sobota, 28 lutego 2015

GREEN LANTERN VOL. 4: DARK DAYS

Dawno nie było recenzji komiksu ze świata Zielonych Latarni, czas zatem nadrobić te zaległości.



Wraz z czwartym tomem serii GREEN LANTERN ukazującej się w ramach New 52 zaczęła się zupełnie nowa era w dziejach Korpusu Zielonych Latarni. Poprzednia niestety dobiegła końca gdyż Geoff Johns zakończył swój wieloletni run w ramach tego tytułu, a jego miejsce zajął Robert Venditti. Od razu przyznam się, że nigdy wcześniej nie miałem styczności z twórczością tego scenarzysty i tym bardziej z pewną dozą niepewności i obawy sięgnąłem po zbiór zatytułowany DARK DAYS. 

Venditti wraz z kilkoma innymi współpracownikami począwszy od czerwca 2013 roku dostał zielone światło od naczelnego DC i rozpoczął taki swoisty relaunch w kosmicznym zakątku DC Universe. Johns w umiejętny, zaplanowany od początku sposób spiął logiczną klamrą i niejako zamknął pewien burzliwy okres w dziejach Zielonych Latarni, ale oczywiście zostawił też furtkę do pociągnięcia poszczególnych wątków dla swojego następcy. Bardzo szybko okazało się, że po tak przełomowych i niespodziewanych rzeczach, jakich mogliśmy doświadczyć dzięki Johnsowi jest jeszcze o czym pisać i wbrew pozorom wiele nowych rzeczy można się dowiedzieć na temat pierścieni i konsekwencji ich użytkowania.

Już od pierwszych stron komiksu widać wyraźnie, że mamy do czynienia z całkowicie innym stylem pisania historii, niż to było w przypadku Geoffa. Inne w tym przypadku nie znaczy zdecydowanie lepsze, czy też strasznie słabe. Po prostu jest to świeże, nowe spojrzenie na dotychczas hermetyczny zakątek DC, w którym od paru ładnych lat rządził niepodzielnie jeden człowiek. Wydawało się, że pewne rzeczy nigdy się nie zmienią, inne nie są w ogóle możliwe, a niektóre postacie są po prostu nietykalne. Kilka zmian, jakie wprowadził już na początku nowy twórca powodują zdziwienie na mojej twarzy, niektóre wręcz oburzenie, ale są też takie momenty, które niewątpliwie sprawiają radość i widać w nich nawiązanie do runu poprzednika.

Misja Vendittiego przypomina trochę takie wiosenne porządki po potężnym tornadzie, jakie przetoczyło się centralnie przez Korpus. Strażnicy odeszli w niepamięć, a organizacja ma swojego nowego lidera, który mniej lub bardziej skutecznie stara się postawić Zielone Latarnie na nogi i przywrócić Korpusowi dobre imię. Nie jest to łatwe, gdyż próbuje mu w tym przeszkodzić i wykorzystać chwilową słabość liżących swoje rany rywali pewien znajomy, mało sympatyczny Pomarańczowy Latarnik. Oprócz znanych i lubianych twarzy dostajemy przy okazji kilku nowych Latarników oraz złoczyńców na czele z Nol-Anj, co na pewno cieszy i pokazuje, że scenarzysta nie zamierza jedynie czerpać z gotowców i sam potrafi kreować interesujące osobowości. Nie uświadczymy u Vendittiego niestety spektakularnych cliffhangerów, które przeważnie były jedynie sztucznie nadmuchane, ale do których zdążyłem się przyzwyczaić. To, co się jednak nie zmieniło to pojawiające się bardzo często eventy i crossovery takiego typu co to „wstrząsną Korpusem i po ich zakończeniu nic już nie będzie takie samo”. Jeden z nich właśnie nam zaserwowano.

Lights Out, bo o nim mowa nie jest jakąś porywającą i zapierającą dech w piersiach historią, ale z pewnością obfituje w kilka istotnych wydarzeń i konsekwencji, które nieodwracalnie zmieniają dotychczasowy stan rzeczy. Dotyczy to przede wszystkim zmiany lokalizacji siedziby Korpusu Zielonych Latarni oraz odkrycia połączenia pomiędzy używaniem pierścienia mocy, a egzystencją wszechświata. O szczegółach oraz innych istotnych zmianach dowiecie się podczas lektury. Pierwszym poważnym przeciwnikiem, z którym przychodzi zmierzyć się Korpusowi pod nowym przewodnictwem okazuje się tajemnicza postać o imieniu Relic pochodząca z dawnego wszechświata, który to wszechświat wieki temu przestał istnieć. Origin Relica oraz motywy, którymi się kieruje zostały w większości wyjaśnione na łamach specjalnego one-shota z jego udziałem. Niestety nie spodziewajcie się jakichś „Ochów” i „Achów” po występie tej postaci na łamach GREEN LANTERNA. Relic sam w sobie jest postacią strasznie płytką, mało ciekawą i zalicza jedynie kilka istotnych występów podczas Lights Out. Jego historia rozwleczona jest na sporą ilość odsłon, ale przez większą część opowieści wydaje się, jakby stanowił on jedynie tło dla innych wydarzeń z udziałem Hala, Kyle’a czy Gardnera. Gdy jednak już wkracza na scenę, to robi to z wielkim przytupem i pokazuje, jak wielką wiedzą i mocą dysponuje. Relic nie jest typowym złoczyńcą. W pewnym momencie okazuje się, że jest to postać tragiczna, która wychodząc z właściwych pobudek realizuje w sposób siłowy swoją świętą misję, co jak widać na samym końcu mimo wszystko jej się udaje.

Odnośnie warstwy graficznej nie można mieć większych zastrzeżeń do pracy regularnego rysownika Billy’ego Tana. Pochodzący z Malezji artysta ma kompletnie inny styl i inną wizję postaci, niż wielbiony przeze mnie Doug Mahnke, ale trzeba uczciwie przyznać, że bardzo dobrze wkomponował się on w świat Hala Jordana i spółki. Do tej pory rysunki były dużym atutem serii GREEN LANTERN i można śmiało uznać, że od numeru 21 nic w tej kwestii się nie zmieniło. W omawianym tomie Tan wspierany jest gościnnie przez Ragsa Moralesa oraz Sean Chena, którzy to panowie według mnie wywiązali się z powierzonej im roli.

DARK DAYS to moim zdaniem drugi po GREEN LANTERN: REBIRTH możliwy punkt zaczepny dla tych, którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z posługującymi się pierścieniami mocy kosmicznymi stróżami prawa. Oczywiście jakość i znaczenie obu wymienionych punktów jest nieporównywalna, ale początek runu Vendittiego oraz Tana i tak jest zdecydowanie bardziej przystępny dla nowego czytelnika, niż teoretycznie mająca taki cel „jedynka” z początku relaunchu (wrzesień 2011). Nie mamy tu do czynienia z czymś na dużą skalę, co po latach będzie stawiane w jednym szeregu z dokonaniami wielokrotnie przywoływanego wyżej Geoffa Johnsa, lecz jest to solidnie napisany i dobrze narysowany komiks stanowiący satysfakcjonującą w dużej mierze lekturę. Bałem się, że Venditti nie podoła trudnemu zadaniu przed jakim stanął, ale przynajmniej w tym tomie jakoś sobie poradził. Trochę na wyrost dam od siebie czwórkę w sześciostopniowej skali licząc na coś jeszcze lepszego z udziałem kolejnych przeciwników – Durlan.

Ocena: 4/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów GREEN LANTERN #21 – 26, GREEN LANTERN #23.1: RELIC oraz GREEN LANTERN ANNUAL #2

2 komentarze:

  1. Jestem świeżo po lekturze i ten tom bardzo mi się podobał - sam nie wiem, czy nie bardziej niż końcówka runu Johnsa (tzn. od startu New52 - czytałem tylko to, Blackest Night i Brightest Day). Warto by jeszcze wspomnieć o dużej dawce humoru przed pojawieniem sie Relica. Szkoda tylko, że dalej zmusza się fanów Latarnii do kupowania wszystkich serii z tej linii wydawniczej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę mnie dziwi taka a nie inna zawartość tomu - powinny być w nim również odpowiednie numery innych serii z Latarnikami - są one bardzo powiązane z crossoverem "Lights out" i można nie w pełni zrozumieć wydarzenia bez ich znajomości.

    OdpowiedzUsuń