Wielkimi krokami zbliża się
amerykańska premiera serialu o Supergirl. Pierwszy odcinek nowej produkcji
stacji CBS zostanie wyemitowany już 26 października. To zatem świetna okazja,
żeby rzucić okiem na ostatnie wydanie zbiorcze przedstawiające jej solowe
przygody.
Zwłaszcza, że DC niedawno zrezygnowało
z dalszego wydawania serii SUPERGIRL i trzeba będzie zapewne trochę poczekać
zanim ktoś nowy weźmie na siebie obowiązek pisania o kuzynce Kal-Ela. Kto wie,
może sukces serialu pomógłby wrócić jej do łask?
Tytuł non stop przechodził z rąk
do rąk. Co chwila zmieniali się scenarzyści, niewiele rzadziej rysownicy. Tak
było aż do samego końca. Pierwsze zeszyty wchodzące w skład tomu szóstego są jeszcze
autorstwa Tony’ego Bedarda. Z kolei od numeru trzydziestego szóstego pałeczkę
przejmują K. Perkins oraz Mike Johnson i to właśnie pisana przez nich historia
stanowi lwią część recenzowanego wydania. Dlatego też początek tomu kompletnie
nie pasuje do reszty. Mamy tie-in do SUPERMAN: DOOMED, mamy krótki występ
gościnny Red Hooda. Jedynie drugoplanowa postać niepełnosprawnego Michaela,
przyjaciela Kary w drobny sposób łączy zeszyty Bedarda z zeszytami jego
następców.
Ta zmiana twórców na pewno
przysłużyła się serii. Mimo wspomnianego zamknięcia tytułu, nie sposób nie
zauważyć, że duet Perkins-Johnson chyba lepiej czuł się na tym stanowisku.
Przynajmniej mieli jakiś pomysł na przygody Supergirl. Inna sprawa, że nawet
mimo dobrych chęci nie udało im się ciekawie tego pomysłu zrealizować.
O czym więc jest Crucible? Kara niespodziewanie zostaje
przyjęta do tajemniczej kosmicznej szkoły. Początkowo jest mocno
zdezorientowana, ale z czasem zaczyna odnajdywać się w nowym środowisku i
zdobywa nowych przyjaciół. Sielanka nie trwa jednak długo, a bohaterowie
trafiają w sam środek wielkiej intrygi, w którą zamieszany jest także…
Superboy.
To naprawdę mogła być fajna
historia. Wszak pierwszy zeszyt pod wodzą duetu wypadł całkiem obiecująco. Niestety
wraz z rozwinięciem fabuły uleciał z niej cały urok, a została sztampa i nuda. Szkolni
koledzy Supergirl to najbardziej stereotypowa, najbardziej jednowymiarowa grupka
jaką można sobie wyobrazić. Samej Karze również daleko do ideału. Jest co
prawda sympatyczna i pomocna, ale przy tym do bólu nijaka. Zawodzą nawet
relacje między nią a jej towarzyszami. Wiadomo, najpierw traktują się z
dystansem, nie ufają sobie, aż nagle pojawia się niebezpieczeństwo, więc natychmiastowo
stają się oddanymi przyjaciółmi gotowymi poświęcić dla siebie życie. Pochwaliłbym
jedynie wątek dotyczący Supergirl i wspomnianego Michaela. Ich, nazwijmy to „związek”
ma w sobie sporo ciepła i wdzięku, nie popadając przy tym w ckliwość.
Wszystko w tym komiksie jest
niesamowicie wręcz przewidywalne. Od początku łatwo można się domyślić kto
tutaj pociąga za sznurki, kto coś knuje. Nie ma żadnego efektu zaskoczenia. Na
dodatek akcja wcale nie trzyma w napięciu, ani przez chwilę nie martwiłem się,
że coś może pójść nie po myśli głównych bohaterów. O fabule prędko zapomnę. To
zdecydowanie jeden z tych tytułów, które wylatują z głowy zaraz po odstawieniu
na półkę.
Drobnym pocieszeniem zawsze
pozostaje to, że ta miałka, niezbyt porywająca historia jest chociaż pięknie
zilustrowana. Naturalnie nie mówię tu o grafikach Karla M. Moline, który
odpowiadał za rysunki w numerze #35, bo jego styl to ewidentnie nie moja bajka
(zwłaszcza Red Hood w jego wydaniu wygląda okropnie). Na myśli mam przede
wszystkim zeszyty ilustrowane przez Emanuelę Lupacchino. Uważam, że ta schludna,
precyzyjna kreska i dość mocne kontury idealnie pasują do komiksu o takiej
postaci jak Supergirl.
Podsumowując, Crucible to słaba pozycja. Nie jakaś
wybitnie czy obraźliwie zła, ale po prostu nijaka, niezajmująca i w gruncie
rzeczy banalna. Lepiej nie tracić na nią czasu i zwyczajnie ją sobie odpuścić.
Oby twórcy serialu nie poszli tą drogą i bardziej się postarali. 2/6
W skład tomu wchodzą zeszyty SUPERGIRL od numeru 34 do 40 oraz SUPERGIRL: FUTURES END #1.
Do kupienia w Atom Comics
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz