Jimmy Olsen przebywał akurat w redakcji „Daily Planet”, kiedy równanie antyżycia zainfekowało sporą część mieszkańców Ziemi. Dzięki szczęściu udało mu się jednak zabarykadować bezpiecznie i przetrwać. W najnowszym tomie DCEASED mamy szanse zapoznać się z dalszymi losami jego, Ariela oraz Wink (z SUICIDE SQUAD: ZŁA KREW), Pied Pipera, Davida Singha czy Detektywa Chimpa.
Cały tom mógłby być po prostu takim miłym uzupełnieniem wydarzeniem. Spojrzeniem na pandemię z perspektywy — nie oszukujmy się — mniej ważnych postaci. Jednakże pojawia się też wątek Black Adama, który zostaje zainfekowany, a następnie zbiera wielką armię śmierci (wśród jej członków znalazła się między innymi Nightshade). To zaś sprawia, że większość tomu skupia się na walce z nią, a to wątek dość nudny, powtarzalny, a przy tym (jak na razie) zupełnie nic do fabuły niewnoszący. Jednocześnie trochę czytelnik może być zaskoczony, że o czymś takim nie wspomniano wcześniej. Bo jednak wielka horda nieumarłych, to zdarzenie raczej — wydawałoby się — dość istotne do wspomnienia w serii głównej.
O ile nie zapałałem miłością do głównego wątku (mającego wartość zapychacza, o którym zapomnicie 5 minut po lekturze), to drobne wątki poboczne lekko ratują ten album. Wspólna przygoda Detektywa Chimpa, Ace’a oraz Krypto, sceny ze związku Pied Pipera i Davida Singha czy Stephanie Brown jako Robin pokazują, że Tom Taylor kocha te postaci oraz mocno je rozumie. Jednak tak poza tym dostaliśmy zapychacz, który zapewne można by było pominąć. Praktycznie wszystko, co mogłoby mieć jakiś wpływ na główną fabułę, zostaje szybko rozwiązane i zamiecione pod dywan, a kolejne śmierci czy zdarzenia napisane są w sposób totalnie nierobiący wrażenia.
Narysowane zresztą też. Masa rysowników pracujących nad tym tomem odwaliła tu, co najwyżej poprawną, rzemieślniczą robotę. Czasami jest bardziej cartoonowo, a innym razem bardzo poważnie, co wybija trochę z rytmu opowieści (szczególnie jeżeli dość poważne wydarzenia rysowane są w ten pierwszy sposób). Jeżeli zapamiętacie coś z oprawy graficznej tego albumu, to raczej przez ten dysonans poznawczy, a nie dlatego, że oszołomiło was piękno jakiegoś kadru.
DCEASED: NADZIEJA NA KOŃCU ŚWIATA to typowy filler. Nic za bardzo niewnoszący. Do przeczytania i wyrzucenia z głowy. Raczej komiks dla komplecistów niżeli czytelnika chcącego nawet czegoś tak prozaicznego jak czysta rozrywka (w końcu superbohaterowie walczą z Zombie, ale jest to bardzo nudno przedstawione). Kilka fajnych pomysłów zostało pogrzebanych pod całkowicie niepotrzebnym głównym wątkiem, a emocji tu tyle, co podczas kupowania mleka w osiedlowym sklepie. Wciąż jednak jakaś cząstka mnie liczy na to, że może DCEASED: MARTWA PLANETA zakończy całą serię w jakiś w miarę ciekawy sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz