środa, 18 lutego 2015

RED HOOD AND THE OUTLAWS VOL. 2: THE STARFIRE

Najnowsza recenzja, która ląduje na naszym blogu podsumowuje drugi tom serii z Red Hoodem, Starfire oraz Arsenalem w rolach głównych.


Po pierwszym, bardzo dobrym tomie Scott Lobdell nie zawodzi, lecz trochę zwalnia tempo. Przyznam szczerze, że nie myślałem, iż kontynuacja będzie tak dobra jak tom pierwszy, więc nie nastawiałem się na zbyt wiele. REDEMPTION było tomem, w którym akcja biegła ciągle bardzo dynamicznie, przeplatana świetnymi flashbackami z życia Jasona Todda, zanim stał się Red Hoodem. 

W tomie drugim - THE STARFIRE dostajemy zgrany, w pełni uformowany zespół, pod dowództwem Red Hooda. Już od samego początku autor dostarcza nam wielu emocji rzucając nas w wir akcji. Jason załatwia niewyrównane sprawy z Suzie Sue, którą mieliśmy sprawę poznać w poprzednim tomie. Wszystko zaczyna się od retrospekcji, z której dowiadujemy się w jakich okolicznościach Jason wszedł w konszachty z rodziną mafijną w Hong Kongu. Kenneth Rocaford znów dostarcza moc dobrej zabawy swymi  rysunkami. Wszystko narysowane jest w sposób bardzo dynamiczny, a dobrze nałożone kolory tylko pomagają nam się skupić na komiksie i zapomnieć o całym świecie śledząc poczynania Red Hooda i spółki. Niestety z racji tego, iż jest to seria powiązana z bat-rodziną, to trzeba było gdzieś wcisnąć Noc Sów. Jestem fanem serii Snydera i Capullo, ale nie pasuje mi przeplatanie ważniejszych wydarzeń z Batmana z seriami pobocznymi. Jest to trochę niepotrzebne i czasem sprawia wrażenie zapychacza. Jason dostaje wiadomość od Alfreda, w której ten prosi sprzymierzeńców Batmana o ochronę ludzi w Gotham, których Szpony wzięły sobie za cel. Tytułowa drużyna ma za zadanie zająć się Victorem Friesem, który jest zamieszany we wszystko przez współpracę z Trybunałem Sów. Zakończenie walki Todda ze szponem jest dość nieprzewidywalne, ale też również trochę naciągane i mało realne patrząc z perspektywy tego, co już o Szponach wiemy. Nie zdradzę o co chodziło, ale mogę zagwarantować, że po przeczytaniu zostanie u Was lekka gorycz. Czegoś w tym momencie brakowało. Lobdell chciał chyba zrobić coś niespodziewanego i zaskoczyć czytelnika, ale wyszło jak wyszło, czyli trochę słabo.

Po wszystkim widzimy scenę spotkania Red Hooda z Batgirl. Tutaj wszystko wyszło bardzo fajnie. Autor już od początku tomu chce pokazać, jakie relacje łączą Jasona z resztą spółki Batmana, gdyż jeszcze przed akcją z Mr. Freezem otrzymujemy fajną scenę dziejącą się miesiąc-dwa przed Nocą Sów. Widzimy na kilku stronach Red Hooda jedzącego śniadanie z Red Robinem w Gotham. Niby tak niepozornie wtrącona scena, ale wyszła bardzo fajnie i ciekawie, chociaż pokazana w takiej, na pierwszy rzut oka, niepozornej, codziennej sytuacji. Jednak było za dużo tego dobrego, więc musiała przyjść pora na nudniejszą część komiksu. W drugiej części albumu główne skrzypce gra Starfire i jej międzygalaktyczne problemy z rodzimej planety. Tu już dochodzą nudne flashbacki z originem Kori. Cała drużyna zostaje teleportowana na statek kosmiczny, by pomóc w pokonaniu najeźdźców. Przez przypadek moc teleportacji objęła również Isabel, którą poznaliśmy jako stewardessę na pokładzie samolotu w poprzednim tomie. Myślę, że w zamyśle miała być ona zastosowana jako aspekt humorystyczny w komiksie, ale wyszło średnio. W konsekwencji tego wszystkiego otrzymujemy najbardziej drętwą i sztuczną postać w całej serii. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż na tle Isabel wszystkie inne postacie prezentują się dobrze i mają swoje unikalne cechy. Cieszę się z pojawienia siostry Starfire, która wniosła fajne uczucie świeżości w ten komiks, gdy zaczynało się robić nudno. Na ostatniej stronie zeszytu widnieje mój ulubiony kadr w tym tomie. Widzimy (częściowo) Jokera przeglądającego się w hełmie Jasona Todda. Bardzo fajna zapowiedź Death of The Family, dodatkowo genialnie zilustrowana przez Rocaforta. Piękna scena, a do tego bardzo klimatyczna.

W następnym zeszycie, który wchodzi w skład tego tomu widzimy Supermana, który chce porozmawiać z Kori, Jasonem i Royem. Dość nudna historia, która raczej nie była wprowadzeniem do wydarzeń z następnych tomów. Do tego zachowanie Red Hooda i spółki graniczy z idiotyzmem, a Isabel po raz pierwszy chyba zaczęła używać mózgu. Trudno się mówi. Te kilka stron można przeboleć. Po raz kolejny końcówka miała być zabawna, a była żenująca. Niech lepiej Lobdell kwestie humorystyczne zostawi komuś innemu. 

Na całe szczęście do akcji wraca Joker, który płata psikusa Jasonowi używając oddziałów specjalnych Gotham, Isabel i matki Jasona. O wszystkim pięknie informuje Todda z telewizora, jako prezenter telewizyjny - Jack Napier :-). Takich scen powinno być o wiele więcej. Patrząc przyszłościowo cieszę się, że pozbyliśmy się zbędnego balastu dzięki Jokerowi. Przeczytajcie, a dowiecie się o co chodzi. Warto. 

Ostatni zeszyt opowiada o Essence, którą znamy z REDEMPTION. Taka sobie historyjka stawiająca na akcje bez głębszego sensu. Nic szczególnego, ale przeczytać można.

Podsumowując – RED HOOD AND THE OUTLAWS VOL. 2 to tom bardzo nierówny. Akcja raz przyspiesza, a raz zwalnia dając nam całą masę zapychaczy. Rysunki stoją oczywiście na bardzo wysokim poziomie. Są bardzo dokładne i szczegółowe, a Kenneth Rocafort ma prawdziwy talent do przedstawiania mimiki twarzy w bardzo realistyczny sposób. Gdyby nie cała masa niepotrzebnych zakończeń komiks dostałby ode mnie mocne 4, a tak tylko 3,5.

Ocena: 3,5/6

Michał Hedrych

2 komentarze:

  1. "Victor Fries"? Victor Frytki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się nazywa. Sam zobacz: http://en.wikipedia.org/wiki/Mr._Freeze

      Usuń