W komiksach jest taka uniwersalna
prawda mówiąca, że nawet jeśli narysujesz tysiąc dobrych komiksów to nie
oznacza z automatu, że okażesz się równie sprawnym scenarzystą. Przez dekady
mieliśmy liczne przykłady twórców ilustracji, którzy zbyt mocno uwierzyli w
swoje siły i praktycznie ośmieszali się jako scenarzyści. Żeby daleko nie
szukać przykładów, polecę (chociaż tak naprawdę nie polecam) lekturę LIGI
SPRAWIEDLIWOŚCI z Odrodzenia, która pisał Bryan Hitch. W filmach jest podobnie –
możesz być rewelacyjnym i docenianym scenarzystą, ale gdy stajesz za kamerą
okazuje się, że warsztatu wyraźnie zaczyna brakować. Tak właśnie można opisać
przypadek Andrei Berloff, która w 2015 roku zdobyła sobie ogromne uznanie za
scenariusz do filmu ”Straight Outta Compton” opowiadającym o grupie muzyków,
która kompletnie odmienia oblicze amerykańskiego rapu. KRÓLOWE ZBRODNI –
ekranizacja komiksu THE KITCHEN z DC Vertigo – to jej debiut w roli filmowej reżyserki.
I mam nadzieję, że Pani Berloff już więcej za kamerą nie stanie.
Film opowiada historię trzech kobiet
– Kathy, Claire i Ruby. Są one żonami lokalnych mafiosów, którzy jednak pewnego
dnia trafiają do paki i wydaje się, że nikomu nie pozostało przejąć po nich
schedę. I w tym momencie panie postanawiają, że one zajmą się rodzinnymi
interesami, a gdy zaczyna im iść zaskakująco dobrze, nawet nie myślą one z
czasem oddać władzę swoim mężom. W oczywisty sposób prowadzi to do kolejnych
problemów.
Na papierze wyglądało to całkiem
nieźle. KRÓLOWE ZBRODNI zgromadziły bardzo sensowny zestaw aktorek, które
wcieliły się w główne role. Komiks zaś, chociaż zdecydowanie nie najbardziej
oryginalny na świecie, był całkiem niezły. Największym znakiem zapytania od
początku było to, co z materiałem zrobi Andrea Berloff, która zdecydowała się
nie tylko napisać, ale i wyreżyserować obraz. Znane są w historii filmów i
komiksów brawurowe debiuty, lecz niestety tak się tym razem nie stało. Reżyserka
położyła film na tak wielu płaszczyznach, że nawet nie wiem od czego zacząć. Ale
chyba przejdę do zerowego wykorzystania potencjału obsady.
Melisa McCarthy – dwie nominacje do
Oscara, dwie do Złotego Globu, sześć do Emmy (w tym dwie wygrane). Tiffany
Haddish – zdobywczyni Emmy. Elisabeth Moss – dwa zdobyte Złote Globy, jedno
Emmy plus siedem nominacji do tej drugiej nagrody. Wyobraźcie sobie, że macie
do dyspozycji takie aktorki we własnym filmie. Co zatem każecie im robić?
Berloff niestety napisała najbardziej płaskie i oklepane postacie, jakie tylko
można sobie wyobrazić. Przez większość filmu widać, że aktorki się zwyczajnie
bawią swoimi rolami, bo niewiele więcej mogą zrobić. Jednakże przy tym nie
widać, by ta zabawa przynosiła im jakąś wyraźną dozę satysfakcji. Każda z bohaterek
jest naznaczona jakąś jedną konkretną cechą osobowości, której ich postacie
trzymają się kurczowo przez dłuższy czas seansu, a gdy przychodzi czas
magicznej przemiany, to faktycznie… jest ona jakby za wskazaniem różdżki. Natychmiastowa, permanentna i totalnie niewiarygodna.
Kolejnym problemem filmu KRÓLOWE
ZBRODNI jest to, że Berloff nie za bardzo wiedziała chyba, w jakim kierunku
chce popchnąć historię, przez co miota się on co jakiś czas w różnych
kierunkach. Jest więc trochę humoru, podjęcia wątku emancypacji kobiet, ale i
znajdzie się miejsca dla dość makabrycznych scen pokroju krojenia zwłok. Sęk w
tym, że wszystko to jest co najwyżej lekko poruszoną kwestią, a skakanie z lewa
na prawo totalnie nie służy temu filmowi. W efekcie np. nasze bohaterki w kilka
scen dosłownie przejmują władzę nad sporych rozmiarów mafią, co sugeruje, że
jest to dla nich coś w stylu poobiedniej herbatki. Co więcej, film nawet nie
próbuje konkurować z ubiegłorocznymi ”Wdowami” Steve’a McQueena, który de facto jest filmem praktycznie
o tym samym, tylko nie ze spartolonym potencjałem (notabene: w roli głównej
Viola Davis z LEGIONU SAMOBÓJCÓW).
Filmu nie ratuje nawet warstwa
muzyczna, która jest typowym dla robionych po kosztach produkcji zlepkiem
rozpoznawalnych piosenek z danego okresu czasu. Bez większego pomysłu, zrobiona
na szybko i nawet jeśli coś nam w ucho wpadnie, to jeszcze szybciej potem
wyleci.
KRÓLOWE ZBRODNI to film, który w
mojej ocenie wygląda jak typowa, pełnometrażowa produkcja Netflixa. Niby do
niedzielnego obiadu pasuje i bez dużego bólu można sobie obejrzeć, ale żeby
chcieć za to płacić od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych za wizytę w kinie?
Noooooo nie. Film zapewne za jakiś czas wskoczy na HBO GO czy tę nową platformę
Warnera i jeśli ewentualnie zastanawiacie się nad obejrzeniem tego tworu, to
radzę poczekać, a do kina wybrać się na cokolwiek innego. Istnieje ogromna
szansa, że i tak traficie na lepszy film niż debiut reżyserski Andrei Berloff.
Krzysztof Tymczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz