Na przełomie trzech ostatnich miesięcy tego roku w ramach
imprintu Vertigo ukaże się łącznie 12 nowych serii ongoing oraz mini serii. Na
koniec każdego z tych miesięcy postaram się krótko podsumować poszczególne
jedynki sprawdzając, czy i jak zachęcają one do sięgnięcia po więcej. Zaczynamy
od czterech tytułów, których premierowe zeszyty ukazały się w październiku.
SURVIVORS’ CLUB #1
Wydarzenia z roku 1987 sprawiają, że po latach ich
uczestnicy znikają lub tracą życie w niewyjaśnionych okolicznościach. Jedynie
sześć osób ocalało i muszą wspólnie dojść prawdy, czy tego chcą czy nie.
Mamy tutaj do czynienia z bardzo dobrze rozpisanym pierwszym
numerem, który spełnia w 100% swoje zadanie, czyli nakreśla pewne wątki i
stawia mnóstwo pytań, na które po prostu chce się poznać odpowiedzi. Scenarzyści
zapoznają czytelnika z kilkoma zupełnie odmiennymi, pod względem charakteru
postaciami, z których każda skrywa przed pozostałymi jakiś sekret z
przeszłości. Na razie nie wiemy dokładnie (z wyjątkiem jednej postaci), jaki
horror przeżyli „wybrańcy”, ale widać wyraźnie, że doświadczenia sprzed lat wpłynęły
na ich osobowości i większość nie zamierza rozdrapywać starych ran. Nie będą
mieli jednak wyboru.
Komiks przepełniony jest dużą ilością akcji, kilka wątków
prowadzonych jest na raz, co z jednej strony pomaga po trochu poznać konkretne
osoby, zaś z drugiej może tworzyć poczucie chaosu i zagubienia. Mamy do
czynienia z rozlewem krwi, efektami nadprzyrodzonymi, a także otrzymujemy
niezwykle intrygujący cliffhanger.
Ambitna, wciągająca i oryginalna historia zahaczająca o
horror, gdzie da się odczuć ducha klasycznych komiksów Vertigo z lat 90-tych.
Polecam.
Ocena: 4,5/6
TWILIGHT CHILDREN #1
Są takie komiksy po
przeczytaniu których na usta ciska się jedno wielkie WOW! Gilbert Hernandez,
Darwyn Cooke oraz Dave Stewart to mocne nazwiska gwarantujące sukces. Osiągnęli go też w tym przypadku.
Tajemnicze sfery pojawiają się nagle i znikają równie
szybko, a dotycząca ich zagadka staje się jakby naturalnym elementem
towarzyszącym codziennym zajęciom bohaterów tej opowieści, których jest całkiem
sporo. Trójka dzieci kierowana zwykłą ciekawością dostrzega coś, co innym nie
było dane, ale jakie będą konsekwencje ich czynu?
Z pozoru zwykła opowieść o zwykłym przybrzeżnym miasteczku
ze zwykłymi mieszkańcami i ich jakże przyziemnymi sprawami. Twórcy mini serii
sprawili jednak, że każdy element, każdy dialog są idealnie i w ciekawy sposób
spasowane ze sobą, a poszczególne postacie dramatu wybijają się na pierwszy
plan w idealnym dla siebie momencie. Stopniowo budowane napięcie i lekki
element grozy doprowadzają do końcówki, która intryguje oraz rozbudza ciekawość
czytelnika.
Rysunki są oczywiście perfekcyjnie wykonane, a niektóre
plansze spokojnie mogłyby być pozbawione dialogów, gdyż same wyczerpująco opisują rozwój wydarzeń. Miłośnicy stylu Cooke’a powinni być zadowoleni.
Ocena: 5,5/6
CLEAN ROOM
#1
Chloe straciła wszystko łącznie ze swoim narzeczonym,
dzieckiem oraz wszelką chęcią do życia. Teraz zamierza spotkać się z
osobą odpowiedzialną za jej nieszczęścia - Astrid Mueller. Kobieta ta
napisała pewien bardzo popularny horror, stworzyła nową religię, a przede
wszystkim jest właścicielką tajemniczego pokoju w podziemiach Chicago, który na
zawsze odmienia tych, którzy przekroczyli jego próg.
Gail Simone w swojej szczytowej formie prezentuje historię z
gatunku horroru, która praktycznie wciąga od samego początku. Ktoś umiera, ktoś
postradał zmysły, pilnie strzeżone przez wyszkolonych agentów drzwi do
mitycznego pokoju, a także świetnie zilustrowane potwory widziane oczami
zarówno głównej bohaterki, jak i we wstępie oczami małej Astrid.
I najważniejsze pytanie: dlaczego nawet inteligentni i
dobrze wykształceni ludzie po przeczytaniu jednej książki rodzą w sobie chęć
zaufania religii zaproponowanej przez Mueller, a wizyta w tytułowym Clean Room
wypacza ich umysły? Wszystko wprawdzie dopiero się rozkręca, ale postawione
przez autorów pytania są na tyle intrygujące, że po prostu nie można doczekać
się odpowiedzi. Zapowiada się genialna rzecz, oby dalej było jeszcze ciekawiej.
Ocena: 5/6
ART OPS #1
Zapowiedź tej serii była chyba najbardziej intrygująca ze
wszystkich czterech opisanych dzisiaj jedynek. Tytuł komiksu odnosi się do
nazwy tajnej organizacji, która wkracza do akcji zawsze, gdy zagrożone jest
bezpieczeństwo jakiegoś obrazu, a raczej występującej na nim postaci. W tym
konkretnym przypadku Art Ops udziela pomocy Mona Lisie, na którą czyha... no
właśnie, nie wiadomo tak naprawdę co ani kto. Historia jest trochę śmieszna, w
pozytywnym znaczeniu tego słowa pokręcona, a także posiada pewne elementy
science-fiction.
Głównymi postaciami pierwszego zeszytu są Reggie Jones oraz
jego matka, która jest jedną z ważnych osobistości w zarządzie Art Ops.
Poznajemy historię niezwykłej przemiany Reggie’ego oraz dowiadujemy się, że
teraz to na jego barkach spoczywać będzie bezpieczeństwo szeroko pojętej
sztuki. Niestety dostajemy bardzo szczątkowe informacje na temat działalności
grupy i żadnych na temat jej poszczególnych członków.
Dużym atutem komiksu są niewątpliwie rysunki duetu Michaela
i Laury Allred, zwłaszcza ciekawy i kolorowy niczym sylwestrowe fajerwerki sposób
ukazania prawej ręki Reggie’ego.
Minusem jest to, że tak naprawdę niewiele się dzieje i nie
dostajemy jakiegoś wciskającego w fotel cliffhangera, który rozpaliłby
pragnienie sięgnięcia po więcej. Poprawny wstęp, pomysł ciekawy, ale
spodziewałem się po tym tytule trochę innego kalibru fajerwerków już od samego
startu.
Ocena: 3,5/6
Podsumowując: na całe szczęście moje przypuszczenia się
potwierdziły i tym razem nowe serie od Vertigo rzeczywiście stoją na dobrym, w
niektórych przypadkach bardzo dobrym poziomie. Najmniej do gustu jak na razie
przypadła mi ART OPS, ale liczę, że kolejne odsłony wywindują poziom.
Październik dla nowych serii Vertigo bardzo udany. Zobaczymy, czy taka sama
tendencja utrzyma się w listopadzie.
Źródło obrazków: Comicvine
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz