wtorek, 29 grudnia 2020

ANIMAL MAN. OMNIBUS

Co prawda nie pamiętam dokładnie, kiedy wydawnictwo Egmont po raz pierwszy ogłosiło zapowiedź wydania w Polsce ANIMAL MANA w wykonaniu Grant Morrisona, lecz jestem pewien, że pierwsze wzmianki o tym tytule mówiły o dwóch tomach. Dopiero koronawirusowa rzeczywistość wpłynęła na to, że ostatecznie zdecydowano się na jedno, opasłe tomiszcze, na okładce którego wpadło dumne hasło ”omnibus”. 27 zeszytów w jednym zbiorze, ponad 700 stron lektury w kolorze, twardej oprawie, dodatkami i powiększonym formacie, prawda? Prawda…? No nie, niestety kolejny raz w tym roku dostaliśmy wersję budżetową świetnego komiksu.

No dobra, zacznę od rzeczy, które mi się nie do końca podobają i wszystkie skupią się na jakości wydania. Może HARLEEN może nie było komiksem jakimś wyjątkowo udanym, ale pamiętam jak po ujawnieniu detali przez Egmont postanowiłem zrobić coś, co dotąd nigdy mi się nie zdarzyło i zrezygnowałem z kupna wersji polskojęzycznej na rzecz oryginału, który wyszedł co prawda wyraźnie drożej, ale miałem tę cudowną obwolutę, której Egmont nam oszczędził. ANIMAL MAN. OMNIBUS od Egmontu z kolei nie ma żadnych dodatków, obwolut, ani nawet powiększonego formatu, zbliżonego do pozycji z linii DC Deluxe. To po prostu totalnie standardowo wydana rzecz od Egmontu, która pod kątem edytorskim wyróżnia się jedynie olbrzymią objętością. Bo nie ma się co oszukiwać – to wciąż trochę ponad 700 stron i to po prostu widać oraz czuć, komiks waży kilka ładnych kilogramów oraz zdecydowanie rzuca się w oczy stojąc na półce, co postarałem się pokazać na poniższym zdjęciu.

Druga rzecz, przy której lekko kręcę nosem, jest już czysto prozaiczna – chodzi mi o znaczek DC Black Label na okładce, który jeszcze dwa lata temu byłby logiem Vertigo. ANIMAL MAN. OMNIBUS zawiera, jak wiecie, cały run Granta Morrisona na łamach wymienionej serii (numery #1-26 plus SECRET ORIGINS #39). Miał on miejsce w latach 1988-1990 i wówczas seria do Vertigo nie należała, co zresztą w treści komiksów widać. Ale do tego zaraz wrócę. ANIMAL MAN vol. 2 pod szyld owego imprintu trafił trzy lata później, podczas runu Jamiego Delano. Konkretnie był to numer #57. dlatego też wydaje mi się, że wrzucanie runu Morrisona (podobnie jak i np. całej serii HITMAN) do Black Label to lekka przesada.

I tu mogę wreszcie skończyć narzekać ^^ Bo cała reszta komiksu to dla mnie niemal cud, miód i orzeszki. Ci z Was, którzy uwielbiają dziwaczną twórczość Grant Morrisona, tutaj odnajdą znacznie spokojniejszą i wyważoną wersję scenarzysty, który jednak z każdym kolejnym rozdziałem rozkręca się oraz widać, że edytorzy tytułu pozwalają mu na coraz więcej, czego kulminacją jest oczywiście legendarny zeszyt zamykający owy tom, do którego wrócę nieco później. Komiks skupia się na Buddym Bakerze, który jakiś czas temu uległ wypadkowi, w efekcie którego zyskał moce pozwalające mu na przejmowanie mocy zwierząt znajdujących się w jego pobliżu. Jako Animal Man nie zrobił jednak zbyt wielkiej kariery i poznajemy go w momencie, gdy nieco wbrew zaleceniom żony postanawia to zmienić. Dość niespodziewanie, po kilku udanych misjach zostaje przyjęty do szeregów Międzynarodowej Ligi Sprawiedliwości, zwraca na siebie uwagę mediów oraz oczywiście przyciąga coraz większe zagrożenia. Baker, by efektowniej móc działać na rzecz ochrony natury, zaczyna angażować się także w niezbyt legalne akcje, których efekty potrafią być mocno nieprzewidywalne i zaszkodzić jego najbliższym.

Przyznacie sami, że w DC Comics dość ciężko jest znaleźć przygody superbohatera, który nie tylko jest już po ślubie, ale także ma dwójkę dzieci. ANIMAL MAN. OMNIBUS zaczyna się od właśnie takich historii – budujących grunt pod zastaną rzeczywistość uniwersum oraz przyszłe przygody Buddy’ego, jednocześnie kładąc mocny akcent na elementy czysto rodzinne. Rodzina Bakera może nie jest tu aż tak pierwszoplanowa jak na przykład w runie Jeffa Lemire z New52, lecz są niego tą przysłowiową ostoją, przypominającą o tym co robi i dlaczego. Animal Man zostaje przez Granta Morrisona na tyle dobrze odświeżony, że całą swoją przygodę z tym tomiszczem skróciłem do dwóch posiedzeń, chociaż początkowo planowałem trzy. Początkowo nie uświadczymy tutaj tak wielu dziwności jak przykładowo w serii DOOM PATROL, którą to Morrison pisał w tym samym czasie, co niniejszą pozycję. Jest to jednak bardzo solidnie prowadzony komiks o drugo, a może nawet i trzecioligowym bohaterze, dzięki któremu postać ta na kolejne lata zaistniała w świadomości wielu czytelników. Piękne były to czasy, gdy taki Animal Man mógł liczyć na serię, która dojechała do 89 numerów i nie była co pół roku wrzucana w kolejne eventy (ok, faktycznie jeden z tutaj zawartych zeszytów to tie-in do INVASION, lecz na tym się kończy), ani restartowana dla chwilowego podbicia sprzedaży.

Z czasem jednak ANIMAL MAN. OMNIBUS dość mocno się rozkręca i zaczyna uderzać w tony typowo Morrisonowskie. Buddy zaczyna nie do końca legalne akcje, co scenarzysta wykorzystuje na z jednej strony krytykę kłusownictwa i masowego mordowania zwierząt, lecz z drugiej podkreśla, iż nie każdy ruch Buddy’ego jest w porządku, a wręcz może mieć tragiczny finał. To daje nam może i dość oklepany motyw bohatera moralnie niejednoznacznego i trochę zagubionego pomiędzy tym, co dobre i złe, lecz ponownie motyw ten poprowadzony jest w sposób na tyle ciekawy, by czytało się to z ogromnym zainteresowaniem. W końcu Morrison wchodzi w to, co lubi najbardziej i serwuje czytelnikowi zabawę z narracją, narkotyczne wizję oraz dość mocne jechanie po bandzie, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się niezrozumiałe. Bodaj najbardziej znanym zeszytem z tej pozycji, jak i w całym dorobku Morrisona, jest ten zamykający ANIMAL MAN. OMNIBUS, gdzie Buddy spotyka nikogo innego, jak samego scenarzystę, który tłumaczy mu zawiłości świata komiksu, a także przebijając czwartą ścianę żegna się z czytelnikami.

ANIMAL MAN. OMNIBUS to dziecko końcówki lat osiemdziesiątych i to dość mocno widać po warstwie graficznej, lecz dla mnie akurat nie jest to żadnym kłopotem. Za większą część tomu odpowiedzialni byli Chaz Truog i Doug Hazlewood. Kariera rysownicza pierwszego z nich praktycznie zaczyna się i kończy na tym komiksie, lecz drugi to już wieloletni współpracownik DC, który zaliczył także długie udziały w seriach SUPERBOY z 1994 roku, BIRDS OF PREY z 1999 czy DOOM PATROL w wersji z 2004 roku, ale także pojawiał się w wielu komiksach z innych wydawnictw. Za niemal wszystkie okładki poszczególnych zeszytów, a także i całego tomu, odpowiedzialny został legendarny Brian Bolland. Zdaję sobie sprawę, że trochę już przestarzała warstwa graficzna komiksu ANIMAL MAN. OMNIBUS może być dla części z Was pewnym problemem, lecz naprawdę postarajcie się go zwalczyć. Gościnnie pojawiają się inni rysownicy, wśród nich znany chociażby z TM-Semicowych wydań SUPERMANA Tom Grummett.

Jak już wspomniałem, tomiszcze to ma ponad 700 stron i Egmont zapakował go w twardą oprawę. Efekty? Cena okładkowa w wysokości 199,99zł, którą można oczywiście zbić rabatami, lecz wciąż jest to niemały wydatek. Czy warto? Dla fanów Granta Morrisona – bez wątpienia. Dla kolekcjonerów, których wzdyma słowo ”omnibus” na okładce totalnie standardowego (nie licząc objętości) wydania? Może niekoniecznie. Ale spoko, zawsze możecie zapłacić trzy razy tyle za oryginalne wydanie ;) Tak czy owak – z komiksem ANIMAL MAN. OMNIBUS warto się zapoznać.

Krzysztof Tymczyński

ANIMAL MAN. OMNIBUS zawiera materiał opublikowany jako ANIMAN MAN vol. 2 #1-26 oraz SECRET ORIGINS #39.

ANIMAL MAN. OMNIBUS do kupienia między innymi w sklepach Egmontu oraz ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz