wtorek, 2 lipca 2019

Kącik Komiksiarza #23

21 czerwca tego roku pojawiła się informacja, która być może dla wielu z Was mogła być zaskoczeniem – od 2020 roku imprint Vertigo znika z rynku. W momencie gdy przynajmniej część fanów DC wydało z siebie głośny jęk rozczarowania, ja siedziałem sobie przy komputerze, pisałem newsa na bloga i byłem uśmiechnięty od ucha do ucha. No bo jak tu się nie cieszyć z tego, że DC wreszcie przestanie masakrować ledwo żywego pacjenta, jakim od 2013 roku był ten imprint?
Początki Vertigo <3 (1993-1995)
Wszystko zaczęło się w 1992 roku, gdy pracująca od 13 lat w DC Comics Karen Berger otrzymała zielone światło na powołanie osobnego imprintu, który skupiał poważniejsze i skierowane do dorosłych komiksy z głównego uniwersum DC. To właśnie ona była zresztą współodpowiedzialna za to, że tytuły te w ogóle w wydawnictwie się pojawiły, ponieważ to ona wyszukiwała i sprowadzała do tej firmy co ciekawszych twórców z Wielkiej Brytanii, wydatnie dokładając swoje cegiełki do tak zwanej ”Brytyjskiej inwazji”. To właśnie dzięki Berger w USA mieli okazję zadebiutować tacy twórcy jak Neil Gaiman, Peter Milligan czy Grant Morrison. Tak więc w styczniu 1993 roku pojawia się Vertigo i trzon oferty tego imprintu stanowią znane już czytelnikom tytuły: SWAMP THING, HELLBLAZER, ANIMAL MAN, DOOM PATROL, SHADE: THE CHANGING MAN oraz oczywiście SANDMAN. Mało kto wie, że początkowe plany zakładały także przenosiny serii GREEN ARROW Mike’a Grella, lecz w związku z tym, że scenarzysta ten i tak planował niedługo potem zakończyć swój legendarny run, plany wobec tego cyklu uległy zmianom. Pierwszym ”prawdziwym” komiksem z Vertigo, czyli stworzonym i wydanym od początku w tym imprincie, było DEATH: THE HIGH COST OF LIVING Gaimana i Bachalo, zaś drugim – ENIGMA Milligana i Fegredo.

Vertigo miało ułatwiony start, ponieważ większość z wymienionych tytułów radziła sobie całkiem nieźle na listach sprzedaży. Nie były to hity, ale zarabiały na siebie i sprzedawały się wówczas w nakładach, o jakich dzisiaj marzy cały rynek. Przykładowo, SANDMAN osiągał w 1993 roku nakłady rzędu 150 tysięcy kopii i mimo to kręcił się w okolicach… setnego miejsca na listach sprzedażowych. Ale to były inne czasy i nie wrócą już więcej. Dalej poszło już z górki. W ofercie zaczęły się pojawiać kolejne tytuły, które nie tylko szybko zdobywały status kultowych, ale też pokazywało jedną, zasadniczą rzecz – Vertigo ma jaja. Wkrótce w ofercie imprintu debiutowały takie komiksy jak KID ETERNITY, BLACK ORCHID, BOOKS OF MAGIC czy kamienie milowe pokroju PREACHER, TRANSMETROPOLITAN (przeniesiony z innego imprintu) oraz THE INVISIBLES. Nie wszystkie zostawały oczywiście dobrze przyjmowane przez rynek, ale znowu wychodzi to, że kiedyś było inaczej. Wspomniany KID ETERNITY został zakończony na 16 numerach i uznano to za porażkę imprintu. Dziś jeśli jakaś seria z Vertigo dojedzie do tylu odsłon, można mówić o ogromnym sukcesie.
Miodowe lata (1996-2010)
Oczywiście nie będę Wam tutaj wymieniać wszystkich godnych uwagi komiksów z Vertigo, bo musiałbym to robić przez kilka dni. Ważny jest fakt, że Egmont ma jeszcze ogromne pole do popisu, chociaż ewidentnie trzeba przyznać, że z tych najgłośniejszych tytułów wydali już sporo. Niemniej przełom wieków wcale nie oznaczał dla imprintu wyhamowania. To właśnie wtedy pojawiły się takie komiksy jak 100 BULLETS, LUCIFER, FABLES czy Y: THE LAST MAN (z tych głośniejszych), ale były też i mniej znane, chociaż warte uwagi tytuły. Tutaj polecam chociażby THE MINX czy HUMAN TARGET – oba Petera Milligana. Do okoli 2010 roku było wyraźnie widać, że Vertigo z Karen Berger u sterów wie co z sobą zrobić. Comiesięczna oferta nie była może bardzo szeroka – najczęściej było to około 10 zeszytów miesięcznie – ale zawsze można było znaleźć tam coś fajnego. Nawet jeśli nie sprzedawało się tak, jakby włodarze imprintu tego chcieli. Tutaj wymienię chociażby GREEK STREET, AIR czy UNKNOWN SOLDIER, które ukazywały się obok odnoszących sukcesy DMZ, NORTHLANDERS, JACK OF FABLES (spin-off FABLES).

Nie oznacza to jednak, że Vertigo nie miało swojego za uszami. Najsłynniejszy chyba przykład dotyczy Gartha Ennisa, który nie ukrywał iż miał pomysł na kolejne odsłony serii PREACHER, ale jego zapędy zostały zastopowane przez edytorów, który nie pozwolili mu przegiąć przysłowiowej pałki. Tak oto nie poznaliśmy historii o detektywach-transwestytach. Krążą też historie o tym, jak Vertigo musiało cenzurować Granta Morrisona na prowadzonych przez niego rubrykach z listami czytelników, ponieważ działy się tam rzeczy co najmniej obrzydliwe.

Jednakże nawet pomimo tego, Vertigo przez lata było stawiane za wzór tego, czym powinno być wydawanie komiksów w USA. I tak oto nadszedł rok 2010 i wszystko się zesrało.
Zatrzaśnięcie się w klozecie (2010-2012)
Co się stało w 2010 roku? Ano DC zapowiedziało wielki restart całego uniwersum, znany nam pod nazwą New52 i przy okazji uznało, że warto przy tej okazji ogołocić Vertigo z kilku ważnych tytułów. Faktem było, że takie serie jak SWAMP THING czy ANIMAL MAN wówczas były w wydawniczym limbo, lecz i tak od prawie dwóch dekad marki te nierozerwalnie kojarzyły się z Vertigo. Natomiast zmuszenie Karen Berger do tego, by oddała głównemu uniwersum postać Johna Constantine’a odbiła się już wielką czkawką. Seria HELLBLAZER została zakończona na 300 numerze, a brytyjski mag najpierw trafił w objęcia przeciętnego JUSTICE LEAGUE DARK, zaś potem zaliczył własną, żałośnie słabą serię. Problem polegał na tym, że Vertigo w zamian nie tylko nie dostało nic, ale też nie oferowało czytelnikom zbyt wiele nowych serii. Końca dobiegło 100 BULLETS, DMZ, NORTHLANDER czy JACK OF FABLES, a chyba jedynymi wartymi odnotowania nowością było THE UNWRITTEN, które i tak dokonało żywota w 2015 roku, a także przetransferowane z zamkniętego WildStormu ASTRO CITY. Wcześniej jednak Karen Berger ogłosiła, że odchodzi z DC i chociaż oficjalnie nie podała powodów, to jednak było jasne, że redaktorzy naczelni DC zaczęli wchodzić z buciorami w jej kompetencje i ustawiać Vertigo według własnego widzimisie. Od stycznia 2013 roku imprint prowadzić zaczął Jamie Rich.
Pierwsza, nieudana reanimacja (2013-2018)
Lata 2013 i 2014 trudno nazwać inaczej, niż dogorywaniem Vertigo. Oferta z miesiąca na miesiąc robiła się coraz skromniejsza i z tego okresu chyba jedynym naprawdę głośnym tytułem było THE SANDMAN: OVERTURE. Sześcioczęściowa miniseria stała na bardzo dobrym poziomie, lecz znacznie częściej mówiło się o tym komiksie w kontekście niesamowitych opóźnień, które ją dotykały. Na wydanie całości Vertigo potrzebowało dokładnie dwudziestu trzech miesięcy, co oznacza, że kolejne numery ukazywały się średnio co około cztery miesiące. Gdy wydawało się, że Vertigo lada moment totalnie zniknie z rynku, Jamie Rich ogłosił w 2015 roku pierwszy relaunch/restart/nazwijcie to jak chcecie imprintu i zapowiedział, że między październikiem a grudniem na rynek trafi tuzin nowych tytułów. Jak powiedział tak zrobił i DCManiak mocno zapalił się tym tematem, co potwierdził Dawid TUTAJ, TUTAJ oraz TUTAJ. Postawiono wtedy przede wszystkim na nowe komiksy z jednym, drobnym wyjątkiem, jakim była nowa seria LUCIFER. Paradoksalnie, to ona przetrwała najdłużej, bo doczekała się ”aż” 19 numerów. Cała reszta zaplanowana była albo jako miniserie, albo tytuły te padały jak muchy po mniej więcej roku od debiutu. W czym był problem, zapytacie? Nie w poziomie tych komiksów, bo chociaż nie wszystkie były godne uwagi, to jednak pojawiło się kilka perełek. Bardzo podobało mi się NEW ROMANCER, UNFOLLOW, JACKED, TWILIGHT CHILDREN, CLEAN ROOM czy ART OPS, ale sporo mówiło się także o SHERIFF OF BABYLON Toma Kinga, który tym tytułem objawił się komiksowemu światu.

Wszystko rozbiło się o to, z czym DC ma problem od dłuższego czasu, ale w tamtych czasach pokazało to dobitnie – ich dział promocji albo nie istniał, albo był złożony z samych kretynów. Najpierw koncertowo spierdzielono zachęcanie czytelników do sięgnięcia po komiksy z linii DC YOU, gdzie ukazało się kilka naprawdę dobrych tytułów, potem zaś udało się doprowadzić do sytuacji, w której nowe tytuły z Vertigo obchodziły dosłownie #nikogo. Wystarczy powiedzieć, że na początku 2016 roku najlepiej z owej ofensywy Vertigo sprzedawał się LUCIFER, ale i tak przegrywał na listach sprzedaży z takimi hiciorami jak DC COMICS BOMBSHELLS, INJUSTICE: GODS AMONG US czy BATMAN ’66 MEETS THE MAN FROM U.N.C.L.E. Już wtedy było wiadomo, że restart się nie udał, a kolejne miesiące dawały nam tylko jedno – obraz nędzy i rozpaczy, ponieważ dochodziło do sytuacji w których Vertigo wydawało miesięcznie cztery komiksy i tylko jeden lub dwa z nich w ogóle łapał na listy sprzedaży. Smutne i zabawne zarazem było to, że najlepiej sprzedającym się komiksem z logo Vertigo z tamtego okresu była powieść graficzna DARK NIGHT: A TRUE BATMAN STORY Paula Diniego i Eduardo Risso. Tak więc nawet do tego imprintu musiał w pewnym sensie zawitać Mroczny Rycerz, by coś się dobrze sprzedało. W 2017 roku DC zareagowało i zwolniło Jakiego Richa, a jego następcą został Mark Doyle.
Druga reanimacja, pacjent zmarł (2018-2019)
W międzyczasie pojawił się w ofercie DC imprint Young Animal, który był bardziej w stylu dawnego Vertigo od samego imprintu. Komiksy z tej linii też nie sprzedawały się jakoś rewelacyjnie, ale lepiej od pojedynczych komiksów z Vertigo, więc niedługo potem dziecko Gerarda Way’a zostało przetransferowane pod skrzydła Marka Doyle’a. Jednakże trzeba było coś zrobić, by ledwo zipiąca marka znowu zaprezentowała się szerokiemu gronu czytelników. Na pozornie bardzo dobry pomysł DC wpadło w 2018 roku, gdy zapowiedziało iż Vertigo od teraz będzie się zwać DC Vertigo (#nikogo), a do nowej oferty trafi aż jedenaście świeżych tytułów. Motorami napędowymi miały być cztery serie z podlinii THE SANDMAN UNIVERSE, a towarzyszyć miało im siedem tytułów autorskich. Nowe Vertigo miało się skupiać na problemach dzisiejszego społeczeństwa (cokolwiek w zasadzie miało to znaczyć) i nie ukrywam, że na dwa z zapowiedzianych komiksów napaliłem się dość mocno. Było to SECOND COMING oraz SAFE SEX. Tak, tak, dokładnie te dwa komiksy, które niedługo potem włodarze imprintu skasowali, bo okazały się, trzymajcie się mocno, zbyt kontrowersyjne.

Dokładnie tak, w 2019 roku okazało się, że imprint, który dał nam takie tytuły jak PREACHER, DOOM PATROL Morrisona czy TRANSMETROPOLITAN całkowicie stracił jaja i uginał kolano przed ludźmi, którzy w Internecie pisali o tym, jak to im się nie podoba pomysł na komiks o powtórnym nadejściu Jezusa, tylko w stylu lekkiego superhero. W sumie nie mogę narzekać, bo oba wspomniane tytuły znalazły szybko nowych wydawców (odpowiednio: Ahoy Comics oraz Image Comics) i to oni wkrótce dostaną moje dolary.

DC z kolei nijak nie wyciągnęło wniosków z poprzedniej porażki i trudno było nie odnieść wrażenia, że w siedzibie wydawnictwa liczono na to, iż komiksy sprzedadzą się same. W natłoku newsów o imprintach Black Label, Ink czy Zoom oraz wydarzeniach z głównego uniwersum trudno było znaleźć cokolwiek na temat Vertigo. Efekty przyszły szybko – tytuły z THE SANDMAN UNIVERSE radzą sobie na rynku średnio, zaś tytuły autorskie słabo. Najgłośniej było o BORDER TOWN, lecz nie z powodu tego, że komiks był genialny, tylko dlatego iż scenarzysta Eric Esquivel został oskarżony o przemoc i molestowanie seksualne, a w efekcie serię skasowano po zaledwie czterech numerach.

Druga próba reanimacji i co tu dużo pisać, druga nieudana. Poszło nieco lepiej niż w 2015 roku, ale wciąż Vertigo nie błyszczało. No i w końcu nadszedł 21 czerwca 2019 roku i informacja, że od stycznia przyszłego roku zasłużone studio przestanie istnieć.

Ucieszyłem się, nie ukrywam. Po prostu żal mi było patrzeć na to, jak marka, która przez lata stanowiła swoisty synonim wysokiego poziomu komiksu amerykańskiego została wrzucona przez DC do zepsutego Toi Toia, rozsiadła się wygodnie i udawała, że ma wielkie biuro z pięknymi widokami za oknem. Wolę zapamiętać Vertigo jako imprint, który przez lata dał nam masę świetnych komiksów, a nie jako tchórzliwą popierdółkę, która bała się publikować zapowiedziane projekty, bo jeszcze jakiś piwniczak ze Stanów by się obraził.

Krzysztof Tymczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz