis od dłuższego czasu współpracuje z inkerami Joe Prado oraz Oclairem Albertem, którzy jeszcze bardziej dopieszczają jego szkice, co przeważnie daje zadowalający efekt. Nie inaczej jest w tym przypadku. Osobiście bardzo lubię komiksy rysowane przez Reisa, a najbardziej cenię sobie jego prace wykonane kilka lat temu do BLACKEST NIGHT, gdzie wspiął się na najwyższy możliwy poziom. W SUPERMANIE artysta ten sprawdza się bardzo dobrze, a nieliczne wyłapane przeze mnie niedociągnięcia nie są aż tak rażące w oczy. Nie zaskoczę chyba nikogo stwierdzeniem, iż najlepiej wychodzą mu dwustronicowe, szczegółowe, często zatłoczone rozkładówki i efektowne sceny pojedynków, zwłaszcza te, w których udział bierze Rogol Zaar. O ile sam złoczyńca jest mało interesujący, to podoba mi się, jak groźnie i potężnie prezentuje się on u Reisa. Wiele z tych plansz idealnie nadaje się na plakat do powieszenia na ścianie. Wizualnie całość wypada naprawdę fajnie, a zespół plastyków ma szansę przypomnieć czytelnikom, że zasłużenie znajdują się w topie artystów pracujących aktualnie dla DC.

Jeśli ktoś, tak jak ja, czuł się zawiedziony zawartością THE MAN OF STEEL, to po lekturze pierwszych sześciu zeszytów serii SUPERMAN tego samego autora, opinia na temat sposobu pisania przez niego przygód Człowieka ze Stali nie powinna ulec jakiejś większej zmianie. Nie jest to oddzielna, zamknięta historia, tylko kolejna część dłuższej telenoweli, jaka zainicjowana została we wspomnianym TMOS, i która kontynuowana będzie w następnym tomie/tomach. Trochę przeciwieństwo tego, co wcześniej prezentowali w swoim runie Tomasi oraz Gleason. Jeśli ktoś nie miał do czynienia z przygodami eSa od początku Rebirth (żałujcie), albo sięga po komiksy superbohaterskie od czasu do czasu i nie przeszkadza mu zbyt nachalne mieszanie przez twórców w życiu Supermana, albo też preferuje tasiemce w miejsce krótszych story arców, to taki komiksomaniak może nawet uznać najnowsze dokonania Bendisa za całkiem udane. Jest wprawdzie kilka pozytywów zachęcających do sięgnięcia po ten komiks, ale giną one w gąszczu pomyłek, niedopowiedzeń, marnej jakości dialogów, nietrafionego poczucia humoru, nijakości głównego złoczyńcy, zbyt nachalnego promowania Supermana, monotonii, powtarzalności, czy też braku jakichkolwiek odpowiedzi na nurtujące czytelnika pytania odnośnie destrukcji Kryptona. Ładna szata graficzna to raczej za mało, aby czerpać jakąś szczególną przyjemność z czytania UNITY SAGA: PHANTOM ZONE.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUPERMAN v5 #1 - 6

Omawiane wydanie zbiorcze możecie nabyć między innymi w sklepie ATOMComics.

Dawid Scheibe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz