niedziela, 15 listopada 2015

THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN

Nie tak łatwo napisać recenzję komiksu, który przez wielu uznawany jest za najgorszy w historii. Żadna pozytywna opinia o nim nie zdoła już poprawić jego wizerunku, a kolejna skrajnie negatywna będzie jedynie zbiorem niezbyt oryginalnych spostrzeżeń. Dlatego spróbuję ocenić go na chłodno i zastanowię się, czy rzeczywiście w owianym złą sławą THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN nie wypaliło zupełnie nic.


Jego poprzednika, kultowego POWRÓTU MROCZNEGO RYCERZA, chyba nie trzeba tutaj przedstawiać. Dzieło Franka Millera opowiadające o losach starego, zmęczonego Bruce’a Wayne’a zrewolucjonizowało nie tylko samą postać Batmana, ale także cały komiksowy rynek. Wydany po piętnastu latach sequel miał zatem wyjątkowo utrudnione zadanie. Przebić legendę? To nie mogło się udać.

Minęły trzy lata od słynnego pojedynku Supermana i Człowieka Nietoperza. Ten drugi, uznany za zmarłego, z ukrycia kieruje ruchem oporu, którego celem jest obalenie kłamliwego rządu Stanów Zjednoczonych. Świat w międzyczasie zapomniał o superbohaterach (jak widać wspomniane trzy lata to tak naprawdę kawał czasu). Niektórzy opuścili Ziemię, inni zawiesili peleryny na kołkach, a jeszcze inni trafili do niewoli. Do tego grona należeli m.in. Ray Palmer (Atom) i Barry Allen (Flash), którym jednak na początku komiksu udaje się z niej uciec dzięki pomocy Carrie Kelley (niegdyś Robin, a teraz absurdalnie wystrojona Catgirl). I właśnie w tym miejscu fabuła zaczyna wymykać się spod kontroli.

W trakcie tworzenia scenariusza zabrakło kogoś, kto w odpowiednim momencie chwyciłby Millera za rękę i powiedział: „Stop, wystarczy”. Może wtedy autor zająłby się właściwą historią, a nie ciągłym wprowadzaniem coraz to nowych wątków i bohaterów. A wierzcie mi na słowo, jest ich od groma. Przez DK2 przewija się chyba połowa postaci z całego uniwersum. Prędko robi się ciasno, a akcja gwałtownie przyspiesza i nie zwalnia już do samego końca. Nie ma nawet chwili na zastanowienie się nad tym, co tu do licha się dzieje.

Ten nieokiełznany bałagan to największa wada THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN. Miller ewidentnie przeszarżował. A szkoda, bo muszę oddać mu to, że miał parę naprawdę niezłych pomysłów (mam tu na myśli np. wygenerowanego komputerowo prezydenta, Flasha napędzającego elektrownię czy też nowego Jokera). Gdyby skupił się na nich, odrzucając przy tym kilka gorszych, to kto wie, może całość okazałaby się zjadliwa. Niestety zamiast umiejętnie rozłożyć akcenty, zdecydował się wrzucić wszystko, co przyszło mu do głowy.

Z tego powodu sporo tu rozpraszaczy, elementów, które są tak zbędne, że aż przeszkadzają. Weźmy na przykład wątek telewizji, która na bieżąco komentuje zdarzenia, jakie dzieją się w komiksie. Miała z tego zapewne wyjść kąśliwa satyra na media, które szukają coraz to wulgarniejszych, bardziej prymitywnych sposobów na przyciągnięcie widzów. I ponownie, to mogło wypalić, to był jakiś pomysł, ale scenarzysta szybko go wyeksploatował. Do tego stopnia, że zaginęła w nim treść, a pozostała sama wydmuszka.

Inny problem miałem z tym, jak Miller przedstawił poszczególnych herosów. Mowa głównie o tych dwóch najważniejszych, czyli Batmanie i Supermanie. Już w POWROCIE MROCZNEGO RYCERZA dało się zauważyć, że autor albo bardzo kocha Człowieka Nietoperza, albo zwyczajnie nie znosi Człowieka ze Stali. Pierwszego ukazał jako nieomylnego twardziela, drugiego jako… bezmyślną marionetkę. To jednak jeszcze nic przy tym do czego posunął się w kontynuacji. Otóż odarł tutaj Bruce’a z jakiejkolwiek psychologicznej głębi. Batman nie jest już bohaterem z krwi i kości, a przerysowaną niemal do granic absurdu kukłą. Obłąkanym starcem. Daleko mu do inteligentnego, analizującego każde starcie mściciela. W THE DARK KNIGHT RETURNS ważnym elementem kształtującym jego charakter była wewnętrzna walka: czy ma ponownie włożyć pelerynę i walczyć z przestępczością? W DK2 mówi po prostu, że skończyła się jego cierpliwość. Tyle.

Batman bije tu wszystkich po pyskach, potem zaczyna obrywać, ale przecież to dla niego żaden problem. Prawdziwy twardziel. Nie to, co Superman. Miller strasznie znęca się nad tą postacią. Czytając, odniosłem wręcz wrażenie, że rysowanie wiecznie pokonanego, wiecznie załamanego Clarka sprawia autorowi niezrozumiałą przyjemność. Swoją drogą – za Dickiem Graysonem chyba także nie przepada.

A skoro wspomniałem o rysowaniu, to teraz zajmijmy się stroną graficzną komiksu. Bez owijania w bawełnę napiszę, że to prawdopodobnie najpaskudniejsze rysunki jakie w życiu widziałem. Nie mam pojęcia jak człowiek, który potrafił niegdyś tak klimatycznie zilustrować ELEKTRA LIVES AGAIN, parę lat później mógł odwalić taką fuszerkę. Większość głównych bohaterów naszkicowana jest niestarannie, kompletnie od niechcenia. Jeszcze gorzej prezentują się postacie epizodyczne, takie jak telewizyjni eksperci czy zwykli mieszkańcy. Przypominają tanie karykatury i choć w niektórych przypadkach to zapewne celowy zabieg, to nie zmienia to faktu, że wyglądają po prostu brzydko.

Nie da się zatem ukryć, że THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN to komiks, który okazał się spektakularną klapą. Zawodzi nie tylko jako kontynuacja wielkiego hitu, ale także jako samodzielna opowieść. Mimo to paradoksalnie… gorąco polecam go przeczytać. To tak specyficzna, wyjątkowa pozycja, że warto się z nią zapoznać. Bardzo zły, ale przy tym niezwykle wyrazisty komiks. Zapewniam, prędko o nim nie zapomnicie. 2,5/6

Do kupienia w Atom Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz