niedziela, 8 września 2019

Kącik Komiksiarza #24

Minionych kilkanaście dni obfitowało w ciekawe (dla mnie) wydarzenia z poletka DC i uznałem, że trzeba w końcu usiąść do kolejnej odsłony ”Kącika Komiksiarza” i się trochę uzewnętrznić ze swoimi opiniami. Zahaczymy więc o trzy tematy, a ja zachęcam do kliknięcia w rozwinięcie posta. 
Polaku, nie piernicz i raduj się z okładek DC!
Nie ukrywam, że z pewnego rodzaju trwogą i zdziwieniem obserwowałem to, co Internet wyczynia w kwestii zapowiedzianych przez Egmont wariantowych okładek komiksów DC, których autorami są znakomici, rodzimi autorzy. Jasne, ich odbiór to kwestia totalnie subiektywna i to co jednemu się podoba, innemu może kompletnie nie leżeć (patrz: okładka Jakuba Kijuca do ACTION COMICS). Kompletnie jednak nie rozumiem tego czepialstwa, które szybko wylało się z najróżniejszych zakątków Internetu. A dlaczego ten autor, a nie tamten? A dlaczego te miasto jest dwa razy, a tamto wcale? A dlaczego to na tej serii, a nie na innej? A dlaczego te okładki są takie bez pomysłu, mało zapłacili? A dlaczego tylko sklep Egmontu, a nie wszędzie? Trafiłem nawet (autentyk) na komentarz na jednym z Facebookowych fan-pagów, gdzie ktoś narzekał na, cytuję, ”nieobecność miast z terenów ziem odzyskanych po wojnie” (inna sprawa że to nieprawda, bo mamy okładkę z Wrocławiem). Nie ukrywam, że zasmuciło mnie mocno to narzekanie na banały. Oto bowiem pierwszy raz w stuletniej historii komiksu w Polsce tak szeroko zakrojoną akcję z wariantowymi okładkami, która świadczy także o tym, że nasz rynek rozwinął się na tyle, by uznano iż warto coś takiego zaryzykować. Oto dostaniemy tuzin okładek, którymi będziemy mogli chwalić się na całym świecie, ponieważ NIKT inny takich mieć nie będzie. Oto w ich tworzeniu wzięła udział dwunastka piekielnie uzdolnionych ludzi o najróżniejszych stylach, dzięki czemu uniknięto typowej dla superbohaterszczyzny monotonii. Kurde, ja po ogłoszeniu tej informacji zajarałem się tak, że do dziś mi nie przemija i zamiast zrzędzić że zupa jest za słona w momencie gdy nie jest, zastanawiam się jedynie które warianty wybrać i komu ukraść na nie pieniądze?

Strasznie podoba mi się inicjatywa Egmontu i trzymam kciuki za jej powodzenie tak samo mocno, jak trzymałem za BATMAN NOIR, chociaż dobrze wiedziałem, że raczej nie kupię żadnego tomu. Wydania ekskluzywne oraz nieprzesadnie duża ilość okładek wariantowych to oznaki tego, że po wielkiej zapaści z lat 90-tych, gdy premiery komiksowe na wczesnych odsłonach MFKiG można było policzyć na palcach, wreszcie mamy coś na kształt w miarę zdrowego rynku. Wiecie także co jest innym tego symptomem? Ano to, że czasem coś jest nierozsądnie drogie, jest tego za dużo i nie na każdą kieszeń. Nie jestem religijną osobą, ale uwierzcie mi, że gdybym był, to każdego dnia modliłbym się o to, byśmy już nigdy nie wrócili do sytuacji, w której premier komiksowych jest tak mało, iż każdy może spokojnie kupić wszystko.
Czy koniec WKKDC to coś złego?
W minioną środę do końca dobiegła także Wielka Kolekcja Komiksów DC od Eaglemoss Polska i nie ukrywam, że jestem rozdarty. Z jednej strony jest to ulga dla portfela, bo chociaż nie kupowałem wszystkich tomów jak leci, to jednak prawie połowę uzbierałem, co oznacza, że średnio 40zł miesięcznie mam do wydania na inne głupoty. Typu jedzenie czy coś takiego. Z drugiej strony trochę żal, bo gdy widzi się co tam znalazło się w tomach 81-100 wersji Brytyjskiej, łezka się może w oku zakręcić. NEW GODS, KINGDOM COME, THE GREAT DARKNESS SAGA – no jest tam kilka perełek. Jednakże szczerze powiem, w kolejnych dwudziestu tomach dostalibyśmy także cały ocean średniaków i komiksów zwyczajnie słabych. Dlatego jednak mocniej cieszę się, że przedłużenia nie ma.

Za co zapamiętam WKKDC? Dość przewrotnie powiem, że na przykład za to jak kolekcja była wydawana. Często słyszy się słowa krytyki, że okładka taka sobie, papier cienki, a płacić każą więcej niż za te kobyły od Hachette. A mi się podobało w WKKDC właśnie to, że tomy zajmują mniej miejsca na półce, a i w sumie wszystkie które mam są w dobrym stanie, czego nie mogę powiedzieć o tomach z WKKM, SBM czy kolekcji Transformers. Zapamiętam na pewno tom JLA: WIEŻA BABEL, gdzie z czasem wyszło, że jego tłumaczenie to żenada totalna i powinno się to pokazywać w szkołach jako przykład spartolonej roboty. Tom ten nauczył mnie bardzo mocno patrzeć na ten aspekt wydawanych komiksów, bo nie ukrywam że wtopy językowe mi umknęły i nie naznaczyłem ich w swojej recenzji. Zapamiętam na pewno smród kleju z pierwszych tomów, chociaż ja akurat podchodzę do tego żartobliwie, bo przypomniało mi to czasy, gdy zwrot ”wietrzenie komiksów” był wtedy jeszcze w DCMultiverse często używany (niech ktoś sobie przypomni jak śmierdziały pierwsze wydania SANDMANA). Zapamiętam też nieudaną przygodę z adminowaniem fan-pagowi WKKDC, a zwłaszcza gościa, który przysłał tam prywatną wiadomość w której domagał się (znowu, to autentyk) darmowej prenumeraty jako rekompensaty za to, że owy klej za pięknie nie pachniał.

No i przede wszystkim zapamiętam WKKDC dzięki tym 38 tomom, które zdecydowałem się kupić. Nie wszystkie były udanymi nabytkami (SUPERMAN/SHAZAM: PIERWSZY GROM to zwyczajny badziew), ale do kolekcji wpadło kilkanaście naprawdę dobrych komiksów, po które Egmont w życiu by nie sięgnął. I za wydawnictwu Eaglemoss z pewnością będę wdzięczny.
#wearealloutsiders
Gdybym miał wskazać jeden serial wyprodukowany przez platformę DC UNIVERSE i określić go mianem najlepszego z dotychczasowych, ani chwili bym się nie wahał. Byłoby to YOUNG JUSTICE: OUTSIDERS, które rozwaliło mnie na łopatki w pierwszej połowie sezonu, zaś w drugiej jeszcze dodatkowo skopało tyłek. Wszystko tutaj zagrało tak jak powinno: postacie podobnie jak w poprzednich odsłonach są znakomicie zbudowane, a za postać Halo, która w komiksach jest tak mdła i nieciekawa jak tylko to możliwe, zaś w serialu zrobiono z niej postać z arcyciekawym charakterem, twórcy powinni dostać solidną podwyżkę. Już dawno nie widziałem tak znakomicie prowadzonego Beast Boya czy Black Lightninga, a także kolejny raz udowodniono, że można zrobić z Cyborga fajnego bohatera. Szczególne miejsce w serduchu dla Foragera, którego prostota była po prostu urzekająca. No i przede wszystkim – ponownie nie bano się pokazać tego, że grono superherosów DC to same świętoszki. Nie chcę tu dużo spoilerować, bo rzecz niedługo pojawi się na naszym Netflixie, więc dzisiejszy ”Kącik” zakończę prosto – nie wahajcie się i oglądajcie. Naprawdę warto.

Krzysztof Tymczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz