Po naprawdę grubym 3 tomie, ten pod względem rozmiarów wypada znacznie skromniej. Zamiast 10 znajdziemy w nim zebrane zaledwie 5 numerów, co jednak wychodzi mu na korzyść, bowiem nie znajdziemy tu dłużyzn obecnych w Rotworld: The Red Kingdom. Głównym wątkiem są tu sposoby radzenia sobie przez Bakerów z tragedią jaka dotknęła ich w finale poprzedniego tomu.
Przez pierwsze dwa numery
historia skupia się na postaci pogrążonego w rozpaczy i opuszczonego przez żonę
i córkę Buddy’ego, choć w nieco nietypowy sposób. To co aktualnie się z nim
dzieje pokazane jest na zaledwie kilku stronach. W Annualu większość miejsca
zajmuje flashback pokazujący szczęśliwszy okres w życiu Bakerów. Bohater wraz z
synem spotykają w nim istotę, która choć początkowo sprawia wrażenie bardzo
groźnej, to ostatecznie Animal Man jest w stanie dojść z nią do porozumienia.
Ponowne spotkanie z nią pozwala mu nieco złagodzić ból po stracie syna.
Natomiast w Tights part 2 zobaczyć
możemy zakończenie filmu, którego gwiazdą był Buddy (a którego pierwsza połowa
pokazana był jeszcze w pierwszym tomie). Jego fabuła, opowiadająca o relacjach podrzędnego
superbohatera i celebryty ze swym synem jest swego rodzaju alternatywną wersją
losów samego Animal Mana. A jego słodko-gorzkie, lecz jednak w gruncie rzeczy
pokrzepiające zakończenie, ma niego wręcz przeciwny wpływ z powodu tęsknoty za
Cliffem. Sam finał tego raczej smutnego numeru z pewnością jednak wywoła
uśmiech na twarzach czytelników za sprawą zaskakującego i przewrotnego zwrotu
akcji.
Pozostałe trzy numery zawierają
tytułową opowieść, której akcja biegnie dwutorowo. Buddy, by zająć czymś umysł,
decyduje się przeprowadzić śledztwo w sprawie zaginięć zwierząt. Oczywiście ta
na pozór błaha sprawa okazuje się być znacznie poważniejsza niż podejrzewał. W
tym samym czasie Maxine w tajemnicy przed matką udaje się do Czerwieni, by
spróbować tam odnaleźć Cliffa i przywrócić go do życia. Oba te wątki łączą się
w zakończeniu, które wywraca do góry nogami dotychczasowe status quo i zostawia
nas w oczekiwaniu na kontynuację historii.
Splinter Species jest tomem zdecydowanie bardziej kameralnym od
poprzedniego i prawdę mówiąc wychodzi mu to zdecydowanie na zdrowie. W tej
serii znacznie lepiej sprawdzają się historie bardziej osobiste niż
spektakularne crossovery, a sam Lemire także celuje w tego typu opowieściach. Ból
i smutek postaci jest tu wręcz namacalny. Podobnie zresztą jak frustracja
Buddy’ego na naprzykrzających się mu paparazzich. No właśnie, nieco zaskakująco
jak na tytuł superbohaterski, znajdujemy w nim krytykę współczesnych mediów,
żerujących na ludzkiej tragedii. I nie chodzi tu jedynie o wspomnianych
wcześniej dziennikarzy, ale także o internautów, chcących wykorzystać jego nowo
zdobytą sławę do wypromowania siebie.
Skupienie się na emocjonalnej
stronie tych wydarzeń nie oznacza jednak, że brak w tym albumie akcji czy
horrorowych elementów. Tego także dostaniemy pod dostatkiem, w większości
dzięki Splinterfolk. Jeśli chodzi o wygląd są równie obrzydliwi co Wysłannicy
Gnicia, a budzą nawet większą odrazę, gdyż są po prostu ludźmi, którzy z
własnej woli zdecydowali się przyjąć taką zdeformowaną postać. Jednak i w
generalnie lżejszym w tonie wątku Maxine znajdziemy parę scen przyprawiających
o gęsią skórkę, zwłaszcza jej nieudaną próbę odtworzenia ciała Cliffa.
Większość tomu rysowana jest
przez Steve’a Pugha. Muszę powiedzieć, że mimo moich początkowych obiekcji w
końcu przekonał mnie do siebie, tym bardziej, że faktycznie jego kreska
idealnie pasuje do tego tytułu. Szkoda więc, że jest to jego pożegnanie z
serią. Tights part 2 jest z kolei w
większości rysowane przez Johna Paula Leona, którego styl zdecydowanie różni się od pozostałych artystów pracujących przy ANIMAL MANIE, co pozwala
podkreślić odmienność filmowego świata. No i w końcu w Annualu mamy mile widziany gościnny powrót oryginalnego rysownika
serii – Travela Foremana. Jako dodatki znajdujemy tu liczne szkice stworów
pojawiających się na kartach komiksu oraz oryginalne okładki, z których na
wspomnienie zasługują zwłaszcza te autorstwa Jae Lee, z których jedną podziwiać możemy na okładce samego tomu.
Rzadko kiedy przy opisie komiksu
superbohaterskiego użyć można określenia: dojmująco smutny, ale to właśnie te
słowa najlepiej podsumowują ten tom. Wprawdzie jest w nim i kilka zabawnych
momentów, które sprawiają nieco dziwne wrażenie, zważywszy na ponury ton reszty
albumu, ale są wręcz miła odmianą i pozwalają na chwilę odetchnąć. Tak więc jako całość jest to mocno nietypowy przedstawiciel swego gatunku, ale ze wszech miar godny polecenia.
5/6
Tomasz "Buddy Baker" Kabza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz