piątek, 11 października 2019

JOKER (2019) - lekko spoilerowa recenzja

Minął już tydzień od polskiej premiery filmu JOKER i wreszcie zasiadłem sobie do napisania recenzji. Przez dłuższy czas jednak miałem problem nawet z napisaniem tych paru słów, które już przeczytaliście. Chciałem bowiem skupić się w swoim tekście na samym filmie, omijając kwestie kontrowersji, które już zdążył wywołać, tym samym nie próbując udowadniać ich racji bądź jej braku. Ale kurcze, chyba nie umiem tak na sucho podejść do tematu, bo po tych paru dniach obraz Todda Phillipsa nierozerwalnie zrósł się w mojej głowie ze słowami niektórych krytyków i recenzentów, więc w niniejszym tekście kilkukrotnie się do nich odniosę. Będą lekkie spoilery, ale nie jakieś drastyczne. Niemniej zapraszam do dalszej części posta.

Arthur Fleck jest dorosłym mężczyzną zarabiającym na życie jako komik. Nie jest najlepszy w tej robocie, ale przynajmniej zarabia, co w trudnych czasach jakie nastały w Gotham nie jest rzeczą oczywistą. Postać ta jednak ma za sobą bardzo trudną przeszłość, co w efekcie poskutkowało pobytem w szpitalu psychiatrycznym, terapiami, a także nieuleczalną chorobą neurologiczną, która objawia się niekontrolowanymi napadami śmiechu. Arthur opiekuje się swoją schorowaną matką i pewnego dnia czyta jeden z jej listów do Thomasa Wayne’a. To co się w nim znalazło, utrata pracy, wyrzucenie poza margines społeczny oraz pewne zdarzenia do którego dochodzi w jednym z pociągów metra sprawia, że mroczne instynkty przejmują kontrolę na Arthurem, a my stajemy się świadkami nieuniknionego – narodzin Jokera.

JOKER na kilkanaście dni przed swoją premierą rozbudził wyobraźnie i nadzieje fanów DC dzięki temu, że na festiwalu filmowym w Wenecji zgarnął główną nagrodę, a więc prestiżowego Złotego Lwa. Słuszne zatem wydały się dość wyolbrzymione wyobrażenia, jakoby przed nami w kinie miało objawić się prawdziwe arcydzieło sztuki filmowej. I chyba tylko mały procent widzów zadało sobie jedno, ale dość istotne pytanie – co takiego zasadzie mógł wymyślić Todd Phillips, by z mocno przebudowanej genezy najsłynniejszego złoczyńcy z panteonu postaci DC Comics zrobić materiał na tak poważną nagrodę? Okazuje się, że w gruncie rzeczy niewiele, co ja osobiście uważam za najlepsze możliwe posunięcie, lecz wielu recenzentów z innych stron zaliczyło to jako solidny minus filmu.

Społeczeństwo. Przed kinową premierą filmu JOKER urodził się swoisty żart mówiący, iż totalnie każda możliwa recenzja filmu będzie odmieniać to właśnie słowo przez wszystkie przypadki. Ha ha ha, pośmialiśmy się. Tymczasem dokładnie o tym jest ten film i od tego słowa ucieczki żadnej być nie może. Phillips mocno miesza tu w tym, co znamy z komiksów. Niektórym te zmiany mogą być nie w smak, ale daleki jestem od stwierdzenia, że otrzymaliśmy film o postaci z komiksów. Nie, to jest film o psychicznie chorym człowieku, który żyje na marginesie, uwaga, uwaga, społeczeństwa i wskutek pewnych wydarzeń sam się wyrzuca poza jego obręb. Reżyser nie usprawiedliwia czynów Arthura. Ba, już pierwsze sceny filmu mówią nam wprost ”Uwaga! On jest chory psychicznie” i potem jedynie obserwujemy to, jak krucha równowaga życiowa sypie się w jednym momencie, a szukający jakiejś namiastki ratunku człowiek nie dostaje nic, co tylko pogłębia jego przemianę w zbrodniarza.
Dlatego właśnie nieraz przecierałem oczy ze zdumienia, gdy czytałem recenzje innych autorów i padały w nim takie zarzuty jak to, że ”film jest przewidywalny”, ”wybiela Jokera” i wreszcie to, co triggerowało mnie najmocniej, czyli oskarżenia o to, że JOKER ”propaguje przemoc”.

Nie rozumiem bowiem jak można zarzucać filmowi przewidywalność w momencie, gdy od pierwszej minuty wiemy, że na końcu Arthur będzie Jokerem i jedynym znakiem zapytania jest to, co w wizji Phillipsa doprowadziło do takiego stanu rzeczy. I to jest moim zdaniem kluczowe w tym filmie, a także sądzę, iż dzięki temu Phillips dostał Złotego Lwa w Wenecji – bo przedstawił nam postać z krwi i kości, człowieka który spokojnie mógłby być naszym sąsiadem, po czym łamie go i nie składa do kupy, a całość wrzuca w miasto, które kompletnie nie potrafi sobie poradzić z własnymi problemami i ostatecznie wypina się na swoich obywateli. ”Wybielania” też kompletnie tu nie widzę, bo film nawet przez moment nie sugeruje nam tego, by ostatecznie stwierdzić ”kurde, typ miał rację”. Tak, mamy tutaj kilka scen i wątków, które tłumaczą iż Arthur w życiu nie miał lekko i w końcu pękł, ale jest też podkreślane bardzo mocno to, że robi on złe rzeczy i krzywdzi osoby, których występki przeciw niemu może do najmilszych nie należą, ale zdecydowanie nie  I tak, widzimy tu wyraźnie, że to złe, niedobre społeczeństwo wyklucza ze swoich struktur Arthura, ale potem jesteśmy świadkami tego, iż nawet nie stara się on do niego wrócić.

Zarzucane filmowi propagowanie przemocy to według mnie już wyższy poziom absurdu. Wiecie ile osób ginie z ręki Arthura w tym filmie? Sześć na pewno, a jedna ze scen sugeruje jeszcze siódmą ofiarę. Gdy będziecie odświeżać sobie przy jakiejś okazji ”Avengers: Koniec Gry”, policzcie ile ofiar zalicza w tym filmie Hawkeye, a potem poszukajcie jak wielkie kontrowersje to wywołało. Pójdźmy o krok dalej – ”John Wick 3” to film, w którym podobno naliczono prawie trzysta ofiar. TRZYSTA! Widzieliście gdzieś w Internecie oburzenie? Nie. Ba, film z Keanu Reevesem jest hitem kasowym jak ta lala. Filmowy JOKER nawet nie jest jakoś przesadnie brutalny biorąc pod uwagę to, co można dziś zobaczyć w filmach czy serialach. Dwa ze wspomnianych siedmiu morderstw są pokazane mocno sugestywnie i nie tylko z całą pewnością nie jest to przyjemny widok (jeśli dla kogoś z Was był, to idźcie się leczyć), ale także Todd Phillips wyraźnie mówi nam, że Arthur popełnia zbrodnię.

Kolejny internetowy żart na jaki wpadłem podczas przeglądania różnych stron mówi, że w tym filmie Robert De Niro ma mniejszą rolę niż papierosy, które nieustannie pali Arthur. Z tym właśnie wiąże się największy plus jak i największy minus JOKERA. Zacznę oczywiście od tego pierwszego – zgodnie z oczekiwaniami, mamy tu do czynienia z klasycznym ”one man show”, bo to co wyczynia na ekranie Joaquin Phoenix jest absolutnie niesamowite. Nie od dziś wiadomo, że aktor ten jest znakomity i tutaj tylko to udowodnił. Ujęła mnie przede wszystkim plastyczność jego twarzy, ponieważ są w filmie sceny, gdzie w ciągu sekundy grany przez niego Arthur potrafi zmienić wyraz twarzy z ”troskliwego misia” do ”masowego mordercy”. W filmie jest co najmniej kilka scen, w których Phoenix pokazał się z tak niesamowicie pozytywnej oraz realistycznej strony, że mnie jako widza aż ciarki przechodziły z niepokoju. Aktora wymienia się jednym chórem jako kandydata do Oscara za ten rok i wcale się nie zdziwię, jak w istocie tak się stanie.

Problemem filmu JOKER jest jednak to, że chociaż jest w obsadzie kilka niezłych nazwisk (de Niro, Beetz), to kompletnie nikną one przy występie Phoenix i to tak mocno, że dziś nie umiałem sobie przypomnieć nawet jak nazywali się poszczególni bohaterowie filmu.

Czy warto iść na JOKERA do kin jeśli jeszcze tego nie zrobiliście? Taaak, ale… nie oczekujcie laserów z tyłka, kosmitów, nadludzkich mocy i ciągłej akcji. Todd Phillips dostarczył nam dramat psychologiczny z silnym komentarzem społecznym, który nawet siedem dni po wyjściu z kina nadal sprawia, że myślę o tym co zobaczyłem. To mocno przygnębiające kino, w którym nawet nieliczne żarty są przedstawione w taki sposób, że w kinie nikt się nie śmiał. Co swoją drogą jest też jedną z kwestii, którą wypowiada Arthur.

Krzysztof Tymczyński

1 komentarz:

  1. Dla mnie jedynym problemem było ten Złoty Lew. Przez tą nagrodę naiwnie spodziewałem się kina autorskiego. Dostałem raczej wyróżniającą się pozycję oscarową, gdzie trudno wskazać jakieś cechy charakterystyczne stylu, tym bardziej porównując ten film z wcześniejszymi filmami reżysera. Oczywiście trudno to traktować jako zarzut pod adresem filmu, na pewno superhero potrzebowało tej produkcji. Wydaje mi się zresztą, że porażka DCEU musiała w końcu doprowadzić do podobnego obrazu i zmiany koncepcji realizacji filmów na nieholistyczny. Najlepsze komiksy z "uniwersum Batmana" aż proszą się o takiego typu interpretację, jak ta w Jokerze. Chociaż osobiście uważam, że taki Zabójczy żart o wiele ciekawiej przedstawia motywacje Jokera, uzasadnia jego szaleństwo. Tutaj trochę mimo wszystko mi tego zabrakło, dostajemy jakieś okruszki, które potem przepadają w otchłani samego szaleństwa. Dodatkowo kontekst społeczny jest dla mnie nieudolnie, czy może zbyt prosto wkomponowany w obraz. Trochę jakby hipnotyzująca gra Phoenixa udzieliła się ekipie na tyle, że zapomnieli trochę o całej reszcie. Dodatkowo można wskazać wiele kompromisów, które zapewne wymusił Warner, z pozbawieniem Brucea starych na czele. Trochę mi takie rzeczy psuły ten seans, zresztą czytałem, że sam Phoenix był przeciwny wplataniu Wayneów w tę historię.

    OdpowiedzUsuń