środa, 23 marca 2022

HELLBLAZER: WZLOT I UPADEK

Raz na jakiś czas jakieś serial z Wielkiej Brytanii staje się szaleje popularny. Wtedy zwykle jakiś producent z USA postanawia zrobić jego amerykańską wersję. Wiecie — bardziej „dopasowaną kulturowo” do amerykańskiej publiczności. Zwyczajowo powstaje z tego niesamowita wtopa, która znika po jednym sezonie. Pozbawiona wyczucia, ostrości i komentarza społecznego oryginału. I tym właśnie jest HELLBLAZER: WZLOT I UPADEK. Tanim amerykańskim remakiem oryginału pozbawionym jaj. 

Nie sądziłem, że przyjdzie mi na łamach tego bloga kiedyś krytykować jakiś komiks o Johnie C. To postać o długiej historii, ale nawet w tych słabszych opowieściach o niej potrafiłem zawsze znaleźć coś interesującego. Czytając album autorstwa Toma Taylora, (którego uwielbiam za INJUSTICE czy NIGHTWINGA). Daricka Robertsona (TRANSMETROPOLITAN, CHŁOPAKI) oraz Diego Rodrigueza (GREEN LANTERN: BLACKSTARS, BLOODSHOT: ODRODZENIE) czułem jednak jedynie narastające rozczarowanie. To dość obiecujące trio stworzyło tytuł nijaki, bardzo łatwy do zapomnienia. Niby składający się z najlepszych kawałków z przeszłych historii o magu w prochowcu, ale zupełnie pozbawiony pazura. 

Komiks rozpoczyna retrospekcja z narodzin i dzieciństwa Johna. Jego przeszłość zawsze była czymś wiszącym nad nim, powracającym, aby ugryźć go w tyłek. Raczej jednak dostawaliśmy tylko detale (np.: wspominki o byciu frontmanem zespołu punkowego) czy drobne wspominki. Tu od razu dostajemy mało inspirującą, niesamowicie szablonową historię o chłopaku, którego ojciec obwinia o śmierć matki. Z tego powodu główny bohater staje się buntownikiem. Jego bunt prowadzi go zaś do zabawy z magią, za którą oczywiście zapłaci dość ogromną cenę — śmierć przyjaciela. Wszystko to jak z typowego serialu młodzieżowego z gatunku Urban Fantasy.

Dalej okazuje się, że jego przyjaciółka z dzieciństwa została detektywem i akurat trafia na sprawę VIPów spadających nago z nieba z doczepionymi skrzydłami z nieznanego materiału. Oczywiście nie wie ona, że to sprawa magiczna, a gdzie magia tam i John. Czy jednak to spotkanie starych przyjaciół na pewno jest tylko przypadkiem? I jak powiązane jest to ze śmiercią ich dziecięcego kumpla? 

Intryga typowa dla amerykańskiego serialu proceduralnego zawiera w sobie i odrobinę krytyki finansjery, i Lucyfera (jednak totalnie innego niż ten z SANDMANA). Przypomina ona mocno, to co działo się w pierwszym sezonie LUCYFERA od stacji FOX/Netflixa czy w AKTACH DRESDENA. Mało w tym zaś HELLBLAZERA. Wszystko (łącznie z tematyką społeczną) jest bardzo powierzchowne. Nawet mimo pojawiającej się przemocy, seksu, alkoholu oraz flirtu i pocałunku Lucyfera z Johnem (za to należy komiks pochwalić, że nie boi się biseksualności/panseksualności tej postaci) jest on bardzo ugrzeczniony. HELLBLAZER light dla całej rodziny (nawet trupy krwawią tylko tyle, ile pozwoliłby rating filmowy PG-13). Brak tu horroru, poczucia zagrożenia, dekadencji typowej dla tej postaci.

Nie pomaga też tutaj kreska Daricka Robertsona, która pokolorowana przez Diego Rodrigueza stała się mocno kreskówkowa. Wszystko jest jakieś płaskie. Parę kadrów — teoretycznie mrocznych -prezentujących głównego złego wręcz wywołało u mnie parsknięcie. O ile zwykle podobały mi się prace obu panów, tak tu w ogóle im nie wyszły. I zamiast nadać poważny ton opowieści, jeszcze bardziej ją udziecinniają (mimomimo że nie ma w niej nic dla dzieci). 

Aż szkoda na ten komiks i roboczogodzin tłumacza Jacka Żuławnika, i kredowego papieru, i porządnej twardej oprawy (album prezentuje się naprawdę dobrze w polskim wydaniu, choć ma bardzo niestandardowy wymiar). 

Nie lubię pisać mocno krytycznych recenzji. Jednakże wolę ostrzec drogich czytelników przed tym albumem. Jeżeli kusiło was, aby sięgnąć po niego, gdyż jest to osobny album, a nie część dłuższej serii, to nie róbcie sobie tego. Jeżeli chcecie się zapoznać z przygodami Johna Constantine’a, to lepiej sięgnąć po najnowszą serię Simona Spurriera czy aktualnie wydawany u nas, legendarny run Jamiego Delano.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów HELLBLAZER: RISE AND FALL #1-3.

Komiks ten znajdziecie m.in. w internetowym sklepie Egmontu oraz ATOM Comics.


1 komentarz:

  1. Akurat tego komiksu nie ma w mojej kolekcji. Jednak przecież wszystko może się zmienić.

    OdpowiedzUsuń