środa, 16 sierpnia 2017

LEGION: SECRET ORIGIN


Dzisiaj coś z cyklu znane i lubiane, tyle że zaserwowane w zmienionej, być może niespodziewanej strony. Opisywana mini seria powstała w roku 2012, a więc krótko po restarcie DCU i szumnym rozpoczęciu New 52. Był to okres, gdy miłośnicy Legionu Superbohaterów powinni mieć same powody do zadowolenia, gdyż oprócz dwóch ongoingów ukazujących się w ramach New 52 otrzymaliśmy bowiem dodatkowo sześcioczęściową mini serię, która opowiada o początkach powstania tej jakże fascynującej i różnorodnej grupy nastoletnich herosów. Za scenariusz wziął się sam Paul Levitz, czyli teoretycznie można było oczekiwać finalnego produktu stojącego na co najmniej dobrym i satysfakcjonującym poziomie. Niestety radość z mnogości komiksów z udziałem Legionu była tylko teoretyczna, gdyż jak część z Was zapewne pamięta obie regularne serie stały na stosunkowo słabym poziomie, a z Levitza ewidentnie uleciała cała magia oraz wielkość, jaka towarzyszyła mu podczas pisania przygód Legionistów dwie, czy trzy dekady wcześniej.

Sam pomysł wydania LEGION: SECRET ORIGIN uważam za jak najbardziej trafiony, gdyż służy on pomocą tym, którzy nie mieli do tej pory styczności z Legionem i zastanawiali się co, gdzie i kiedy sprawiło, iż taka drużyna w ogóle została powołana do życia. Komiks ten w założeniu miał być zupełnie inny, niż dotychczasowe, wielokrotnie przy rożnych okazjach przedstawiane historie powstania Legionu. Fakt uformowania się drużyny z inicjatywy pewnego milionera, którego życie ratuje trójka konkretnych nastolatków pozostaje bez zmian, ale cała otoczka związana z tym wydarzeniem, to już oczywiście kwestia pomysłowości każdego scenarzysty. Nietypowość w omawianym zbiorze polega przede wszystkim na tym, że tym razem widzimy narodziny organizacji od całkiem nowej, nieznanej do tej pory strony, głównie z perspektywy organu zwanego Dyrektoratem Bezpieczeństwa. Obserwujemy punkt widzenia jego członków na proces kształtowania się Legionu z inicjatywy R.J. Brande oraz śledzimy trudności, jakie się z tym wiążą. Nic nie było z początku tak różowe, jak część z Was myślała do tej pory i dzięki lekturze tego komiksu przekonujemy się, że Brande bardzo ciężko przyszło zyskanie aprobaty Dyrektoratu Bezpieczeństwa oraz rady Zjednoczonych Planet dla swojego odważnego, ryzykownego pod wieloma względami projektu.

Paul Levitz jak widać jest typem konserwatysty, który powiela ten sam, sprawdzony schemat, jaki wypracował przed laty pisząc scenariusze do serii LEGION OF SUPER-HEROES. Powraca tym samym do oryginalnej historii powstania Legionu, tylko że tym razem próbuje opowiedzieć o czymś, co działo się gdzieś za kulisami. Coś co sprawiło, często zupełnie przypadkowo, że sprawy potoczyło się w tym, a nie innym kierunku. W SECRET ORIGIN Legioniści odgrywają istotną rolę, ale tak naprawdę są oni tłem dla działań wspomnianego Dyrektoratu Bezpieczeństwa, przedstawicieli Zjednoczonych Planet, czy też działań admirała Allona i jego żołnierzy. Formowanie się Legionu odbywa się w cieniu problemów obcego pochodzenia, jakie pojawiły się na i wokół planety Anotrom. Oprócz klasycznych postaci w ich klasycznych oraz oryginalnych kostiumach pojawia się też po raz pierwszy pewien złoczyńca, który w przyszłości wyrośnie na głównego nemezis Legionu.

nie ukrywam, iż nieco denerwującym elementem opowieści jest fakt, iż praktycznie w każdym z sześciu rozdziałów ktoś przypuszcza atak na życie R.J. Brande. Rozumiem, że zdarza się to raz, czy dwa, ale powielanie tego schematu staje się w pewnym momencie nudne i naciągane. Widząc na jakimś kadrze R.J. czytelnik zastanawia się, czy już teraz czy dopiero za chwilę coś/ktoś spróbuje go unicestwić oraz w jaki sposób ofiara wybrnie z tej sytuacji. Po którymś razie przestało to być śmieszne. Bardzo fajnie został natomiast przedstawiony kontrast pomiędzy poważną i surową osobowością Brainiaca 5, a jego zupełnym przeciwieństwem w postaci wyluzowanej i pełnej energii Phantom Girl. Relacje tej dwójki stanowią jeden z niewielu smaczków oraz pozytywnych momentów całego przedsięwzięcia.

Za stronę graficzną odpowiada Chris Batista, który kilka lat wcześniej miał już okazję ilustrować przygody Legionistów, a konkretnie w ramach serii THE LEGION Abnetta i Lanninga. Nie jest on w moim odczuciu może jakimś wybitnym specjalistą w swoim fachu, ale jego rysunki idealnie pasują do tego typu mniej poważnych i tryskających humorem historii (pamiętacie jego wersję Boostera Golda pod koniec BG vol. 2?). To właśnie wyjątkowo nazwisko rysownika, a nie scenarzysty sprawiło, że sięgnąłem po ten komiks spodziewając się, że nawet jeśli historia nie będzie porywająca, to przynajmniej będzie śmiesznie. I patrząc pod tym kątem muszę przyznać, że się nie zawiodłem.

LEGION: SECRET ORIGIN nie jest komiksem jakimś odkrywczym, czy przełomowym. To po prostu lekka, momentami nawet przyjemna i miejscami potrafiąca rozbawić lektura. Szybko się to czyta, ale niestety równie szybko można tak naprawdę o tym zapomnieć. Komiks ten traktuję jako swego rodzaju ciekawostkę i próbę świeżego spojrzenia na znany i oklepany wielokrotnie temat. Na tle tego, co ukazane zostało w ramach obu serii wydawanych od września 2011 roku, pozycja ta prezentuje się bardzo solidnie i być może przypadnie Wam do gustu. Jeśli jesteście ciekawi, jakie zakulisowe machinacje doprowadziły do powstania federacji Zjednoczonych Planet, a także w jaki sposób pochodzący z kompletnie różnych środowisk młodzi bohaterowie przyczynili się do uratowania mieszkańców kilku planet, a przy tym nie macie jakichś wygórowanych oczekiwań odnośnie scenariusza, to możecie po ten zbiór śmiało sięgnąć.  

Ocena: 3,5/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów LEGION: SECRET ORIGIN #1 - 6.

Początki Legionu w wersji Paula Levitza znajdziecie oczywiście w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz