Alamo. Miejsce tragicznej bitwy z
XIX wieku, która do dziś stanowi ważny element amerykańskiego mitu
tożsamościowego. W 1836 roku w trakcie Rewolucji Teksańskiej doszło do
13-dniowego oblężenia tej miejscowości przez siły meksykańskie. Prawie wszyscy
obrońcy miasta ze strony amerykańskiej zginęli, ale ich poświęcenie nie poszło
na marne, gdyż dzięki długości trwania walk pozostałe amerykańskie wojska mogły
się przegrupować i wygrać bitwę pod San Jacinto. Alamo stało się symbolem
„heroicznej klęski” i amerykańskich bohaterów walczących do końca (abstrahując
od jakichkolwiek ocen rewolucji oraz tego, która strona miała w niej racje).
Sam John Wayne wyreżyserował film o tej bitwie w 1960 roku. Nic więc dziwnego,
że finał tak amerykańskiego komiksu, jak KAZNODZIEJA rozgrywa się właśnie tam.
Niezwykła saga Gartha Ennisa i
Steve Dillona dobiegła u nas do końca po raz drugi. Teraz finał ten możemy
oceniać już trochę bardziej na chłodno. Sama seria niewątpliwie zestarzała się
z godnością. Niektóre wątki bywały trochę przydługie czy nie do końca
potrzebne, graficznie trąci trochę myszką, ale dalej broni się jako tytuł
rozliczający się z amerykańskimi mitami, a jednocześnie je celebrujący.
Ostatecznie Custer i Tulip odjeżdżają w stronę zachodzącego słońca całkowicie
wolni. Czy wyobrażać sobie finał bardziej krzyczący „USA!”?
Zanim jednak do tego dojdzie
poznanym historię Cassidy’ego, ostateczny los Gębodupy, a nawet padnie parę
wyznań miłości. Także Święty od Morderców i Bóg odegrają swoje role w finale. W
tak intrygującym koktajlu nie mogło też zabraknąć tak wybuchowego składnika,
jak Herr Starr, który zapozna się między innymi bliżej ze szczękami pewnego psa
oraz zdradzi parę tajemnic o swoich upodobaniach seksualnych.
Kiedy opadnie kurz, zatryumfuje
jednak wolna wola, miłość oraz prawdziwa przyjaźń – co wydaje się idealnym
zakończeniem dla tak cynicznego utworu, jak KAZNODZIEJA. Fabularnie jest to
finał przebiegły, głęboko satysfakcjonujący oraz pełen emocji.
Graficznie mamy do czynienia ze
standardem prezentowanym już wcześniej przez Steve’a Dillona i wspomagającego
mu Johna McCrea. Fani i antyfani wiedzą czego się spodziewać. Ja pozostaję
neutralny, acz daleki od zachwytów.
Pod względem wydawniczym tom ten
też nie różni się w ogóle od poprzednich – porządne tłumaczenie, twarda oprawa
i dobrej jakości papier powinny zadowolić polskich fanów.
Ostatecznie decyzja Wydawnictwa
Egmont, aby wznowić KAZNODZIEJĘ nad Wisłą, na pewno warto docenić. Tytuł ten ma
swoje wady, ale zachęcam do zapoznania się z nim samemu. Tom 6 i finałowy czyta
się szybko, przyjemnie, a wszystkie wątki kończą się zadowalająco. Ostatnie
strony mogą nawet sprawić, że coś mokro zrobi się wam w kącikach oczu. A może
nawet zechcecie potem obejrzeć jakiś western z Johnem Wayne’em?
Powyższe wydanie zawiera materiał z komiksów PREACHER: 55-66 oraz PREACHER:
TALL IN THE SADDLE.
Omawiany komiks znajdziecie w ofercie sklepu ATOM Comics.
w gwoli ścisłości historycznej
OdpowiedzUsuńto wojska teksańskie miały czas na przegrupowanie, USA oficjalnie było neutralne [tak do 1846]
p.s. wiem czepiam się, ale nawet amerykańscy historycy tak piszą, przepraszam