Rok 1999 rozpoczął się od kontynuacji dwóch i wprowadzenia trzech komiksów do oferty uniwersum WildStormu. Jak już wspomniałem wczoraj, GEN13 oraz DV8 przetransferowano między wydawcami z zachowaniem ciągłości numeracji i wydarzeń. Pierwsi nadal byli beztroskimi nastolatkami co rusz wpadającymi w kolejne kłopoty, drudzy zaś nieustannie próbowali uciec przed swoją byłą zwierzchniczką i stać się lepszymi ludźmi. Nikt jednak zbytnio nie ukrywał, że DV8 przetrwało przenosiny, ponieważ scenarzysta Mike Heissler chciał jedynie dokończyć swój run. Pierwszy numer tej serii z logiem DC WildStorm miał numer 26, zaś finał cyklu odbył się w zeszycie 32.
Początkowo wydawało się, że niewiele zmieni się w ogólnych założeniach serii WILDCATS vol. 2, ponieważ Scott Lodbell po prostu zaczął dostarczać bardzo typowe scenariusze trykociarskie, tyle tylko, że poszczególne zeszyty skupiały się na pojedynczych członkach ekipy. Nic zatem dziwnego, że stosunkowo szybko, bo już po siedmiu numerach się z nim pożegnano i zaproszono do współpracy Joe Casey’a. Ten co prawda podjął kilka wątków Lodbella, lecz od numeru trzynastego rozpoczął swoją pierwszą, dużą historię – SERIAL BOXES. I to właśnie ona wyznaczyła drogę do tego, czego przez kolejne cztery lata trzymał się Casey. Nazywam to roboczo ”korporacyjnym superhero” i rozwinę tę myśl później, gdy będę pisać o WILDCATS VERSION 3.0.
Jednakże tymi największymi i najważniejszymi premierami były tytuły Warrena Ellisa, które znacie już z wydań PL. Najpierw pojawiło się THE AUTHORITY, w którym Ellis pokazał grupę stworzoną z byłych członków StormWatch, którzy jednak wzięli sprawę w swoje ręce i powiedzieć, że robili swoją robotę bezkompromisowo, to tak jakby nic nie powiedzieć. Jenny Sparks, Swift, Jack Hawksmoor, Midnighter, Apollo i Doctor chlali, ćpali, uprawiali seks z kim popadnie i wiecznie imprezowali na swoim ogromnym statku, który nazywał się Carrier i mógł podróżować nie tylko w przestrzeni, ale także i między wymiarami. Gdy jednak jakaś ekipa post-ludzi zbyt mocno wychyliła się ze swojej kryjówki, to mogli mieć sporo pewności, że za długo nie pożyją. Taka właśnie była ekipa z THE AUTHORITY – nie dawała drugich szans, nie działała na niczyje zlecenie i przyjęła taktykę wzbudzania strachu w celu utrzymania porządku.
No i wreszcie PLANETARY, które przewróciło uniwersum WildStorm do góry nogami, chociaż… niewiele osób to dostrzeże. Komiks ten doskonale trafia także do osób, które ze znajomością tego świata są kompletnie na bakier, lecz Ellis co rusz puszcza oko do zatwardziałych fanów i dzięki temu ekipa ”archeologów rzeczywistości” odkrywa prawidła rządzące magią, technologią i przyrodą zarówno głównego świata, jak i całej reszty. To tu Ellis wyjaśnia czym jest The Bleed, pozwalające na podróże międzywymiarowe, rozwija koncepcję Ducha Stulecia (żyjącego równo sto lat strażnika, dbającego o prawidłowy rozwój historii) czy Doktora (osoby odpowiedzialnej za równowagę między fauną i florą, a ludzkością). Ze względu na to, że cykl ten trzymał się mocno na uboczu i nie mieszał się w wydarzenia z innych cykli, PLANETARY ukazywało się w sumie prawie dziesięć lat w tempie żółwia błotnego. Rysownik John Cassaday rekord pobił w momencie, gdy jeden zeszyt rysował blisko półtorej roku.
Warto wspomnieć jeszcze, że w uniwersum pojawił się szybko pomysł organizacji, która miałaby stanowić jakąś przeciwwagę dla bezkompromisowych członków The Authority i być duchowym spadkobiercą StormWatch. I tak 21 numer THE AUTHORITY stanowił wstęp do cyklu THE MONARCHY, gdzie Jackson King i Christine Trelane, znani niegdyś jako Battalion i Synergy, tworzą nową ekipę, która działa po cichu, ale w zgodzie z dawnymi zasadami. Seria nie była jakimś hitem sprzedażowym, lecz twórcom pozwolono dokończyć swój run i cykl ostatecznie zamknął się w dwunastu zeszytach, o których dzisiaj chyba mało kto pamięta. Niemniej kilka powyższych akapitów pokazało Wam chyba, że nowe uniwersum WildStorm miało charakteryzować się tym, by prezentować opowieści dla dojrzalszego czytelnika i pokazywać coś w stylu ”superhero XXI wieku” na długo przed tym, zanim Marvel wpadł na stworzenie linii Ultimate. W 2001 roku postanowiono pójść krok dalej i… była to pierwsza oznaka tego, co później doprowadziło do upadku całego imprintu.
Pomimo poważniejszych treści, komiksy WildStormu ukazywały się cały czas z ratingiem Teen+, co ograniczało twórców w pewien sposób. Eye of the Storm zakładało relaunch wszystkich serii z tego świata już w wersji typowo dla dorosłych, a więc z ratingiem Mature. I tak oto do sprzedaży trafiło sześć restartowanych lub zupełnie nowych tytułów z których dwa… wciąż były Teen+. Ale po kolei.
Ktoś szybko się połapał, że GEN13 to mimo wszystko wciąż komiks o nastolatkach i w tej grupie docelowej sprzedawał się najlepiej. Restartowano więc cykl, ale ostatecznie nie miał on znaczka Eye of the Storm na okładce. Scenarzystą został tutaj Chris Claremont, który poległ na całej długości, ponieważ postawił na kompletne przerysowanie historii, idiotyczne seksualizowanie młodych herosów oraz pokazał, że zupełnie nie rozumie głównych bohaterów. Cykl padł po 16 numerach, lecz doczekał się spin-offu – 21 DOWN. Opowiadał on o młodym post-człowieku, którego moc sprawiała, że w swoje 21 urodziny umrze. Pod okiem superseksownej pani agent FBI postawia on zrobić za swojego życia możliwie jak najwięcej dobrych rzeczy. Ten tytuł też nie otrzymał charakterystycznego loga na okładce i padł po tuzinie odsłon.
Z resztą nie było już większych kłopotów. THE AUTHORITY vol. 2 otrzymał zdolny Robbie Morrison, lecz jakoś nie dorównał swoim poprzednikom, a być gorszym od Marka Millara to jednak osiągnięcie. Niemniej za jego kadencji komiks nieco mocniej skręcił w stronę political-fiction, co później podłapał Ed Brubaker. O tym też nieco później.
WILDCATS VERSION 3.0 to z kolei jeden z najbardziej niedocenionych komiksów XXI wieku. Joe Casey wszedł tu już na pełne obroty i stworzył opowieść, w której Spartan porzuca dawne przyzwyczajenia i korzystając ze wspomnień i wiedzy swoich poprzednich wcieleń, staje się swoistym Elonem Muskiem. Korporacja Halo rozpoczyna produkcję i dystrybucję ułatwiających życie urządzeń, a ogromny majątek Spartana umożliwia rozdawanie tego wszystkiego za darmo. Ale skąd on ma tyle pieniędzy? I czemu cały czas trzyma przy sobie Griftera? Otóż heros ten ma w swojej firmie silnie działający dział szpiegostwa przemysłowego, który wyłapuje i eliminuje grupy próbujące zarabiać na ludzkiej krzywdzie i niedostatku lub wykorzystującym jego wynalazki wbrew ich przeznaczeniu. To właśnie miałem na myśli pisząc wcześniej o czymś w rodzaju ”korporacyjnego superhero”. Seria wytrwała 24 numery i była nierzadko wymieniana wśród zdecydowanie najciekawszych tytułów pierwszej dekady XXI wieku.
STORMWATCH: TEAM ACHILLES to dla z kolei swoisty fenomen, ponieważ cykl powstał na bazie żartu z czasów Image Comics. Tam właśnie, we wcześniejszych inkarnacjach StormWatch pojawiał się żołnierz o imieniu Ben Santini i to właśnie on oraz jego oddział robił za klasyczne ”przynieś, podaj, pozamiataj”. Często były tam sceny, w których po oględzinach miejsca zbrodni padał zwrot w stylu ”ekipa Santiniego to ogarnie”. Każdy wiedział, że Ben gdzieś tam był, ale co robił i z kim? To właśnie wyjaśnia ta seria. Santini okazuje się być przywódcą tytułowej ekipy Achilles, która działa pomimo tego, że StormWatch wciąż nie istnieje. Ktoś w końcu musi zając się tymi złoczyńcami, na których Authority nie zwraca uwagi. I tak oto otrzymujemy całkiem niezły komiks akcji, w którym grupa pozbawionych mocy żołnierzy mierzy się z kolejnymi zagrożeniami. Seria zakończyła się na 23 numerach.
Teraz krótko o serii, którą znacie ze sklepowych półek. Eye of the Storm to także miejsce dla debiutu nowych postaci i jedną z nich był ŚPIOCH Holden Carver, który od środka starał się rozpracować mafię prowadzoną przez potężnego Tao. Seria doczekała się dwóch sezonów po dwanaście numerów, jej prologiem jest miniseria POINT BLACK (zawarta w pierwszym tomie rodzimego wydania od Egmontu), zaś pomiędzy sezonami doszło do crossoveru COUP D’ETAT. Ale o nim za chwilkę.
Wspomnieć należy jeszcze, że do Eye of the Storm należał dość prześmiewczy minicykl o Kevinie Hawkinsie – byłym żołnierzu, który lubi chlać na potęgę i bardziej lub mniej przypadkowo pomagał członkom Authority w mniej ważnych misjach. Scenarzystą całości jest Garth Ennis i na cykl składa się one-shot THE AUTHORITY: KEV oraz miniserie THE AUTHORITY: MORE KEV, THE AUTHORITY: THE MAGNIFICENT KEVIN oraz A MAN CALLED KEV.
Crossover COUP D’ETAT opowiada o tym, jak znany ze ŚPIOCHA Tao musi znaleźć sposób, by jego działania nie zwróciły uwagę grup bohaterów i odwraca ich uwagę na inne problemy. Zasadniczo efektem jego działań, jest praktycznie zaoranie linii Eye of the Storm, ponieważ WILDCATS 3.0 i STORMWATCH: TEAM ACHILLES zostają skasowane, zaś kolejne tytuły ukazują się już bez charakterystycznego znaczku na okładce.
Tutaj warto wspomnieć o THE AUTHORITY REVOLUTION Eda Brubakera, na łamach którego w wyniku działań Tao, tytułowa ekipa przejmuje faktyczną władzę w USA, zaś Jack Hawksmoor zostaje prezydentem. Tytuł ten oraz drugi sezon ŚPIOCHA to był łabędzi śpiew linii dla dojrzalszego czytelnika, ponieważ nowe tytuły z uniwersum – MAJESTIC oraz WILDCATS: NEMEZIS, a także miniserie o Jack Hawksmoorze i Jenny Sparks były już zdecydowanie bardziej w starym stylu. Wtedy też uniwersum WildStormu oficjalnie stało się częścią multiwersum DC, dzięki czemu wspomniany Majestic mógł się na moment przenieść do głównego DC i ponawalać się z Supermanem.
Na kolejny pomysł odświeżenia uniwersum Jim Lee wpadł już w 2005 roku i to naprawdę mogło się udać, gdyby nie konflikty i często dziwne ruchy samych twórców. Mowa tu o inicjatywie WORLDSTORM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz