niedziela, 24 marca 2019

KAZNODZIEJA tom 6



Alamo. Miejsce tragicznej bitwy z XIX wieku, która do dziś stanowi ważny element amerykańskiego mitu tożsamościowego. W 1836 roku w trakcie Rewolucji Teksańskiej doszło do 13-dniowego oblężenia tej miejscowości przez siły meksykańskie. Prawie wszyscy obrońcy miasta ze strony amerykańskiej zginęli, ale ich poświęcenie nie poszło na marne, gdyż dzięki długości trwania walk pozostałe amerykańskie wojska mogły się przegrupować i wygrać bitwę pod San Jacinto. Alamo stało się symbolem „heroicznej klęski” i amerykańskich bohaterów walczących do końca (abstrahując od jakichkolwiek ocen rewolucji oraz tego, która strona miała w niej racje). Sam John Wayne wyreżyserował film o tej bitwie w 1960 roku. Nic więc dziwnego, że finał tak amerykańskiego komiksu, jak KAZNODZIEJA rozgrywa się właśnie tam.


Niezwykła saga Gartha Ennisa i Steve Dillona dobiegła u nas do końca po raz drugi. Teraz finał ten możemy oceniać już trochę bardziej na chłodno. Sama seria niewątpliwie zestarzała się z godnością. Niektóre wątki bywały trochę przydługie czy nie do końca potrzebne, graficznie trąci trochę myszką, ale dalej broni się jako tytuł rozliczający się z amerykańskimi mitami, a jednocześnie je celebrujący. Ostatecznie Custer i Tulip odjeżdżają w stronę zachodzącego słońca całkowicie wolni. Czy wyobrażać sobie finał bardziej krzyczący „USA!”?

Zanim jednak do tego dojdzie poznanym historię Cassidy’ego, ostateczny los Gębodupy, a nawet padnie parę wyznań miłości. Także Święty od Morderców i Bóg odegrają swoje role w finale. W tak intrygującym koktajlu nie mogło też zabraknąć tak wybuchowego składnika, jak Herr Starr, który zapozna się między innymi bliżej ze szczękami pewnego psa oraz zdradzi parę tajemnic o swoich upodobaniach seksualnych.

Kiedy opadnie kurz, zatryumfuje jednak wolna wola, miłość oraz prawdziwa przyjaźń – co wydaje się idealnym zakończeniem dla tak cynicznego utworu, jak KAZNODZIEJA. Fabularnie jest to finał przebiegły, głęboko satysfakcjonujący oraz pełen emocji.

Graficznie mamy do czynienia ze standardem prezentowanym już wcześniej przez Steve’a Dillona i wspomagającego mu Johna McCrea. Fani i antyfani wiedzą czego się spodziewać. Ja pozostaję neutralny, acz daleki od zachwytów.

Pod względem wydawniczym tom ten też nie różni się w ogóle od poprzednich – porządne tłumaczenie, twarda oprawa i dobrej jakości papier powinny zadowolić polskich fanów.

Ostatecznie decyzja Wydawnictwa Egmont, aby wznowić KAZNODZIEJĘ nad Wisłą, na pewno warto docenić. Tytuł ten ma swoje wady, ale zachęcam do zapoznania się z nim samemu. Tom 6 i finałowy czyta się szybko, przyjemnie, a wszystkie wątki kończą się zadowalająco. Ostatnie strony mogą nawet sprawić, że coś mokro zrobi się wam w kącikach oczu. A może nawet zechcecie potem obejrzeć jakiś western z Johnem Wayne’em?


Powyższe wydanie zawiera materiał z komiksów PREACHER: 55-66 oraz PREACHER: TALL IN THE SADDLE.

Omawiany komiks znajdziecie w ofercie sklepu ATOM Comics.

1 komentarz:

  1. w gwoli ścisłości historycznej
    to wojska teksańskie miały czas na przegrupowanie, USA oficjalnie było neutralne [tak do 1846]
    p.s. wiem czepiam się, ale nawet amerykańscy historycy tak piszą, przepraszam

    OdpowiedzUsuń