Wraz ze startem inicjatywy „The New 52”, DC tchnęło w koncept Suicide Squad nowe życie i wyraźnie dało do zrozumienia, że zamierza uczynić tę drużynę ważniejszą niż była dotychczas. Dołączenie Harley Quinn, a zatem jednej z aktualnie najpopularniejszych postaci, którymi dysponuje wydawnictwo, do złożonego ze złoczyńców zespołu mogło się podobać lub nie, ale bez dwóch zdań pomogło na dobre wystartować tę machinę. Fani otrzymali więc nie tylko dość długą serię w ramach „Nowego DC Comics”, a następnie jej kontynuację po „odrodzeniowym” restarcie, ale także głośny film aktorski z DCEU oraz dwie animacje, które ugruntowały pozycję bandy w świadomości publiki.
Paradoksalnie wszystko to
zadziało się pomimo wątpliwej jakości znacznej części historii z Task Force X w
roli głównej. Legion samobójców Davida
Ayera przeszedł produkcyjne piekło, czego efektem było chaotyczne, niespójne
widowisko ze zmarnowanym potencjałem (zwłaszcza naprawdę świetnej obsady).
Znośne kreskówki miały z kolei raczej niedużą widownię, a o braku konkretnego
pomysłu na komiksy świadczyły częste zmiany ich scenarzystów – nad tytułem na
przestrzeni ośmiu lat pracowali Adam Glass, Ales Kot, Matt Kindt, Sean
Ryan, Tim Seeley i Rob Williams.
Teraz można odnieść wrażenie, że podjęto kilka interesujących decyzji, których celem jest poprawa tego stanu rzeczy. Komiksowa seria SUICIDE SQUAD po raz pierwszy od dawna zbiera niemal jednogłośnie pozytywne recenzje – wystarczyło powierzyć ją Tomowi Taylorowi, który choć nie zaskakuje scenariuszami, jak mało kto potrafi wstrzelić się w oczekiwania czytelników*. Sequel filmu Ayera wyreżyseruje zaś sam James Gunn odpowiedzialny za spektakularny sukces Strażników Galaktyki. Dodajmy do tego szykowaną przez Rocksteady, zapowiedzianą dosłownie przed momentem, grę skupioną na Task Force X i może okazać się, że najbliższe lata będą najlepszymi w całej historii tej formacji.
* Tekst powstał kilka dni przed pojawieniem się informacji o zakończeniu serii Taylora wraz z jej jedenastym numerem, którego premierę zaplanowano na 24 listopada.
Na tę chwilę najciekawszą wersją
przygód Suicide Squad nadal pozostaje ta, którą stworzył John Ostrander. To
właśnie on w swojej serii rozpoczętej w 1987 roku i zakończonej w 1992 nadał
tej grupie kształt i przedstawił w takiej formie, z jaką kojarzymy ją obecnie.
W ośmiu punktach rozpiszę Wam dlaczego ciągle warto zagłębić się w jego
historie:
The Wall
Zaczynamy od najważniejszego
powodu, a zarazem najważniejszego ruchu, który wykonał Ostrander. Powołując do
życia bezwzględną i piekielnie charyzmatyczną Amandę „The Wall” Waller,
opracował formułę, która do dziś napędza fabuły o Task Force X. Ktoś taki jak
ona był niezbędny do tego, by uzasadnić istnienie tak niecodziennego zespołu.
Po pierwsze, nikt inny nie potrafiłby
utrzymać go w ryzach. Po drugie, tylko z nią na drugim planie można w ogóle
myśleć o tym, by kibicować pozbawionym moralności złoczyńcom. Świadomość, że za
sznurki pociąga ktoś zimniejszy i okrutniejszy od najskuteczniejszych zabójców,
sprawia, że na tych patrzy się znacznie przychylniejszym okiem.
Legion samobójców nie tylko z nazwy
Tym, co najbardziej doskwiera mi
w obecnych inkarnacjach Suicide Squad jest to, że stał się dużą marką, która
przywiązała się do swoich głównych bohaterów i nie zawsze może pozwolić sobie
na zaskakujące posunięcia. Kolejni scenarzyści obiecywali posyłać grupę na
ryzykowne, samobójcze misje, a jednocześnie bali się zmian i trwałych
konsekwencji. Podopiecznym Waller w zasadzie przestało cokolwiek zagrażać, bo
wydawnictwo rozłożyło nad nimi ochronny parasol.
U Ostrandera jest inaczej. Mamy
tutaj śmierci, trudne zadania, z których nie każdy może wyjść cało, odważne
fabularne wolty i, co najistotniejsze, zgrabne przekazywanie pałeczki wewnątrz
drużyny. Widzimy jak rozwijają się poszczególni bohaterowie, jak dojrzewają do
roli liderów i uczą się nowych obowiązków.
Właściwi ludzie na właściwym miejscu
Mimo tego, o czym wspomniałem w
powyższym akapicie, czyli regularnym przetasowaniom w zespole, Ostranderowi
udało się wykreować trzon ciekawych liderów. Niektórych mamy przyjemność
śledzić na długości całego runu, niektórych krócej. Prawdopodobnie najbardziej
ikonicznymi i najmocniej kojarzonymi członkami składu są Rick Flag, Deadshot
oraz Captain Boomerang, ale nie można zapomnieć o tym, jak interesująco
scenarzysta sportretował także Bronze Tigera, Vixen, Shade’a, Counta Vertigo czy
Nightshade.
Co więcej, autorowi trzeba
zapisać też na plus, jak skrupulatnie obudowywał Task Force X, niejako tworząc
z Belle Reve pełnoprawnego bohatera. Placówka stała się małym ekosystemem, w
którym nawet jej niepozorni pracownicy doczekiwali się własnych wątków, czym
zasługiwali na uwagę czytelnika.
Gościnne występy
W serii Ostrandera Suicide Squad
często musiał na potrzeby konkretnych misji zawiązywać sojusze i wchodzić we
współpracę z rozmaitymi herosami lub antybohaterami. Kilkukrotnie w sprawy
Amandy Waller mieszał się np. Batman w swoim kultowym wydaniu nieprzegiętego
detektywa. Do legionu tymczasowo dołączali również m.in. Pingwin, Poison Ivy,
Roy Harper jako Speedy, Black Adam oraz Katana.
Innym przykładem jest postać,
która zadebiutowała na łamach omawianego tytułu, ale prędko go przerosła i
zaczęła żyć własnym życiem, stając się wkrótce jedną z popularniejszych superbohaterek w uniwersum DC. Mowa oczywiście o…
Oracle
Gdy wspomina się o początkach
Oracle, pierwszym komiksem, który instynktownie przychodzi do głowy, jest The Killing Joke Alana Moore’a i Briana
Bollanda. Wszak gdyby nie postrzelenie przez Jokera, które miało w nim miejsce,
Barbara Gordon nie stałaby się Wyrocznią. Pomysł, by uczynić z niej wybitną
hakerkę, która zza komputera wspiera działających w terenie herosów, wysunął
jednak dopiero Ostrander. Babs przeszła u niego drogę z tajemniczej,
skrywającej się za pseudonimem intruzki do stałej współpracowniczki zespołu.
Dla dawnej Batgirl Suicide Squad
było zatem de facto przetarciem przed powrotem w tej roli do bat-rodziny i
założeniem Birds of Prey. Fani Oracle nie powinni tego zignorować. Kto wie,
może bez Ostrandera i pomagającej mu w pisaniu scenariuszy Kim Yale, Barbara
nigdy nie zostałaby ikoną niepełnosprawnych czytelników? Wszystko na to
wskazuje:
JOHN OSTRANDER: „Na tym etapie [po publikacji The Killing Joke] osoby pracujące przy bat-tytułach zamknęły temat Batgirl. Barbara nie wpisywała się w ich plany. Kim i ja spytaliśmy czy możemy wykorzystać jej postać i powiedziano nam, że tak. Stworzyliśmy więc Oracle. Dla nas ważne było to, by tamto zdarzenie miało swoje konsekwencje. Nie chcieliśmy cudownie uzdrowić Barbary. Biorąc pod uwagę przemoc, której doświadczyła, przyjęliśmy, że została sparaliżowana od pasa w dół i porusza się na wózku. Czuliśmy, że mimo to wciąż może być superbohaterką.”
Cytat pochodzi z artykułu: https://www.comicmix.com/2015/08/02/john-ostrander-savaging-barbara-gordon/
Gabinetowe przepychanki
Kiedy autorzy nie zabierają nas z
Task Force X na akcje ani nie pokazują od kuchni jak wygląda Belle Reve,
pozwalają nam podglądać zakulisowe rozmowy na szczytach władzy, dotyczące funkcjonowania
formacji, za którą stoi Amanda Waller. Suicide Squad nie działa w próżni i
budzi wątpliwości licznych szych, co sprawia, że reprezentująca go „The Wall”
stale musi udowadniać jego przydatność i walczyć o przetrwanie na stanowisku.
Duet Ostrander i Yale nie boi się
zresztą tematu polityki i poświęca dużo uwagi temu, by uzasadniać interwencje
legionu, np. kreśląc sytuację państw, które mają odwiedzić Deadshot i spółka.
To nie casus filmu, w którym powołanie grupy uderzeniowej nie miało większego
sensu.
Z wizytą u Darkseida
Najbardziej szaloną historią, w
której w trakcie tego woluminu brali udział członkowie zespołu, jest ta
dziejąca się na… Apokolips. Odjechane sceny na planecie Darkseida (spójrzcie
tylko na Waller strzelającą z wielkiej spluwy do Granny Goodness) mocno kontrastują,
dajmy na to, z całymi stronami wypełnionymi kłótniami ważniaków w Waszyngtonie, ale
fabularnie tłumaczy je całkiem wciągająca intryga.
Oprócz tego, a może przede
wszystkim, są niesamowicie satysfakcjonujące z czysto rozrywkowego punktu
widzenia. Scenarzysta już od samego początku pisania cyklu nie stronił od
pulpowej konwencji, ale dopiero tu zupełnie puścił wodze fantazji.
Raise the Flag - powrót po
latach
Właściwy run Ostrandera w SUICIDE
SQUAD dobiegł końca wraz z #66 numerem. Potem tytuł zniknął z radarów na kilka
długich lat. W 2001 roku wystartował jego drugi wolumin, ale seria Keitha
Giffena (której nie sprawdziłem ze względu na odrzucające rysunki) przetrwała
tylko dwanaście zeszytów. Sześć lat później DC spróbowało ponownie – tym razem
za sterami znów miał zasiąść oryginalny twórca.
W Raise the Flag Ostrander powrócił do wątku Ricka Flaga i zwerbował
do składu swoich najbardziej zaufanych żołnierzy: Bronze Tigera, Captaina
Boomeranga, Deadshota oraz Nightshade. Skończyło się odgrzewanym kotletem czy
jednak udaną reanimacją? Jestem bliższy tej drugiej opcji. To godny, obfitujący w akcje epilog, który odświeża i unowocześnia tytułowy zespół. Nic specjalnego, ale wciąż lepsze to niż wszystko, co powstało potem, do czasu Toma Taylora.
BONUS: COPRA
Na koniec ciekawostka, która sama w sobie może i nie sprawi, że run Ostrandera stanie się w Waszych oczach lepszy, ale która dobitnie świadczy o tym, że mówimy tu o naprawdę barwnym i charakterystycznym komiksie. Przeciętniak bez wyrazu nie zainspirowałby przecież Michela Fiffe do stworzenia jednej z najciekawszych serii indie superhero XXI wieku, jaką bez wątpienia jest COPRA. To niezwykle kreatywny hołd dla historii pisanych przez Ostrandera, remiksujący znane z nich postacie... i nie tylko! Poza jawnymi reinterpretacjami Amandy Waller, Deadshota czy Captaina Boomeranga, znajdziecie tutaj także oczywiste nawiązania do takich bohaterów z uniwersum konkurencji, jak np. Doctor Strange albo Punisher.
Kawał samoświadomej rozrywki, którego jakości dodatkowo dowodzi niedawny transfer tytułu z niezależnego wydawnictwa
Fiffe do samego Image Comics.
Tu przeczytacie o fanowskim
komiksie autora o Suicide Squad, który popełnił przed laty: http://michelfiffe.com/?p=2674
***
Jak czytać? W ostatnich latach DC wznawiało SUICIDE SQUAD w formie wydań zbiorczych. W tej edycji seria zdążyła ukazać się już w całości.
Efekty drugiego podejścia Ostrandera do przygód Task Force X sprawdzicie zaś, kupując tę pozycję:
***
Jeśli spodobał Ci się artykuł, zachęcam także do lektury moich poprzednich tekstów, w których wziąłem na tapet:
Run Petera Davida w serii SUPERGIRL (1996-2003)
Run Mike’a Grella w serii GREEN ARROW (1987-1994)
Koniecznie dajcie znać w komentarzach, jakie omówienia chcielibyście przeczytać następne!
Można prosić o taką notkę z runem Johnsa w JSA? Najlepiej ze związanymi rzeczami typu Hawkman czy Stargirl. ;)
OdpowiedzUsuńCześć! Wezmę to pod uwagę i dopisuję tytuł do listy! :)
UsuńDzięki.
Usuń