poniedziałek, 16 lutego 2015

Wywiad: Cameron Stewart

Kanadyjski rysownik Cameron Stewart w przeprowadzonym z nim wywiadzie (podczas Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi w 21012 roku) wspomina współpracę z Edem Brubakerem i Grantem Morrisonem, opowiada o webkomiksach i snuje wizje niedalekiej przyszłości, gdzie cyfryzacja wyprze tradycyjny druk.

Wywiad przeprowadzili: Andrzej "Amen" Nowak i Damian "Damex" Maksymowicz; tłumaczenie: Amen.


Razem z Edem Brubakerem pracowaliście nad CATWOMAN. Jak wspominasz tamten okres?

Bardzo dobrze! Ed jest wspaniałym scenarzystą. Gdy z nim pracowałem, CATWOMAN była pierwszym dużym projektem z DC, który tworzyłem. Był to przełom w mojej karierze. Wielu rzeczy się nauczyłem podczas naszej współpracy. Zabawna sprawa związana jest z tym, że Ed pisze bardzo dużo dialogów. W komiksie było bardzo dużo scen akcji i zastanawiałem się, w jaki sposób można je lepiej przedstawić. W tym czasie czytałem dużo mangi, gdzie sceny walki były rozplanowane. Zacząłem rysować trochę elementów od siebie, ale nie tak żeby zmienić to, co Ed napisał. Chciałem, żeby wszystko było bardziej efektowne. Właśnie przez to staliśmy się znani z używania bardzo małych kadrów. Był to jedyny sposób żeby upchnąć na tak ograniczonym miejscu wszystko, co chciałem. Pod koniec naszego runu mogłem już rysować, co chciałem. Dostawałem polecenia w rodzaju „wstaw tu jakąś fajną sekwencje walki”. Miałem tylko doprowadzić do miejsca, w którym postacie się scenariuszowo miały znaleźć. Dowiedziałem się bardzo dużo o planowaniu, wymyślaniu i ustawianiu dobrych scen walki. 

Miałeś bardzo dużo swobody przy rysowaniu CATWOMAN, prawda?
Tak, tak zdecydowanie. Zawsze wszystko omawialiśmy dokładnie z edytorami, co chcieliśmy robić. Traktowałem to raczej jak współpracę i bardzo mile to wspominam. Od tamtego czasu już nie pracowaliśmy razem, choć w przyszłości chciałbym coś jeszcze wspólnie stworzyć.

Czy planujesz w najbliższym czasie stworzyć coś razem z Grantem Morrisonem?


Mamy w planach dwie rzeczy, przy których zapowiedziałem wzięcie udziału. Ma powstać jeszcze jeden SEAGUY - SEAGUY: ETERNAL, który ma domknąć trylogię. Zawsze planowaliśmy trzy części, jednak SEAGUY nie jest zbyt popularny i średnio się sprzedaje. Grant go uwielbia, ale jednak jak dostaje do wyboru Seaguya albo Batmana, to DC woli żeby pracował nad Batmanem. Drugi projekt, w który miałem być zaangażowany to jeden numer MULTIVERSITY poświęcony Kapitanowi Marvelowi – THUNDER WORLD. Jeśli macie odnośnie tego jakieś pytania, to niestety jedyne, co o tym wiem, to tytuł.  Grant spytał się kilka lat temu czy chciałbym to rysować, odpowiedziałem, że tak. Teraz, gdy pracuje nad PAX AMERICANA, miło jest patrzeć jak wszystko zaczyna układać się w całość. Scenariusz myślę, że dostanę w przyszłym roku. Grant odchodzi teraz od DC na dłuższy okres czasu. Może za wyjątkiem WONDER WOMAN: YEAR ONE? EARTH ONE? Coś takiego, nie wiem jak dokładnie, bo słyszałem o tym od kogoś, kto słyszał od kogoś, kto miał kolegę, który...  No, ale moja kariera podąża do miejsca gdzie wolę robić swoje własne projekty. Bardzo lubię superbohaterów i dobrze mi się nad nimi pracuje. Jednak sporo tytułów z DCnU jakby nie trafia w moje gusta. Miałem sporo ofert - GREEN LANTERN, SUICIDE SQUAD i parę innych rzeczy. Czuję jednak, że powinienem się zająć projektami, które naprawdę mnie przyciągają i jestem do nich strasznie pozytywnie nastawiony. To właśnie są moje własne projekty. Kończę obecnie jedną powieść graficzną, po niej pewnie będę chciał zrobić drugą. Mimo wszystko, co już się zdarzało, jeśli ktoś przyniesie mi scenariusz, którego się nie spodziewam, a który jest na prawdę świetny - wiecie super historie o JL, czy o CATWOMAN - to jestem otwarty na propozycje.

Myślisz o publikacji swoich prac w VERTIGO?
Tak, ale nie koniecznie. Przyjemność mi sprawia sama praca nad tym, czy robię to sam przez Internet, czy z Image, czy Dark Horse. Z Dark Horse teraz będę pracował trochę więcej przy okazji B.P.R.D. Nie czuje żebym mógł dodać do komiksu superbohaterskiego coś więcej od siebie. Są ludzie, którzy mają do tego więcej pasji niż ja obecnie. Wolę teraz pracować nad czymś, co chciałbym uczynić jak najlepszym. Chciałbym stworzyć coś nowego nierobionego jeszcze wcześniej, jak wielokrotnie przerabiany temat superbohaterów. Jednak jak podkreślałem, wszystko zależy od scenariusza, już wcześniej mnie zaskakiwano. Kiedyś myślałem, że nie powstanie już dobra historia z Batmanem, a ciągle powstają.

Nawiązując do SEAGUYA, o którym wspomniałeś: rysowałeś bardzo abstrakcyjne postaci jak Chubby Da Choona, dobrze się przy tym bawiłeś?

Tak! To jest najlepsze w tym zwariowanym komiksie. Nie tylko rysuję rzeczy, których nigdy nie rysowałem, ale to często są rzeczy, których nikt NIGDY nie rysował. Stworzenie tego świata z niczego, z takimi absurdami jak Matador ubierający byki. Kiedy czytałem scenariusz, myślałem sobie „rany jak ja mam to narysować”. Jak przychodziło co,do czego stawało się to dla mnie naprawdę fajną łamigłówką, jak to zrobić, czy rozplanować na planszy. To była świetna zabawa i ogromne doświadczenie. Mój styl ogromnie się zmienił od tego czasu. Widać to już pomiędzy pierwszym a drugim SEAGUYEM. Też przez absurdalność tego tytułu, chciałem go narysować bardziej kreskówkowo, pewnie przy trzecim tomie znowu spróbuję czegoś nowego. To będzie już 10 lat pomiędzy pierwszym numerem a ostatnim. Bardzo jestem ciekaw porównania wszystkich części. To w pewnym sensie zapis mojej ewolucji, jako twórcy. 

Wspominałeś o Brubakerze, czy Morrisonie. Pracowałeś z naprawdę wielkimi nazwiskami w branży. Czy jest jeszcze ktoś, z kim chciałbyś coś stworzyć?

Z takich wielkich nazwisk to Alan Moore. Zauważyłem, że każdy, kto z nim pracuje właśnie wtedy robi najlepszą pracę w swoim życiu. Bardzo bym chciał z nim pracować, jednak nie wiem czy to będzie możliwe, bo oddala się coraz bardziej od komiksów. Na pewno nie pracowalibyśmy razem nad komiksem o superbohaterach. Chciałbym natomiast pracować z Jasonem Aaronem... znowu. Nie wiem, nad czym, ale świetnie się z nim pracowało. Poza tym cały czas pracuję nad swoimi umiejętnościami pisarskimi. Teraz zaczęto mnie traktować poważnie, więc osoba, z którą jeszcze nie miałem okazji pracować a bardzo bym chciał... to ja za dziesięć lat, kiedy będę juz dobrym scenarzystą. To mnie nakręca, taka możliwość, że zrobię coś wspaniałego. No, ale tak ogólnie to Alan Moore. Kiedyś była trójka nazwisk: Moore, Morrison i Milligan. Z dwoma już pracowałem, więc nawet kończąc karierę uważam to za niezły wynik.

W serii Batman AND ROBIN rysowałeś Londyn. Miałeś spora swobodę w rysowaniu go, czy dostawałeś konkretne wytyczne?

Wszystko było starannie zaplanowane. W pierwszej części, gdy widzimy pościg na motocyklach przez Londyn, wszystko było dokładnie obmyślone. Grant wpisał w scenariusz przebieg, jakimi ulicami ma się to dziać. Przesłał mi lokalizację, z którymi powinienem się zapoznać. Wszedłem na Google Street View i rysowałem dokładnie trasę, którą mieli się ścigać. Nie było ułatwiania w stylu narysowania budynków i dorysowania w tle punktów charakterystycznych dla Londynu. Chciałem, żeby ludzie mieszkający w Londynie, albo ci, którzy tam byli poczuli, że jest to autentyczne. Przy nowych postaciach, jak na przykład Pearl King miałem swobodę rysowania. Grant tylko opisał, co mam w nich zawrzeć. 

Zilustrowałeś również LEVIATHAN STRIKES!, w którym znalazło się mnóstwo postaci z DC. Czy któraś z nich rysowało ci się najlepiej?

Dali mi ten numer do narysowania, głównie przez to, że było tam sporo uczennic. Wszyscy wiedzą, że lubię rysować ładne dziewczyny. Dobrze mi się go tworzyło, bo w sumie opowiada o grupie ładnych dziewczyn i Batmanie.

O dziwo najlepiej rysowało mi się syna Profesora Pyga, z jego maską, która miała być ohydna, rozpływająca i rozkładająca się. To było naprawdę fajne.

Za pomocą Internetu publikujesz swój własny komiks SIN TITULO. Dlaczego zdecydowałeś się na właśnie ten sposób „dystrybucji”?

Kiedy zaczynaliśmy, a zaczęliśmy grupą, wszyscy byliśmy albo twórcami komiksów albo ilustratorami. W każdą środę, gdy wychodziły nowe komiksy szliśmy do sklepu i oglądaliśmy nowości. Potem wspólnie jedliśmy obiad i rozmawialiśmy o branży, sztuce itp.. Temat, który zawsze wracał to nasze własne historie. Takie, w których mielibyśmy całkowitą kontrolę nad procesem. To jest normalne i każdy z nas doświadczył tego, że gdy rysujesz coś, za co ci płacą, mogą cię poprosić o zmianę czegoś. To po pewnym czasie robi się irytujące. Chcieliśmy pracować bez tego, zależało nam na całkowitej wolności. W tym czasie nikt z nas nie był znany. Nie mogliśmy pójść do DC, Marvela, czy Image. Dlatego postanowiliśmy to zrobić internetowo. Mój dobry znajomy chciał zrobić komiks o Wielkiej Stopie i bandzie zwierząt, a nikt by czegoś takiego nie wydał. Swojego pomysłu nie umiałem nawet wytłumaczyć dobrze, a co dopiero żeby wydawca był zachwycony pomysłem. Gdy zaczynałem pracę nad nim nawet do końca nie wiedziałem, o czym jest. Jedyną osobą w naszej grupie, która miała jakieś osiągnięcia był Ramon Perez ze swoim webkomiksem BUTTERNUT SQUASH. Nie zarabiał na tym dużych pieniędzy, ale miał pewną publikę i był znany w pewien sposób. Wtedy webkomiksy dopiero wchodziły, ale było już wiadomo, że są TYM czymś. Trzeba było patrzeć na nie długoterminowo, ale dawało to efekty. Uznaliśmy, że umieścimy je w Internecie, będziemy nad nimi pracować za darmo, zgromadzimy pewną publikę i ewentualnie wydamy je zbiorczo. Taki był plan. Niestety z dziesiątki ludzi, z którymi zaczynałem, większość odpadła. Nie mogli nadążyć, albo znajdowali inne zajęcia. Właściwie zostałem tylko ja, Ramon i Carl. Ale robienie czegoś takiego było świetne! Nikt mi nie mówił, co mam robić, dlatego mogłem pracować tylko dla własnej przyjemności i samodoskonalenia. Zawsze chciałem być scenarzystą, ale nic wcześniej nie pisałem. Uznałem, że chcę sprawdzić, czy byłbym w tym dobry. Zacząłem to robić regularnie i ludzie zaczęli się tym interesować, czytać, komentować. Ostatecznie im się spodobało i po kilku latach krytycy zaczęli o nim rozmawiać, co skończyło się nominacją do nagrody Eisnera, którą zresztą wygrałem. Kiedy to się stało, wydawcy zaczęli się do mnie odzywać. Zaraz po odebraniu nagrody miałem 7-8 propozycji od dużych wydawców.

Teraz, gdy ludzie odbierają komiksy i ogólnie kulturę: książki, filmy, komiksy gry. Jest tak duży wybór, że ludzie chcą wiedzieć, na co wydają pieniądze. Na całym świecie jest coraz trudniej, dlatego wszyscy chcą wiedzieć przed zakupem, na co pójdą ich pieniądze. Dlatego moim zdaniem pojawia się nowy model sprzedaży. Najpierw udostępniasz wszystko za darmo, a potem pojawiają się osoby, którym to się spodoba. Potem pojawi się grupa, która po prostu chce cię wspierać, bo dajesz im coś, co sprawa im przyjemność. Na bank będzie mnóstwo osób, które wezmą to za darmo powiedzą dziękuję i nigdy od nich nic nie dostaniesz. Mimo wszystko zawsze będą się pojawiać osoby, które wesprą twoją działalność artystyczną.  To jest właśnie ten nowy model, dać ludziom za darmo i pozwolić im wrócić do ciebie. Brzmi jak szaleństwo, ale to już się zdarzało i to u ludzi, którzy odnieśli na tym sukces. Gdy prowadzi się webkomiks, posiada się spore grono odbiorców. To efekty są takie, że tacy twórcy zakładają akcje na kickstarterze i zbierają milion na dalsza prace. Wiele osób nie jest jeszcze gotowych na robienie czegoś za darmo, ale myślę, że to jest przyszłość.  Swoją przyszłą powieść zamierzam wydać w ten sam sposób. Udostępnię ją, żeby ludzie mogli sprawdzić czy im się podoba. Jeśli zawiedzie, to wtedy wiem, że jedyne, co poświęciłem to czas. Nie wydałem własnych pieniędzy na druk, ani tym bardziej czyichś pieniędzy. Uznam, że trudno i spróbuję z następnym projektem. 

Twoim zdaniem webkomiksy to dobry sposób na wybicie się dla kogoś, kto jest żółtodziobem na rynku?

Zdecydowanie! Zawsze tak doradzam innym. Wielokrotnie ktoś daje mi swój komiks i wiem, że wydał sporo pieniędzy na wydrukowanie tysiąca egzemplarzy. Nawet, jeśli komiks jest świetny, to musieliby go sprzedawać po 7 dolarów, żeby odzyskać pieniądze. A nie sprzedadzą i zmarnują tylko swoje pieniądze. Teraz za każdym razem mówię, że udostępnienie komiksu w Internecie jest dobrym sposobem. Od razu, masz ogromną publikę z całego świata. Gdy wydrukujesz komiks, jesteś ograniczony przez ludzi, którym będziesz mógł go fizycznie dać. W Internecie w przeciągu dnia, twoja praca może być wszędzie.  Co jeszcze z plusów... Jak nad komiksem pracujesz regularnie, to wydawcy zauważą twoją determinację i pasję w robieniu komiksów. Możesz pisać świetne historie o Batmanie i rysować go najlepiej na świecie, ale im zależy na informacji, że nie zawalisz. Dotrzymywanie terminów jest bardzo ważne i zdolność do cyklicznej pracy jest ogromnie ceniona. 

Będąc przy Internecie i cyfryzacji, czy według ciebie wirtualna dystrybucja jest przyszłością komiksów?

Tak, tak, tak. Zdecydowanie. Druk jest obecnie problemem całej branży, zarówno gazet jak i komiksów. Przerzucenie tego na kindle, czy iPady może sprawić, że ludzie zaczną to na nowo kupować. Wydają już komiksy tego samego dnia, co wersje papierowe, jednak chcą za nie takiej samej opłaty. To głupota i musi się prędzej czy później zawalić. Trzeba je sprzedawać naprawdę tanio, żeby to zadziałało. I znów, zdarzało się, że gdy sprzedajesz coś po wyjątkowo niskich cenach, produkt kupi znacznie więcej osób. Długoterminowo zarobi się o wiele więcej, ale trzeba zejść z ceny. Na tyle, żeby ludzie kupując komiks nie myśleli o zakupie. Gdy komiks kosztuje dwa, trzy, czy cztery dolary... to jest to za dużo dla przeciętnej osoby, żeby kupiła go od tak. Żyjemy w trudnych, ale bardzo ciekawych czasach. Nowe technologie się pojawiają i wszystko wskazuje na to, że będą dominować na rynku. Problemem jest jednak dostać się tam. Mam wrażenie, że wydawcy popełniają te same błędy, co wytwórnie muzyczne, gdy zaczęło się pojawiać mp3. To się ustabilizowało i ludzie kupują muzykę, przez iTunes, które działa bardzo prężnie. Serie, które wychodzą, co miesiąc za jakiś czas zapewne będą się pojawiać tylko cyfrowo.

Nie wiem jak wygląda sytuacja ze sklepami komiksowymi w Polsce, ale mówiąc na przykładzie Stanów. Większość z nich z pewnością będzie musiała zakończyć działalność. Te lepsze przekształcą w jakiś sposób swoją działalność. Tak jest ze sklepami muzycznymi, które istnieją jeszcze, bo wciąż są ludzie, którzy w dobie mp3 wciąż kochają winyle. Moim zdaniem to samo stanie się z branżą komiksową. Będą pojawiać się piękne oprawione edycje w twardej okładce, przeznaczone dla prawdziwych pasjonatów. Jednak miliony zwykłych ludzi, kupi komiksy po prostu wirtualnie, tylko po to, żeby je przeczytać. Dla mnie to jest w porządku, bo wychodzi dobrze dla obu stron. Gdy rozmawiam z ludźmi o książkach - a uwielbiam czytać książki w wersji cyfrowej - często spotykam się ze zdaniem, że oni by tak nie mogli. Muszą mieć kontakt z papierem, zapach z farby drukarskiej i tak chcą je czytać. Ja to rozumiem, ALE my umrzemy prędzej czy później. Po nas przyjdą osoby, które nie czytały książki już inaczej niż na iPadzie, czy słuchały muzyki inaczej niż na iPodzie. Oni nie będą kierowali się jakąś nostalgią przy kupowaniu produktów tego typu i będą to robić cyfrowo. Dojście do tego etapu zajmie trochę czasu, jednak w końcu tam dotrzemy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz