sobota, 14 lutego 2015

AQUAMAN VOL. 5: SEA OF THE STORMS

Czas na zmianę warty, czyli Jeff Parker i jego pierwszy tom w ramach serii o DC-owskim królu mórz.

Jeff Parker, ten znany ostatnio głównie ze swojej pracy nad serią BATMAN ’66 okazał się następcą Geoffa Johnsa i dostał za zadanie kierowanie okrętem o nazwie AQUAMAN. Jak to zwykle mam w zwyczaju nie skreślam od razu nowego twórcy/twórców konkretnej serii i zawsze daję jemu/im kilka numerów na to, aby przekonać mnie do ich własnej wizji. W tym wypadku nie było inaczej i chociaż nie spodziewałem się jakichś fajerwerków ze strony Parkera to nadal trzymałem kciuki za to, by komiks o Arthurze Currym prezentował dobry poziom.

Znów dziwnym trafem piszę o zmianie warty w ramach serii DC wraz z czwartym, bądź góra piątym tomem. Przyjęło się jakoś całkiem przypadkowo lub też nie, że osoby odpowiedzialne za pisanie scenariusza jakiegoś komiksu od początku relaunchu z września 2011 roku rozstają się z danym tytułem właśnie gdzieś w przedziale 18-25 numeru. Tym razem nie mam jednak tak dobrego nastroju i odczucia są trochę gorsze, niż to było w przypadku recenzowanych ostatnio BATWOMAN, czy też ACTION COMICS. Nie da się ukryć, że Geoff Johns postawił wysoko poprzeczkę swoim runem, który zamknął małym happyendem doprowadzając do końca kilka rozpoczętych przez siebie wątków. Jego Aquaman walczył nie tylko o odzyskanie należnego mu tronu i pogodzenie roli superbohatera z rolą władcy Atlantydy. Aquaman Johnsa rozprawił się również ze stereotypem, że jest jedynie drugo-, bądź trzecioligowym herosem, którego moce bardziej śmieszą ludzi i daleko mu do takiego Supermana czy Batmana. Aquaman w wydaniu Jeffa Parkera to od samego początku zupełnie inna, trochę lżejsza w odbiorze postać, która otrzymała ode mnie przydomek „Pogromca potworów”.

Potwory, potwory i jeszcze raz potwory. Od pierwszych aż po ostatnie strony piątego tomu o tytule mającym jakże liryczny wydźwięk – Sea of Storms – główny bohater praktycznie cały czas walczy z jakąś bestią. Są to kolejno wybudzony po wielu stuleciach ze snu Karaquan (czyli pewna wersja znanego szerzej Krakena), który rozrabia w okolicach Islandii, i którego Arthur oczywiście po wielu trudach pokonuje i ratuje świat. Następnie mamy do czynienia z uwolnionymi z czegoś na kształt piekła bestii zwanych Giant-Born z gościnnym występem Herkulesa. Tym razem Aquaman korzysta z pomocy zorientowanej w tematyce mitologii greckiej Wonder Woman. Oczywiście stwory zostają pokonane i ponownie uwięzione. Na deser dostajemy bezsensowną potyczkę ze Swamp Thingiem oraz, jakżeby inaczej, bestią zaległą pod powierzchnią wody i niszczącą wszelkie morskie życie na swojej drodze. Z jednej potyczki przechodzimy jakby nigdy nic do drugiej, a zmienia się tylko przeciwnik. Schemat działania Aquamana pozostaje praktycznie bez zmian. Do tego dochodzi irytująca sytuacja, gdzie Aquaman bez słowa zaczyna naparzać się ze Swamp Thingiem zamiast wpierw wyjaśnić po co przybył. Jakie to stare, oklepane i mało wiarygodne.

Gdzieś w przerwie mamy małe spotkanie szkolne po latach Arthura, które nie jest jakieś porywające, ale przynajmniej można odetchnąć od widoku tytułowego herosa naparzającego jednego przeciwnika po drugim. Dodajmy, że Aquaman zostawia swój trójząb bez opieki i ten oczywiście zostaje skradziony. W tle całego tomu rozgrywa się również powoli wątek związany z tajną podwodną placówką próbującą wyhodować własnego podwodnego potwora (nie czytałem jeszcze, ale zapewne finał tej sprawy zobaczymy w kolejnym tomie), a także Merę mającą na karku grupę tych, którym nie podobają się obecne „władze” Atlantydy.

Historie pisane przez Parkera charakteryzuje to, że są używając terminologii pasującej do klimatu komiksu dosyć płytkie i nie tworzą płynnej całości. Takie opowieści na raz, z których właściwie nic znaczącego i trwałego nie wynika i krótko po ich przeczytaniu można o nich najzwyczajniej zapomnieć. Nowy scenarzysta odcina się od dotychczasowych dokonań Geoffa Johnsa, ma do tego prawo, tylko że sam nie ma do zaoferowania właściwie nic nowego i oryginalnego.

Jeśli chodzi o rysunki to Paul Pelletier jest dla mnie solidnym rzemieślnikiem, który nigdy nie zawodzi, ale z drugiej strony nigdy też szczególnie nie zachwyca. Jego ilustracje są poprawne i nic ponadto, grunt że nie przeszkadzają w lekturze. Pojawiający się w tym tomie gościnni ilustratorzy mnie akurat nie kupili i wolę już patrzeć na prace Pelletiera, do którego zdążyłem się przyzwyczaić.

SEA OF STORMS to po prostu nic nadzwyczajnego. Brak mi tego czegoś co skłaniałoby do regularnego śledzenia dalej tej serii z wypiekami na twarzy. Ciężko nawet znaleźć konkretne plusy w pracy Parkera. Jeśli na początku New 52 cieszyłem się, że komuś udało się wreszcie zainteresować mnie postacią nudnego i do bólu przewidywalnego Aquamana, to teraz już przypomniałem sobie, dlaczego wcześniej kompletnie nie ciągnęło mnie do przygód Arthura Curry’ego i spółki. Początek runu przereklamowanego Jeffa Parkera jest słabiutki i na tę chwilę nie wiem, czy sięgnąć z niewielkimi już nadziejami po dalsze numery tej serii, czy po prostu czekać na kolejną zmianę scenarzysty.

Ocena: 3- /6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów AQUAMAN #26 – 31, AQUAMAN ANNUAL #2 oraz SWAMP THING #32

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz