Ostatnimi czasy wydawnictwo Egmont
przyuważyło, że w szerokiej ofercie DC Comics znajdują się także komiksy z
dawnego imprintu WildStorm i nieśmiało zaczęło po nie sięgać. Mam tu na myśli
oczywiście wydane w ramach linii DC Deluxe PLANETARY oraz THE AUTHORITY, a
także bardziej ”standardowo” wydanego ŚPIOCHA oraz EX MACHINA. O tym ostatnim
dziś jednak nie będzie za dużo, ponieważ historia Briana K. Vaughana nie należy
do uniwersum, które utworzono już w 1992 roku i z większymi lub mniejszymi
problemami dotrwało ono do końca roku 2010. Przez tych osiemnaście lat Jimowi
Lee i spółce udało się wydać naprawdę masę komiksów, stworzyć wiele niezłych
postaci i sprawić, że z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, uniwersum to
śledziłem z nieskrywaną ciekawością i do dziś mam w szafie kilka kartonów z
zeszytówkami z tego świata. W niniejszym tekście chciałbym przybliżyć nieco ten
pokręcony świat, lecz nie pisząc o ogółach, a podając konkretne wydarzenia i
nijak nie unikając spoilerów.
Tekst powstawał na nieco wariackich papierach, ponieważ początkowo chciałem
pisać o danych wydarzeniach chronologicznie, a potem uznałem, iż jednak polecę
bardziej według dat wydania.
Na samym początku warto wspomnieć o
nietypowej specyfice tego, czym jest uniwersum WildStorm. Gdy w 1992 roku
powstawało wydawnictwo Image Comics, ogólnym założeniem było to, by każdy z
twórców-założycieli miał swoje własne studio i własne mikro-światy, w których
osadzone są dane tytuły, ale jednak wszystkie one miały funkcjonować w ramach
jednego, wielkiego uniwersum. Wyszło to tak, że… nie wyszło. Twórcy po prostu
nie umieli się dogadać w wielu kwestiach, co demolowało procesy wydawnicze i
ostatecznie bardzo szybko doprowadziło do tego, że uniwersum Image się
rozleciało, a każdy twórca poszedł swoją ścieżką. Dlatego też np. wspólny wątek
Spawna i Chapela z ”Youngblood” zniknął i został z czasem miękko zrebootowany,
podobnie zresztą jak to, że Warblade z WILDCATS i Ripclaw z ”Cyberforce”
”przestali” być wychowankami tej samej firmy, która dała im moce i wyszkoliła.
Tego typu detali przybliżać i tak nie będę, ale warto podkreślić ogół,
zwłaszcza w kontekście crossoveru WILDSTORM RISING, o którym pewnie wspomnę
trochę później.
Jest sierpień 1992 roku i do
sprzedaży trafia pierwszy numer serii, która dla WildStormu ma być motorem
napędowym. Za sterami Brandon Choi i Jim Lee (chociaż i tak wiadomo było, że
ten pierwszy był po prostu od tego, by przekuwać pomysły drugiego na
scenariusze). Oto światu objawiają się WILDC.A.T.S i tak oto dowiadujemy się,
że od wielu, wielu lat Ziemia jest areną w odwiecznej wojnie pomiędzy
szlachetną rasą Kherubinów oraz złowrogą i demonicznie wyglądającą rasą
Daemonitów. Jeden z niepozornych, ale szalenie ambitnych żołnierzy pierwszych z
wymienionych jest Lord Emp, który tworzy specjalny oddział złożony ze swoich
ziomków (Zealot i w pewnym sensie Spartan), uzupełniony o ludzkich wymiataczy
(Grifter, Warblade, Void oraz Maul). Ich pierwszą misją jest dotarcie do
niejakiej VooDoo, która jest prawdopodobnie pierwszą hybrydą człowieka i
Daemonity. Misja ta jest stosunkowo krótka, ponieważ już piąty numer
WILDC.A.T.S stanowi crossover KILLER INSTINCTS, gdzie nasze dzielne koty
stawiają czoła ekipie Cyberforce. Oczywiście seria odnosi szalony sukces, zaraz
pojawiają się zapowiedzi spin-offów i może się wydawać, że uniwersum WildStorm
będzie obudowane właśnie wokół konfliktu Khery i Daemonu. Jak nietrudno się
domyślić, nic z tego, ponieważ szybko okazuje się, że sercem tego świata będzie
nieco mniej popularna seria. Ale o niej za chwilę, najpierw rzućcie okiem na
kilka spin-offów WILDC.A.T.S.
Tutaj warto podkreślić, że przy paru
z nich pracowali sensowni twórcy, ponieważ VOODOO jest dziełem Alana Moore’a, a
taki SPARTAN: WARRIOR SPIRIT to dzieło Kurta Busieka. Skupiają się one głównie
na przeszłości poszczególnych bohaterów i tylko cykl GRIFTER był osadzony w
teraźniejszości, ponieważ koleś z czerwoną szmatą na gębie szybko okazał się
zdecydowanie najpopularniejszą kreacją Jima Lee. Niemniej wróćmy do losów
uniwersum.
O ile WILDC.A.T.S było serią
najbardziej medialną i zdecydowanie najlepiej się sprzedającą, tak okazało się,
że uniwersum obudowane zostanie wokół tego cyklu, który nie był ani numerem dwa,
ani też trzy w WildStormie – mowa tu o STORMWATCH. To właśnie tutaj dowiadujemy
się, że cała masa post-ludzi (czyli osób obdarzonych supermocami) nie ma nic
wspólnego z Kherą czy Daemonem. Tytułowa ekipa to oddział stworzony z
pochodzących z różnych zakątków świata herosów, którzy dbają o porządek na
całej Ziemi i działają pod egidą ONZ. Mają oni wielgachną stację na orbicie i
wszystkim dowodzi niejaki Weatherman, zaś jego najlepszym żołnierzem jest
Jackson King, pseudonim… Battalion. Bo wiecie, taką miał sam jeden siłę rażenia
;) Towarzyszą mu między innymi Rosjanin Winter, Japończyk Fuji, Brytyjka
Fahrenheit czy Amerykanka Synergy. Najwyraźniejszym powiązaniem z wątkami z
WILDC.A.T.S był doświadczony Backlash, który okazał się z czasem Kherubinem.
Sama seria jest do pewnego momentu raczej bez znaczących historii, ale faktem
jest, że wątek post-ludzi stał się motorem napędowym uniwersum WildStormu,
ponieważ to oni stawali się bohaterami kolejnych serii.
I tak do sprzedaży następnie
trafiały takie cykle jak GEN13, które było WildStormową odpowiedzią na
młodzieżowe tytuły od konkurencji. Tutaj właśnie poznajemy Johna Lyncha, który
dowodzi grupką młodych i zdolnych, ale też mocno krnąbrnych post-ludzi. Są nimi
Fairchild, Freefall, Rainmaker, Grunge oraz Burnout. W lekko horrorowe klimaty
uderzało z kolei WETWORKS, gdzie były wojskowy Jackson Dane i grupka jego
podwładnych (Mother-One, Dozer, Claymore, Grail i inni) zostaje połączona ze
złotymi… bojowymi symbiontami i ochoczo rusza robić rozpierduchę wśród coraz
mocniej rozpychającymi się wampirami, które notabene też były dość specyficzną
odmianą post-ludzi. Te dwa tytuły okazały się wielkimi hitami sprzedażowymi,
ale wskazały też na pewien problem tego świata – solowe tytuły sprzedawały się
wyraźnie gorzej, a i WildStorm nie miał żadnego stałego tytułu z kobietą w roli
głównej.
Niemniej oferta wydawnicza ciągle
się rozrastała i tak do sklepów z komiksami trafiły też takie tytuły jak
DEATHBLOW, który skupiał się na Michaelu Cray – dość specyficznym post-człowieku,
ponieważ w zasadzie nie było wiadomo, jakie ma moce (to wyjaśniono dopiero
dwanaście lat później). Był jednak zaprawiony w bojach na tyle, by na koniec
swojego życia (wykryto u niego raka) oczyszczać ulice z szumowin. Wspomniany
już BACKLASH to spin-off STORMWATCH i uderza nieco mocniej w klimaty
szpiegowskie, a także wyraźnie rozwija wątki Khery i Daemonu, ale nie tylko.
Tytuł komiksu jest nieco mylący, ponieważ bardzo szybko przeistoczył się z
solowego w grupowy, ale to tak dodaję tylko na uboczu. Z tego zestawu jedyną
porażką marketingową stał się UNION czyli swoisty WildStormowy Superman (nie
ostatni zresztą). Był to bohater z planety Agena, który w wyniku oszustwa
trafił na Ziemię i nie był w stanie jej opuścić, by powrócić do domu. Jego cykl
przetrwał zaledwie 9 numerów, zaś drugi – 6.
No ale dobra, oferta się rozrasta,
lecz nie każdy sobie rzepkę skrobie. Trzeba było to wszystko jakoś mocniej
skonsolidować, by uniwersum WildStorm wyraźnie zaznaczyło, że jest jednym,
zwartym światem. Zrobiono to na dwa sposoby.
Pierwszym z nich stał się cykl
miniserii TEAM7. Osadzone w przeszłości opowieści skupiały się na grupie do
zadań specjalnych, która składała się z Johna Lyncha, Phillipa Changa i Alexa
Fairchilda (GEN13), Jacksona Dane’a (WETWORKS), Griftera (WILDC.A.T.S),
Backlasha (STORMWATCH oraz BACKLASH), a także Deathblowa (wiadomo). Jako
post-ludzie, większość z nich nabyła zdolność stosunkowo powolnego starzenia
się, a same ich akcje może nie były jakoś szczególnie istotne, ale Jim Lee i
spółka pokazali pierwszy raz bardzo wyraźnie, że część z kluczowych postaci
tego świata się doskonale zna. Było to już zaznaczone odpowiednio wcześniej,
gdy ujawniono, że młodzież z GEN13 to w większości potomkowie członków właśnie
TEAM7.
Drugim spoiwem uniwersum stały się,
a jakże, crossovery.
Gdy było już wiadome, że z uniwersum
Image nic nie wyjdzie, Lee podjął decyzję, by odsunąć WildStorm od tego
swoistego trupa i osadzić się w jednym, konkretnym świecie. W 1995 roku do
sprzedaży trafiło składające się z dziesięciu odsłon WILDSTORM RISING, które
zapoczątkowano specjalnym one-shotem, a następnie przetoczono przez wszystkie
wydawane wówczas tytuły. Historia ta nie wsławiła się wielkimi wydarzeniami,
które zmieniło oblicze wszystkiego na zawsze i w zasadzie jedynym jej
ważniejszym efektem było to, że uznano część ekipy WILDC.A.T.S za zmarłych,
podczas gdy tych wystrzelono w kosmos, a samą serię przekazano Alanowi
Moore’owi. Do tego też jeszcze wspomnę. Warto podkreślić jednak, że wydarzenie
to odniosło na tyle duży sukces, iż już po roku wrócono do tematyki crossoverów
za sprawą znacznie bardziej rozbudowanego FIRE FROM HEAVEN, przy którym
zatrzymam się na chwilę.
Teoretycznie w to wydarzenie zaangażowano
mniej tytułów, ponieważ UNION i BACKLASH w danym momencie zdążyły już kopnąć w
kalendarz, lecz uzupełniono je miniseriami SIGMA, SWORD OF DAMOCLES i taką,
która nosiła nazwę całego wydarzenia. Całość rozrosła się na 21 rozdziałów i
namieszała dość sporo. To właśnie tutaj ”ostatecznie” ginie Deathblow, a także
Miles Craven, który odgrywał po drodze dość ważną rolę w GEN13. FIRE FROM
HEAVEN wyjaśniło także pochodzenie czynnika gen, który odpowiedzialny jest za
narodziny post-ludzi, co sprawiło, iż można było ich populację lepiej
kontrolować. Spartan z Dzikich Kotów odzyskał dostęp do wspomnieć kogoś, kto
nazywał się Yon Kohl i odkrył, że jego program jest oparty właśnie na nim i
pochodzi z Khery. Union postanowił porzucić superbohaterszczyznę, zaś na scenę
wkroczyła kolejna ekipa nastolatków – DV8. To właśnie seria z nimi oraz
WILDCORE – jeszcze bardziej drużynowa kontynuacja cyklu BACKLASH było
odpowiedzią WildStormu na nieco kurczącą się ofertę linii. Seria ta jednak nie
przyjęła się za dobrze i zakończono ją już po 10 numerach.
FIRE FROM HEAVEN było drugim i
ostatnim w erze pobytu w strukturach Image Comics crossoverem WildStormu, lecz
warto jeszcze wspomnieć o kilku rzeczach, które w latach 1995-1998 ujawniono.
Seria WILDC.A.T.S doczekała się w
sumie 50 numerów, annuala oraz zeszytu zerowego i mimo to potrzeba było Alana
Moore’a, by pokazać tu coś naprawdę istotnego z punktu widzenia całości świata.
To właśnie legendarny twórca w swoim runie wystrzelił część ekipy w kosmos,
dzięki czemu udało im się dotrzeć na Kherę i dowiedzieć się, że wojna pomiędzy
Kherubinami i Daemonitami dawno się skończyła, tylko przez kilka tysięcy
ziemskich lat nikt nie wpadł na to, by oddziały rozproszone po całym
wszechświecie o tym poinformować. Ogólnie czuć, że Moore mocno inspirował się
(tak sądzę przynajmniej) Kryptonem ze znienawidzonego DC Comics, ponieważ w
jego runie Kherubinowie to w większości skończone dupki tak mocno zapatrzone w
siebie, że nie zauważyliby nawet, gdyby ich planeta wyleciała w powietrze. Ponadto to właśnie Alan Moore wprowadza postacie Tao (ten odgrywa ważną rolę choćby w ŚPIOCHU) czy brata Griftera, a także rozwija koncepcję Mr. Majestica - kolejnego z WildStormowych "Supermanów".
Także i STORMWATCH zakończono na 50
numerach, lecz tutaj w pewnym momencie zauważono, że niejaki Warren Ellis ma
głowę pełną dobrych pomysłów i z czasem zapoczątkował on zupełnie nowy rozdział
uniwersum WildStorm, który nazywam roboczo ”bezkompromisowo-korporacyjnym”.
Ellis przejął serię i od razu rozpoczął trzęsienie ziemi – z Weathermana zrobił
szaleńca, połowę ekipy wywalił lub przesunął na dalszy plan (oraz potem także
pozabijał na łamach one-shota… WILDC.A.T.S/ALIENS), a także wprowadził takie
postacie jak Jenny Sparks, Jack Hawksmoor i jako pierwszy podsunął koncepcję
Doctora oraz Ducha Stulecia: postaci, które odpowiadają za równowagę sił
przyrody, magii i porządku wszechrzeczy. Ellis spisał się na tyle dobrze, że
otrzymał szansę pisania drugiego woluminu STORMWATCH, który doczekał się tylko
11 numerów i zakończył się mocno nietypowo: zapowiedzią kontynuacji w innym
komiksie i u innego wydawcy. Niemniej to właśnie tutaj debiutują Midnighter i Apollo - swoista parodia Gacka i eSa, w dodatku w homoseksualnym wydaniu. Obaj zdobyli jednak ogromną popularność.
Spowodowane było to tym, że Jim Lee
był już dogadany z DC Comics i rozpoczął pewnego rodzaju czystkę. W 1998 roku
zakończył publikację serii WILDC.A.T.S, STORMWATCH vol. 2, WETWORKS oraz
WILDCORE i tylko bardzo dobrze sprzedające się GEN13 oraz DV8 przeskoczyły do
DC bez zmiany numeracji.
Nastał rok 1999. WildStorm
zameldował się w strukturach DC Comics i oprócz kontynuacji dwóch wspomnianych
już serii, zapowiedział cztery nowe: WILDCATS vol. 2, THE MONARCHY oraz dwie
zdecydowanie najpopularniejsze, które przy okazji namieszały nieco w świecie
komiksu rodem z USA. Były to THE AUTHORITY oraz PLANETARY. I od tego zaczniemy
drugą część tego tekstu.
Ciąg dalszy jutro :)
Krzysztof Tymczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz