Lata 90. były czasem szalonym dla branży komiksowej. Mięśnie superbohaterów
miały własne mięśnie, kolejne, specjalne warianty okładek prawie zniszczyły rynek,
a Grant „Szalony szkot” Morrison pisał scenariusze do głównej serii Ligii
Sprawiedliwości, aby DC nie anulowało jego magnum opus THE INVISIBLES. Po
latach z tego wszystkiego broni się tylko AMERYKAŃSKA LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI,
która wciąż do dziś uznawana jest za jeden z najlepszych komiksów zespołowych
DC Comics. Czy słusznie?
Pod koniec lat 80. Keith Giffen i J. M. DeMatteis stworzyli INTERNATIONAL
JUSTICE LEAGUE i tym samym mocno wpłynęli na obraz rynku komiksowego. Ich liga
składała się z postaci trzecioligowych oraz skupiała się bardziej na komedii
niżeli na poważnych historiach o ratowaniu świata. Jej olbrzymia popularność wpłynęła
na publikację masy spin-offów oraz słabszą kontynuację serii po odejściu
oryginalnych twórców. W końcu jednak wyniki finansowe przestały spełniać
oczekiwania, a włodarze giganta postanowili zresetować serię i wrócić do jej
korzeni. W taki oto sposób otrzymaliśmy JUSTICE LEAGUE: A MIDSUMMER'S NIGHTMARE
Marka Wiada i Fabiana Nicieza, a następnie JLA od Granta Morrisona i Howarda
Portera.
Recenzowany tom (o numerze jakże ważnym dla uniwersum DC) to zbiór
pierwszych numerów tego runu opowiadających o walce Ligii z Hiperklanem. Ci
kosmici (z początku niewiadomego pochodzenia) przylatują na Ziemię i oferują
nam rozwój, aby zapobiec przyszłej katastrofie geologicznej oraz ekologicznej.
Ich działania przyciągają jednak uwagę Ligii (w składzie: Superman, Batman,
Wonder Woman, Aquaman, Flash (Wally West), Green Lantern (Kyle Rayner) i
Marsjański Łowca Ludzi), którzy podejrzewają ich o posiadanie ukrytej agendy.
Czy jednak słusznie?
Prosta historia (i wyraźnie stanowiąca inspirację dla pierwszych odcinków
animowanej LIGII SPRAWIEDLIWYCH) z fajnym twistem, masą efektownych walk oraz
zakreśleniem interakcji pomiędzy poszczególnymi członkami. Nie jest to najlepsza
historia Morrisona (ale też nie najgorsza), ale taki prawdziwy, komiksowy
odpowiednik kinowego blockbustera. Dla czytelników nietolerujących odjazdów
scenarzysty jest to na pewno dobra wiadomość. Za to tych, którzy przyzwyczajeni
są do czytania kolejnych stron po 5 razy, aby zrozumieć, o co chodzi Grantowi, może
to trochę rozczarować. Jednak znalazł on czas, aby dyskretnie pośmiać się z
absurdów komiksów superbohaterskich, a jego dialogi czyta się jak zawsze
nadzwyczaj dobrze. No i, świetnie rozumie on wszystkich swoich superbohaterów
(którzy stanowią dla niego odpowiednik współczesnego panteonu bogów rzymskich).
Kreska Howarda Portera nie jest niczym szczególnym, ale jak czytelnik się
już do niej przyzwyczai (trochę się jednak zestarzała), to kolejne kadry ogląda
się bez bólu. Na pewno dobrze oddaje ona dynamizm scenariusza Morrisona. Nie
jest to jednak mój ulubiony jego współpracownik.
Poza pierwszymi czterema numerami JLA (+JLA SECRET FILES AND ORIGINS #1) w
recenzowanym albumie otrzymaliśmy jeszcze przedruk JUSTICE LEAGUE OF AMERICA
#42, w którym Liga Sprawiedliwości proponuje członkostwo Metamorpho. Jak lubię
starsze komiksy i interesuję się nimi, tak dla współczesnego czytelnika jest to
raczej ramotka. Trochę ciężkostrawna z resztą.
Tom ten powtarza materiał (poza przedrukiem JUSTICE LEAGUE OF AMERICA #42)
już u nas wydany przez Egmont w pierwszym tomie AMERYKAŃSKIEJ LIGII
SPRAWIEDLIWOŚCI. Jeżeli go nie posiadacie, a chcielibyście sprawdzić, z czym je
się run Morrisona, to jest to dobra okazja do tego. Fani zbierania panoram,
wszystkich komiksów z Batmanem wydanych w Polsce itp. też zapewne będą
zadowoleni. To dobra lektura na słoneczne popołudnie – nie obciąża za bardzo
szarych komórek, ale też nie obraża naszej inteligencji. Dlatego spokojnie mogę
ją wam polecić.
4+/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z
komiksów JLA #1-6, JLA SECRET FILES AND ORIGINS #1 oraz JUSTICE LEAGUE OF
AMERICA #42.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz