wtorek, 1 grudnia 2020

Kącik Komiksiarza #31: Jak to było z tym uniwersum WildStorm? Część pierwsza.

Ostatnimi czasy wydawnictwo Egmont przyuważyło, że w szerokiej ofercie DC Comics znajdują się także komiksy z dawnego imprintu WildStorm i nieśmiało zaczęło po nie sięgać. Mam tu na myśli oczywiście wydane w ramach linii DC Deluxe PLANETARY oraz THE AUTHORITY, a także bardziej ”standardowo” wydanego ŚPIOCHA oraz EX MACHINA. O tym ostatnim dziś jednak nie będzie za dużo, ponieważ historia Briana K. Vaughana nie należy do uniwersum, które utworzono już w 1992 roku i z większymi lub mniejszymi problemami dotrwało ono do końca roku 2010. Przez tych osiemnaście lat Jimowi Lee i spółce udało się wydać naprawdę masę komiksów, stworzyć wiele niezłych postaci i sprawić, że z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, uniwersum to śledziłem z nieskrywaną ciekawością i do dziś mam w szafie kilka kartonów z zeszytówkami z tego świata. W niniejszym tekście chciałbym przybliżyć nieco ten pokręcony świat, lecz nie pisząc o ogółach, a podając konkretne wydarzenia i nijak nie unikając spoilerów. Tekst powstawał na nieco wariackich papierach, ponieważ początkowo chciałem pisać o danych wydarzeniach chronologicznie, a potem uznałem, iż jednak polecę bardziej według dat wydania.

Na samym początku warto wspomnieć o nietypowej specyfice tego, czym jest uniwersum WildStorm. Gdy w 1992 roku powstawało wydawnictwo Image Comics, ogólnym założeniem było to, by każdy z twórców-założycieli miał swoje własne studio i własne mikro-światy, w których osadzone są dane tytuły, ale jednak wszystkie one miały funkcjonować w ramach jednego, wielkiego uniwersum. Wyszło to tak, że… nie wyszło. Twórcy po prostu nie umieli się dogadać w wielu kwestiach, co demolowało procesy wydawnicze i ostatecznie bardzo szybko doprowadziło do tego, że uniwersum Image się rozleciało, a każdy twórca poszedł swoją ścieżką. Dlatego też np. wspólny wątek Spawna i Chapela z ”Youngblood” zniknął i został z czasem miękko zrebootowany, podobnie zresztą jak to, że Warblade z WILDCATS i Ripclaw z ”Cyberforce” ”przestali” być wychowankami tej samej firmy, która dała im moce i wyszkoliła. Tego typu detali przybliżać i tak nie będę, ale warto podkreślić ogół, zwłaszcza w kontekście crossoveru WILDSTORM RISING, o którym pewnie wspomnę trochę później. 


Jest sierpień 1992 roku i do sprzedaży trafia pierwszy numer serii, która dla WildStormu ma być motorem napędowym. Za sterami Brandon Choi i Jim Lee (chociaż i tak wiadomo było, że ten pierwszy był po prostu od tego, by przekuwać pomysły drugiego na scenariusze). Oto światu objawiają się WILDC.A.T.S i tak oto dowiadujemy się, że od wielu, wielu lat Ziemia jest areną w odwiecznej wojnie pomiędzy szlachetną rasą Kherubinów oraz złowrogą i demonicznie wyglądającą rasą Daemonitów. Jeden z niepozornych, ale szalenie ambitnych żołnierzy pierwszych z wymienionych jest Lord Emp, który tworzy specjalny oddział złożony ze swoich ziomków (Zealot i w pewnym sensie Spartan), uzupełniony o ludzkich wymiataczy (Grifter, Warblade, Void oraz Maul). Ich pierwszą misją jest dotarcie do niejakiej VooDoo, która jest prawdopodobnie pierwszą hybrydą człowieka i Daemonity. Misja ta jest stosunkowo krótka, ponieważ już piąty numer WILDC.A.T.S stanowi crossover KILLER INSTINCTS, gdzie nasze dzielne koty stawiają czoła ekipie Cyberforce. Oczywiście seria odnosi szalony sukces, zaraz pojawiają się zapowiedzi spin-offów i może się wydawać, że uniwersum WildStorm będzie obudowane właśnie wokół konfliktu Khery i Daemonu. Jak nietrudno się domyślić, nic z tego, ponieważ szybko okazuje się, że sercem tego świata będzie nieco mniej popularna seria. Ale o niej za chwilę, najpierw rzućcie okiem na kilka spin-offów WILDC.A.T.S.  


Tutaj warto podkreślić, że przy paru z nich pracowali sensowni twórcy, ponieważ VOODOO jest dziełem Alana Moore’a, a taki SPARTAN: WARRIOR SPIRIT to dzieło Kurta Busieka. Skupiają się one głównie na przeszłości poszczególnych bohaterów i tylko cykl GRIFTER był osadzony w teraźniejszości, ponieważ koleś z czerwoną szmatą na gębie szybko okazał się zdecydowanie najpopularniejszą kreacją Jima Lee. Niemniej wróćmy do losów uniwersum.  


O ile WILDC.A.T.S było serią najbardziej medialną i zdecydowanie najlepiej się sprzedającą, tak okazało się, że uniwersum obudowane zostanie wokół tego cyklu, który nie był ani numerem dwa, ani też trzy w WildStormie – mowa tu o STORMWATCH. To właśnie tutaj dowiadujemy się, że cała masa post-ludzi (czyli osób obdarzonych supermocami) nie ma nic wspólnego z Kherą czy Daemonem. Tytułowa ekipa to oddział stworzony z pochodzących z różnych zakątków świata herosów, którzy dbają o porządek na całej Ziemi i działają pod egidą ONZ. Mają oni wielgachną stację na orbicie i wszystkim dowodzi niejaki Weatherman, zaś jego najlepszym żołnierzem jest Jackson King, pseudonim… Battalion. Bo wiecie, taką miał sam jeden siłę rażenia ;) Towarzyszą mu między innymi Rosjanin Winter, Japończyk Fuji, Brytyjka Fahrenheit czy Amerykanka Synergy. Najwyraźniejszym powiązaniem z wątkami z WILDC.A.T.S był doświadczony Backlash, który okazał się z czasem Kherubinem. Sama seria jest do pewnego momentu raczej bez znaczących historii, ale faktem jest, że wątek post-ludzi stał się motorem napędowym uniwersum WildStormu, ponieważ to oni stawali się bohaterami kolejnych serii.  


I tak do sprzedaży następnie trafiały takie cykle jak GEN13, które było WildStormową odpowiedzią na młodzieżowe tytuły od konkurencji. Tutaj właśnie poznajemy Johna Lyncha, który dowodzi grupką młodych i zdolnych, ale też mocno krnąbrnych post-ludzi. Są nimi Fairchild, Freefall, Rainmaker, Grunge oraz Burnout. W lekko horrorowe klimaty uderzało z kolei WETWORKS, gdzie były wojskowy Jackson Dane i grupka jego podwładnych (Mother-One, Dozer, Claymore, Grail i inni) zostaje połączona ze złotymi… bojowymi symbiontami i ochoczo rusza robić rozpierduchę wśród coraz mocniej rozpychającymi się wampirami, które notabene też były dość specyficzną odmianą post-ludzi. Te dwa tytuły okazały się wielkimi hitami sprzedażowymi, ale wskazały też na pewien problem tego świata – solowe tytuły sprzedawały się wyraźnie gorzej, a i WildStorm nie miał żadnego stałego tytułu z kobietą w roli głównej. 

Niemniej oferta wydawnicza ciągle się rozrastała i tak do sklepów z komiksami trafiły też takie tytuły jak DEATHBLOW, który skupiał się na Michaelu Cray – dość specyficznym post-człowieku, ponieważ w zasadzie nie było wiadomo, jakie ma moce (to wyjaśniono dopiero dwanaście lat później). Był jednak zaprawiony w bojach na tyle, by na koniec swojego życia (wykryto u niego raka) oczyszczać ulice z szumowin. Wspomniany już BACKLASH to spin-off STORMWATCH i uderza nieco mocniej w klimaty szpiegowskie, a także wyraźnie rozwija wątki Khery i Daemonu, ale nie tylko. Tytuł komiksu jest nieco mylący, ponieważ bardzo szybko przeistoczył się z solowego w grupowy, ale to tak dodaję tylko na uboczu. Z tego zestawu jedyną porażką marketingową stał się UNION czyli swoisty WildStormowy Superman (nie ostatni zresztą). Był to bohater z planety Agena, który w wyniku oszustwa trafił na Ziemię i nie był w stanie jej opuścić, by powrócić do domu. Jego cykl przetrwał zaledwie 9 numerów, zaś drugi – 6.

No ale dobra, oferta się rozrasta, lecz nie każdy sobie rzepkę skrobie. Trzeba było to wszystko jakoś mocniej skonsolidować, by uniwersum WildStorm wyraźnie zaznaczyło, że jest jednym, zwartym światem. Zrobiono to na dwa sposoby. 


Pierwszym z nich stał się cykl miniserii TEAM7. Osadzone w przeszłości opowieści skupiały się na grupie do zadań specjalnych, która składała się z Johna Lyncha, Phillipa Changa i Alexa Fairchilda (GEN13), Jacksona Dane’a (WETWORKS), Griftera (WILDC.A.T.S), Backlasha (STORMWATCH oraz BACKLASH), a także Deathblowa (wiadomo). Jako post-ludzie, większość z nich nabyła zdolność stosunkowo powolnego starzenia się, a same ich akcje może nie były jakoś szczególnie istotne, ale Jim Lee i spółka pokazali pierwszy raz bardzo wyraźnie, że część z kluczowych postaci tego świata się doskonale zna. Było to już zaznaczone odpowiednio wcześniej, gdy ujawniono, że młodzież z GEN13 to w większości potomkowie członków właśnie TEAM7.

Drugim spoiwem uniwersum stały się, a jakże, crossovery. 


Gdy było już wiadome, że z uniwersum Image nic nie wyjdzie, Lee podjął decyzję, by odsunąć WildStorm od tego swoistego trupa i osadzić się w jednym, konkretnym świecie. W 1995 roku do sprzedaży trafiło składające się z dziesięciu odsłon WILDSTORM RISING, które zapoczątkowano specjalnym one-shotem, a następnie przetoczono przez wszystkie wydawane wówczas tytuły. Historia ta nie wsławiła się wielkimi wydarzeniami, które zmieniło oblicze wszystkiego na zawsze i w zasadzie jedynym jej ważniejszym efektem było to, że uznano część ekipy WILDC.A.T.S za zmarłych, podczas gdy tych wystrzelono w kosmos, a samą serię przekazano Alanowi Moore’owi. Do tego też jeszcze wspomnę. Warto podkreślić jednak, że wydarzenie to odniosło na tyle duży sukces, iż już po roku wrócono do tematyki crossoverów za sprawą znacznie bardziej rozbudowanego FIRE FROM HEAVEN, przy którym zatrzymam się na chwilę.

Teoretycznie w to wydarzenie zaangażowano mniej tytułów, ponieważ UNION i BACKLASH w danym momencie zdążyły już kopnąć w kalendarz, lecz uzupełniono je miniseriami SIGMA, SWORD OF DAMOCLES i taką, która nosiła nazwę całego wydarzenia. Całość rozrosła się na 21 rozdziałów i namieszała dość sporo. To właśnie tutaj ”ostatecznie” ginie Deathblow, a także Miles Craven, który odgrywał po drodze dość ważną rolę w GEN13. FIRE FROM HEAVEN wyjaśniło także pochodzenie czynnika gen, który odpowiedzialny jest za narodziny post-ludzi, co sprawiło, iż można było ich populację lepiej kontrolować. Spartan z Dzikich Kotów odzyskał dostęp do wspomnieć kogoś, kto nazywał się Yon Kohl i odkrył, że jego program jest oparty właśnie na nim i pochodzi z Khery. Union postanowił porzucić superbohaterszczyznę, zaś na scenę wkroczyła kolejna ekipa nastolatków – DV8. To właśnie seria z nimi oraz WILDCORE – jeszcze bardziej drużynowa kontynuacja cyklu BACKLASH było odpowiedzią WildStormu na nieco kurczącą się ofertę linii. Seria ta jednak nie przyjęła się za dobrze i zakończono ją już po 10 numerach.

FIRE FROM HEAVEN było drugim i ostatnim w erze pobytu w strukturach Image Comics crossoverem WildStormu, lecz warto jeszcze wspomnieć o kilku rzeczach, które w latach 1995-1998 ujawniono.

Seria WILDC.A.T.S doczekała się w sumie 50 numerów, annuala oraz zeszytu zerowego i mimo to potrzeba było Alana Moore’a, by pokazać tu coś naprawdę istotnego z punktu widzenia całości świata. To właśnie legendarny twórca w swoim runie wystrzelił część ekipy w kosmos, dzięki czemu udało im się dotrzeć na Kherę i dowiedzieć się, że wojna pomiędzy Kherubinami i Daemonitami dawno się skończyła, tylko przez kilka tysięcy ziemskich lat nikt nie wpadł na to, by oddziały rozproszone po całym wszechświecie o tym poinformować. Ogólnie czuć, że Moore mocno inspirował się (tak sądzę przynajmniej) Kryptonem ze znienawidzonego DC Comics, ponieważ w jego runie Kherubinowie to w większości skończone dupki tak mocno zapatrzone w siebie, że nie zauważyliby nawet, gdyby ich planeta wyleciała w powietrze. Ponadto to właśnie Alan Moore wprowadza postacie Tao (ten odgrywa ważną rolę choćby w ŚPIOCHU) czy brata Griftera, a także rozwija koncepcję Mr. Majestica - kolejnego z WildStormowych "Supermanów".

Także i STORMWATCH zakończono na 50 numerach, lecz tutaj w pewnym momencie zauważono, że niejaki Warren Ellis ma głowę pełną dobrych pomysłów i z czasem zapoczątkował on zupełnie nowy rozdział uniwersum WildStorm, który nazywam roboczo ”bezkompromisowo-korporacyjnym”. Ellis przejął serię i od razu rozpoczął trzęsienie ziemi – z Weathermana zrobił szaleńca, połowę ekipy wywalił lub przesunął na dalszy plan (oraz potem także pozabijał na łamach one-shota… WILDC.A.T.S/ALIENS), a także wprowadził takie postacie jak Jenny Sparks, Jack Hawksmoor i jako pierwszy podsunął koncepcję Doctora oraz Ducha Stulecia: postaci, które odpowiadają za równowagę sił przyrody, magii i porządku wszechrzeczy. Ellis spisał się na tyle dobrze, że otrzymał szansę pisania drugiego woluminu STORMWATCH, który doczekał się tylko 11 numerów i zakończył się mocno nietypowo: zapowiedzią kontynuacji w innym komiksie i u innego wydawcy. Niemniej to właśnie tutaj debiutują Midnighter i Apollo - swoista parodia Gacka i eSa, w dodatku w homoseksualnym wydaniu. Obaj zdobyli jednak ogromną popularność.

Spowodowane było to tym, że Jim Lee był już dogadany z DC Comics i rozpoczął pewnego rodzaju czystkę. W 1998 roku zakończył publikację serii WILDC.A.T.S, STORMWATCH vol. 2, WETWORKS oraz WILDCORE i tylko bardzo dobrze sprzedające się GEN13 oraz DV8 przeskoczyły do DC bez zmiany numeracji.

Nastał rok 1999. WildStorm zameldował się w strukturach DC Comics i oprócz kontynuacji dwóch wspomnianych już serii, zapowiedział cztery nowe: WILDCATS vol. 2, THE MONARCHY oraz dwie zdecydowanie najpopularniejsze, które przy okazji namieszały nieco w świecie komiksu rodem z USA. Były to THE AUTHORITY oraz PLANETARY. I od tego zaczniemy drugą część tego tekstu.

Ciąg dalszy jutro :)

Krzysztof Tymczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz