Po pierwszym, bardzo dobrym tomie
Scott Lobdell nie zawodzi, lecz trochę zwalnia tempo. Przyznam szczerze, że nie
myślałem, iż kontynuacja będzie tak dobra jak tom pierwszy, więc nie
nastawiałem się na zbyt wiele. REDEMPTION było tomem, w którym akcja biegła
ciągle bardzo dynamicznie, przeplatana świetnymi flashbackami z życia Jasona
Todda, zanim stał się Red Hoodem.
W tomie drugim - THE STARFIRE
dostajemy zgrany, w pełni uformowany zespół, pod dowództwem Red Hooda. Już od
samego początku autor dostarcza nam wielu emocji rzucając nas w wir akcji.
Jason załatwia niewyrównane sprawy z Suzie Sue, którą mieliśmy sprawę poznać w
poprzednim tomie. Wszystko zaczyna się od retrospekcji, z której dowiadujemy
się w jakich okolicznościach Jason wszedł w konszachty z rodziną mafijną w Hong
Kongu. Kenneth Rocaford znów dostarcza moc dobrej zabawy swymi rysunkami.
Wszystko narysowane jest w sposób bardzo dynamiczny, a dobrze nałożone kolory
tylko pomagają nam się skupić na komiksie i zapomnieć o całym świecie śledząc
poczynania Red Hooda i spółki. Niestety z racji tego, iż jest to seria
powiązana z bat-rodziną, to trzeba było gdzieś wcisnąć Noc Sów. Jestem fanem
serii Snydera i Capullo, ale nie pasuje mi przeplatanie ważniejszych wydarzeń z
Batmana z seriami pobocznymi. Jest to trochę niepotrzebne i czasem sprawia
wrażenie zapychacza. Jason dostaje wiadomość od Alfreda, w której ten prosi
sprzymierzeńców Batmana o ochronę ludzi w Gotham, których Szpony wzięły sobie
za cel. Tytułowa drużyna ma za zadanie zająć się Victorem Friesem, który jest
zamieszany we wszystko przez współpracę z Trybunałem Sów. Zakończenie walki
Todda ze szponem jest dość nieprzewidywalne, ale też również trochę naciągane i
mało realne patrząc z perspektywy tego, co już o Szponach wiemy. Nie zdradzę o
co chodziło, ale mogę zagwarantować, że po przeczytaniu zostanie u Was lekka
gorycz. Czegoś w tym momencie brakowało. Lobdell chciał chyba zrobić coś
niespodziewanego i zaskoczyć czytelnika, ale wyszło jak wyszło, czyli trochę
słabo.
Po wszystkim widzimy scenę
spotkania Red Hooda z Batgirl. Tutaj wszystko wyszło bardzo fajnie. Autor już
od początku tomu chce pokazać, jakie relacje łączą Jasona z resztą spółki
Batmana, gdyż jeszcze przed akcją z Mr. Freezem otrzymujemy fajną scenę
dziejącą się miesiąc-dwa przed Nocą Sów. Widzimy na kilku stronach Red Hooda
jedzącego śniadanie z Red Robinem w Gotham. Niby tak niepozornie wtrącona
scena, ale wyszła bardzo fajnie i ciekawie, chociaż pokazana w takiej, na
pierwszy rzut oka, niepozornej, codziennej sytuacji. Jednak było za dużo tego
dobrego, więc musiała przyjść pora na nudniejszą część komiksu. W drugiej
części albumu główne skrzypce gra Starfire i jej międzygalaktyczne problemy z
rodzimej planety. Tu już dochodzą nudne flashbacki z originem Kori. Cała
drużyna zostaje teleportowana na statek kosmiczny, by pomóc w pokonaniu
najeźdźców. Przez przypadek moc teleportacji objęła również Isabel, którą
poznaliśmy jako stewardessę na pokładzie samolotu w poprzednim tomie. Myślę, że
w zamyśle miała być ona zastosowana jako aspekt humorystyczny w komiksie, ale
wyszło średnio. W konsekwencji tego wszystkiego otrzymujemy najbardziej drętwą
i sztuczną postać w całej serii. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie
wyszło, gdyż na tle Isabel wszystkie inne postacie prezentują się dobrze i mają
swoje unikalne cechy. Cieszę się z pojawienia siostry Starfire, która wniosła
fajne uczucie świeżości w ten komiks, gdy zaczynało się robić nudno. Na
ostatniej stronie zeszytu widnieje mój ulubiony kadr w tym tomie. Widzimy (częściowo)
Jokera przeglądającego się w hełmie Jasona Todda. Bardzo fajna zapowiedź Death of The Family, dodatkowo genialnie
zilustrowana przez Rocaforta. Piękna scena, a do tego bardzo klimatyczna.
W następnym zeszycie, który
wchodzi w skład tego tomu widzimy Supermana, który chce porozmawiać z Kori,
Jasonem i Royem. Dość nudna historia, która raczej nie była wprowadzeniem do
wydarzeń z następnych tomów. Do tego zachowanie Red Hooda i spółki graniczy z
idiotyzmem, a Isabel po raz pierwszy chyba zaczęła używać mózgu. Trudno się
mówi. Te kilka stron można przeboleć. Po raz kolejny końcówka miała być
zabawna, a była żenująca. Niech lepiej Lobdell kwestie humorystyczne zostawi
komuś innemu.
Na całe szczęście do akcji wraca
Joker, który płata psikusa Jasonowi używając oddziałów specjalnych Gotham,
Isabel i matki Jasona. O wszystkim pięknie informuje Todda z telewizora, jako
prezenter telewizyjny - Jack Napier :-). Takich scen powinno być o wiele
więcej. Patrząc przyszłościowo cieszę się, że pozbyliśmy się zbędnego balastu
dzięki Jokerowi. Przeczytajcie, a dowiecie się o co chodzi. Warto.
Ostatni zeszyt opowiada o
Essence, którą znamy z REDEMPTION. Taka sobie historyjka stawiająca na akcje
bez głębszego sensu. Nic szczególnego, ale przeczytać można.
Podsumowując – RED HOOD AND THE OUTLAWS VOL. 2
to tom bardzo nierówny. Akcja raz przyspiesza, a raz zwalnia dając nam
całą masę zapychaczy. Rysunki stoją oczywiście na bardzo wysokim poziomie. Są
bardzo dokładne i szczegółowe, a Kenneth Rocafort ma prawdziwy talent do
przedstawiania mimiki twarzy w bardzo realistyczny sposób. Gdyby nie cała masa
niepotrzebnych zakończeń komiks dostałby ode mnie mocne 4, a tak tylko 3,5.
Ocena: 3,5/6
Michał Hedrych
"Victor Fries"? Victor Frytki?
OdpowiedzUsuńTak się nazywa. Sam zobacz: http://en.wikipedia.org/wiki/Mr._Freeze
Usuń