SUPERMAN: ODRODZONY jest
pierwszym crossoverem między obiema seriami o Człowieku ze Stali od początku
REBIRTH. W samym tomie znajdziemy jednak więcej zeszytów serii ACTION COMICS, niż SUPERMAN. Powody tego są dwa. Po pierwsze historia ta w większym stopniu
kontynuuje wątki poruszane właśnie w AC, a po drugie dwa z zawartych w tym albumie numerów tej serii
stanowią wstęp do właściwej tytułowej opowieści.
Numery te skupiają się głównie na
podającym się za Clarka Kenta sobowtórze Supermana, którego zachowanie staje
się coraz bardziej niepokojące i dziwaczne. Zeszyty te świetnie trzymają w
napięciu, a czytelnik nie może się doczekać, kiedy tajemnica otaczająca Kenta
wreszcie zostanie wyjawiona. Jedyną rzeczą irytującą w tych dwóch pierwszych
zeszytach jest to, że poruszają one także pewne wątki – jeden dotyczący
zagrożenia życia bliskiej Supermanowi osoby, a drugi prób wydostania się na
wolność jednego z czarnych charakterów, które wraz z początkiem właściwej
historii urywają się znienacka i kontynuowane będą pewnie w następujących po
crossoverze numerach. Rozumiem czemu tak jest, ale sprawia to dziwne wrażenie.
Sama tytułowa opowieść zaczyna
się naprawdę spektakularnie, a napięcie, o którym wspominałem wcześniej i
stawka o jaką idzie gra jeszcze rosną. Także scena, w której wyjawiona zostaje
tożsamość głównego złego zrobiona jest moim zdaniem fenomenalnie. Najlepszą
jednak częścią tomu jest napisana gościnnie przez Paula Diniego historia
wyjawiająca jego motywacje – kompletnie zwariowane, ale pasujące do tej
postaci. Niestety w drugiej połowie ODRODZONEGO coś się psuje. Sama opowieść
staje się strasznie chaotyczna, a zakończenie okazuje się niesatysfakcjonujące
i boleśnie sztampowe. Co boli tym bardziej, że wcześniej wydawało się, ze to
najlepsza historia z Supermanem pod szyldem REBIRTH. Nie mam pojęcia czy tak to
naprawdę wyglądało, ale odnoszę wrażenie jakby scenarzyści znienacka dostali
polecenie z góry by przeprowadzić retcon podczas swej historii. Retcon, który
jednocześnie niewiele zmienia i nie za bardzo ma jakikolwiek sens. Nie chcę za
wiele zdradzać, ale skoro już sama okładka jest pod tym względem spoilerem to
wyjawię, że ma to związek z Supermanem z New52, który pojawia się w tym albumie
zbiorczym.
Jeśli chodzi o stronę graficzną
to, jak już staje się tradycją przy ostatnich komiksach z Człowiekiem ze Stali,
mamy do czynienia ze sporą ilością rysowników, których prace niezmiennie stoją
na wysokim poziomie. Tym razem jednak każdy dostaje cały numer (lub jak w
przypadku Iana Churchilla połowę podwójnej objętości zeszytu) by się popisać
swymi umiejętnościami. Szczególnie dobrze, co pewnie nie jest zaskakujące,
prezentują się Doug Mahnke i Patrick Gleason, a niektóre z ich rysunków to małe
dzieła sztuki.
Jeśli chodzi o dodatki to
ograniczają się one jedynie do galerii okładek. Cieszy jednak bardzo obecność
ich alternatywnych wersji autorstwa Gary’ego Franka, który dla mnie pozostanie
chyba na zawsze niedoścignionym rysownikiem jeśli chodzi o komiksy z Supciem.
Wielka szkoda, że z tej świetnie
zapowiadającej się historii pod koniec uszło niestety powietrze. Co nie oznacza jednak, że jest to słaby tom. W końcu ponad 2/3 jego objętości czytałem z
prawdziwą przyjemnością. Trudno jednak pozbyć mi się wrażania, że gdyby
zakończenie było lepsze to mielibyśmy tutaj naprawę pamiętną historię, a
zamiast tego otrzymaliśmy ledwie niezłą.
4/6
Tomasz Kabza
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komiks do nabycia w sklepie ATOM Comics.
Oryginalne wydanie tego komiksu było już recenzowane na blogu przez Dawida. Jego opinię możecie przeczytać TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz