I tak oto po 160 tygodniach od
startu, czyli nieco ponad trzech latach, w naszym kraju ukazuje się 80 i
zarazem ostatni tom Wielkiej Kolekcji Komiksów DC. Wzbudziła ona zarówno w nas
jak i Was zapewne sporo emocji, zarówno pozytywnych oraz negatywnych i wcale
się nie zdziwię, gdyby głosy na ”dlaczego nie przedłużyli?” i ”uffff, wreszcie
koniec” rozkładały się mniej więcej po równo. Miły akcent spotkał już tych z
Was, którzy po niniejszy tom sięgnęli w salonach Empika, ponieważ wydawnictwo
Eaglemoss (w przeciwieństwie do Hachette przy finale WKKM) dołączyło do komiksu
ulotkę z podziękowaniami za trwanie przy zbieraniu kolekcji. Miły akcent w
miłym komiksie, który może nie zasługuje na miano ”tego, który godnie kończy
WKKDC”, bo jest to nic innego, jak kolejny origin story. Ani lepszy, ani gorszy
od licznych, podobnych pozycji z kolekcji.
HAWKMAN: WIECZNY LOT to opowieść,
która w 2002 roku miała jedno, proste zadanie: oczyścić mitologię heroicznego Jastrzębia
z głupot, jakie nagromadzono wokół niego w ”magicznych” latach
dziewięćdziesiątych. Zadanie to spadło na mającego wówczas opinię dużego
talentu, liczącego 29 lat Geoffa Johnsa, dla którego miał być to drugi poważny
test w DC Comics. Pisał on już z sukcesami serię THE FLASH oraz dokładał swoją
cegiełkę do cyklu JSA, lecz w 2002 roku były to dla DC Comics istne samograje. HAWKMAN
czekał na nowy start, który przyciągnie do jego solowej serii dużą ilość
czytelników. I miał tego dokonać właśnie Johns, we współpracy z Jamesem
Robinsonem. Podkreślmy jednak, że o ile obaj pisali scenariusze, tak Johns
samodzielnie dbał o dialogi i prowadzenie narracji.
I tak oto dostajemy dwie opowieści w
jednym tomie. Punkt wyjścia jest następujący: Hawkman i Hawkgirl to byty, które
po każdej heroicznej śmierci w końcu odradzały się i ponownie walczyły ze złem.
Dodatkowo, zawsze byli sobie przeznaczeni jako para także na płaszczyźnie
prywatnej. Tym razem jednak stało się inaczej i o ile Carter Hall pamięta swoje
poprzednie wcielenia oraz targają nim te same uczucia do dziewczyny, tak już Hawkgirl
jest tych wspomnień pozbawiona, a ponadto wcale nie ma ochoty randkować z
Hawkmanem. Niechęć dziewczyny oraz burzliwy charakter oraz uczucia mężczyzny w
końcu znajdują ze sobą małą nić porozumienia, gdy na jaw wychodzi, że Kendra
chce dowiedzieć się co stało się z jej rodzicami, a klucz do tej zagadki może
mieć młody podróżnik, który dwa dni wcześniej zaginął w Indiach ścigany przez
grupę superzłoczyńców ze Shadow Thiefem na czele. W drugiej części tomu
obserwujemy z kolei śledztwo w sprawie morderstw biznesmenów mieszkających w St.
Roch – mieście obu Jastrzębi. Czy to, że giną oni od strzał ma coś wspólnego z
tym, że po okolicach kręci się Green Arrow?
Jak już wspomniałem wyżej, jest to
pozornie typowa historia z zakresu ”origin story” i tu swoje zdanie
podtrzymuję. Geoff Johns i James Robinson przedstawiają nam najważniejsze fakty
z mitologii Hawkmana i Hawkgirl, przy czy, dodaje od siebie kilka nowych
niuansów, rozwija nieco niektóre postacie, a całość ubiera w całkiem sympatyczną
historię, której pierwszą część spokojnie moglibyśmy określić mianem
superbohaterskiego ”Indiany Jonesa”. Jednocześnie scenarzyści umiejętnie nam to
wszystko dawkują, dzięki czemu i możemy się czegoś dowiedzieć o bohaterach i
ich wspólnej przeszłości, ale zarazem nie przytłacza to tych aktualnych
wydarzeń. Hawkman nie jest tu tylko tym sztywniakiem, który najpierw wali w
mordę, a potem dopiero zadaje pytania, chociaż nie ukrywam, że cały czas nie
jest to osoba wzbudzająca moją sympatię. Tyle tylko, że ta cała bucowatość i
lekkie odrealnienie było właśnie tym, za co polubiłem Hawkmana w tej historii,
jak i kilku kolejnych (bo swego czasu śledziłem tę serię w oryginale).
Wydaje mi się, że gdyby HAWKMAN:
WIECZNY LOT w swojej drugiej połowie nie przeskoczył na przyziemne ulice miasta
St. Roch, to tom ten tylko by zyskał w oczach czytelników. Po tym jak
Jastrzębie tłukły się w innym wymiarze z (w pewnym sensie) ucieleśnieniem Indyjskich
bóstw, patrzenie jak ganiają po mieście z Green Arrowem w baaaaardzo typowej
opowiastce team-upowej, już takie ekscytujące niestety nie jest. Tutaj widać
właśnie, że chociaż pozornie DC chciało czegoś nowego i świeżego z Carterem i
Kendrą, to jednak pewne superbohaterskie standardy trzeba było odhaczyć. Zatem
Hawkman i Green Arrow typowo spotykają się, dają sobie parę razy po ryju, po
czym łączą siły i jest rozpierducha. Nic, czego byśmy wcześniej nie widzieli
setki razy.
Czytelnikom może także przeszkadzać
to, co można spokojnie podpiąć także pod sporą ilość innych tomów WKKDC - HAWKMAN:
WIECZNY LOT nie tylko przedstawia wydarzenia wynikające z innego komiksu, ale
także nie jest zamkniętą w jednym tomie całością. Nowe wcielenia Jastrzębi
pojawiły się na łamach wspomnianej wcześniej serii JSA i to tam ujawniono, że
Kendra nie pamięta poprzednich żyć. Tu jest to po prostu kontynuowane. Natomiast
nietrudno zauważyć w trakcie lektury, że pewne wątki nie zostają na łamach
WIECZNEGO LOTU rozwiązane, a co więcej – tom kończy się wyraźnym cliffhangerem.
Słówko o rysunkach. Zdziwiłem się,
bo nie pamiętałem iż swoje umiejętności zaprezentowali tutaj Rags Morales i
Patrick Gleason – podobnie jak i Johns, obaj tutaj jeszcze u progu swoich
wielkich karier. Ten pierwszy pokazał się z bardzo dobrej strony, chociaż kłuła
mnie w oczy jego konsekwentna fascynacja napompowanymi, męskimi klatami ;)
Gleason z kolei zajął się tylko jednym rozdziałem tego komiksu i powiem
szczerze, że jego rysunki tym razem mnie nie porwały. Prezentowały się tak,
jakby terminy mocno goniły i artysta pojechał po linii najmniejszego oporu. Całkiem
niedawno czytałem zilustrowane przez niego AQUAMAN: SUB DIEGO które ukazało się
dwa lata po HAWKMAN: WIECZNY LOT i tam Gleason dał czadu. Tu tej jego pary w
łapie nie czuć.
Oczywiście na końcu dostaliśmy
komiks dodatkowy. Był to oczywiście debiut Hawkmana sprzed bagatela 79 lat. Przyjemna
ramotka, jak zresztą większość tych bonusowych zeszycików z WKKDC. Rzuciła mi
się w oczy niezadrukowana strona na samym tyle tomu. Zupełnie jakby ktoś w
ostatniej chwili usunął z niej jakąś reklamę lub coś w ten deseń. Nieładnie to
wygląda.
Wielka Kolekcja Komiksów DC żegna
się z polskim czytelnikiem przyzwoitym tomem, którego osobiście nie włączyłbym
ani do grona najlepszych, ani też najgorszych. Daję jednak plusa, okejkę, łapkę
w górę, suba, inne tego typu bzdety i ogólnie polecam, bo nie wiem czy jeszcze
kiedyś dożyjemy solowego komiksu z Hawkmanem po polsku.
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów HAWKMAN (2002) #1-6, HAWKMAN: SECRET FILES & ORIGINS #1 oraz FLASH COMICS (1940) #1
Krzysztof Tymczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz