środa, 15 lutego 2017

BATMAN: DETECTIVE COMICS vol 1: RISE OF THE BATMEN


Na samym początku lutego do sklepów internetowych trafił pierwszy tom jednej z najbardziej chwalonych serii spośród tych, które wydawane są pod szyldem DC Rebirth. Czym świętujący w tym roku osiemdziesiąte urodziny periodyk zasłużył sobie na takie uznanie?

Gdy Dan DiDio i Jim Lee ogłosili na zeszłorocznym WonderConie, że nowym scenarzystą DETECTIVE COMICS zostanie James Tynion IV, wielu fanów nie kryło swojego rozczarowania. Autor znany z pracy nad takimi seriami jak chociażby TALON czy też BATMAN ETERNAL, raczej nigdy nie wybijał się w nich ponad przeciętność. Nie cieszył się przez to zbyt dobrą opinią wśród czytelników, którzy większe nadzieje wiązali z pozostałymi bat-tytułami, czyli BATMANEM Toma Kinga lub ALL STAR BATMAN Scotta Snydera. Niespodziewanie to jednak DETECTIVE COMICS spotkało się z najcieplejszym przyjęciem.

Tamte serie wzbudziły pewne kontrowersje i podzieliły fanów. Dla niektórych to, co pisze King jest sporym rozczarowaniem, dla innych intrygującym miszmaszem bawiącym się mitologią Człowieka Nietoperza. Entuzjaści twórczości Snydera albo cenią sobie oryginalność jego nowej serii, albo razi ich jej przesadny eskapizm i do bólu prosta fabuła. DETECTIVE COMICS z kolei dość zgodnie uważane jest za mocny punkt w ofercie DC Rebirth. Głosy krytyki, bo i na takie możnaby zapewne gdzieś natrafić, nikną w zalewie pochwał, jakie spadły w ostatnim czasie na Tyniona.

Wbrew pozorom dwudziestodziewięciolatek z Nowego Jorku nie musiał wcale nie wiadomo jak się wysilać, żeby uczynić tę serię tak satysfakcjonującą. Po prostu dał czytelnikom dokładnie to, czego ci chcieli, czyli tytuł w dużej mierze oparty na relacjach między bohaterami, a przy tym niezwykle wciągający i ważny dla całego uniwersum. Wiąże się on bowiem z tą ogromną intrygą, którą Geoff Johns zapoczątkował w one-shocie DC UNIVERSE: REBIRTH #1.

Tynion oddaje tutaj pewnym postaciom, to, co im należne. Wysuwa na pierwszy plan Kate Kane, a.k.a. Batwoman, której w komiksach ewidentnie brakowało, odkąd tylko zamknięto jej ostatnią solową serię. Scenarzysta poświęca także sporo miejsca Cassandrze Cain (Orphan) i Stephanie Brown (Spoiler), odrobinę zapomnianym przez wydawnictwo bohaterkom, które do świata DC powróciły dopiero pod koniec New 52. Rozwija również charakter Clayface’a i przedstawia go w zupełnie innym świetle niż przedstawiany był dotychczas. Okazuje się, że nawet postać z tak szemraną przeszłością łatwo można polubić.

Przede wszystkim jednak autor pozwala zabłysnąć Red Robinowi. Tim Drake nie miał ostatnimi czasy szczęścia. Głównie dlatego, że tytuł, którego był gwiazdą, czyli TEEN TITANS Scotta Lobdella, zbierał naprawdę koszmarne recenzje. W umiejętnie pisanym DETECTIVE COMICS, Drake na nowo może rozwinąć skrzydła. Oczywiście nie dosłownie – skrzydła, które były częścią jego kostiumu z epoki New 52, teraz zniknęły, a ich miejsce zajął tradycyjny strój Robina. Pierwszy tom autorstwa Tyniona jest niejako jedną wielką laurką wystawioną Timowi, który co chwila popisuje się tutaj swoimi detektywistycznymi i technicznymi zdolnościami. Niczym Batman jest zawsze parę kroków przed innymi. Ktoś może naturalnie uznać, że scenarzysta miejscami przesadził, a Drake w jego wydaniu sprawia wrażenie przeidealizowanego, ale myślę, że najwięksi fani tej postaci będą zachwyceni. Właśnie za takim Timem tęsknili. Co więcej, wiele wskazuje na to, że w niedalekiej przyszłości Red Robin odegra bardzo ważną rolę w rozwikłaniu największej zagadki całego uniwersum DC.

Wszyscy ci wymienieni bohaterowie – Batwoman, Orphan, Spoiler, Clayface oraz Red Robin – zostają w Rise of the Batmen zwerbowani przez Człowieka Nietoperza, który wpada na trop kolejnego spisku. Bruce odkrywa bowiem, że ktoś, za pomocą zaawansowanych technicznie dronów, obserwuje działania mścicieli z Gotham. Złożony z nich zespół ma odciążyć odrobinę Batmana i przyspieszyć śledztwo.    

Seria pod batutą Tyniona może stanowić wzór dla innych tytułów, w których funkcję protagonisty pełni cała drużyna. Każda z postaci ma tutaj swoje pięć minut, każda czemuś służy, a relacje między nimi nakreślone są bardzo sprawnie i nienachalnie. Jeżeli tylko jesteś fanem, którejś z nich to śmiało możesz dla niej sięgnąć po ten tom. Bez obaw, że zostanie zaniedbana przez scenarzystę. Tym, co dodaje DETECTIVE COMICS smaczku jest także to, że złoczyńcą w tej historii okazuje się ktoś, kogo zdążyliśmy już kiedyś dobrze poznać. I to niekoniecznie jako antagonistę. Nie jest to zatem przypadkowy czarny charakter – jego więź z członkami bat-drużyny czyni Rise of the Batmen prawdziwie wciągającym i angażującym komiksem.

Oprawa graficzna również stoi na wysokim poziomie. Pomimo, że obowiązkami dzieliło się między sobą kilku rysowników – czego można było się spodziewać, biorąc pod uwagę, że mamy tu do czynienia z dwutygodnikiem – serii udało się zachować spójność. Artyści, którzy w największym stopniu odpowiadali za wygląd komiksu, czyli Eddy Barrows i Alvaro Martinez, wywiązali się ze swoich zadań bez zarzutu. Ciężko nawet stwierdzić, który z nich spisał się lepiej. Ilustracje obu utrzymane są w dość podobnym, realistycznym stylu. Z tą różnicą, że prace Barrowsa są chyba ciut bardziej szczegółowe.

Scenarzysta niespodziewanie sprezentował nam równą, trzymającą w napięciu i pozbawioną większych minusów historię. Zawiesił sobie poprzeczkę na tyle wysoko, że śmiem wątpić czy zdoła ją w najbliższym czasie przeskoczyć. A to dlatego, że kolejne zeszyty pisanej przez niego serii niestety nie są już tak dobre jak siedem pierwszych numerów… Co nie zmienia oczywiście faktu, że samo Rise of the Batmen to tytuł, z którym gorąco polecam zapoznać się wszystkim fanom bat-rodziny.

W pierwszy tom DETECTIVE COMICS warto zaopatrzyć się także po to, żeby Tynion mógł złożyć na nim swój podpis, gdy będzie gościć na tegorocznym Pyrkonie. Bądź co bądź, z tej pozycji w swojej bibliografii może być naprawdę dumny. 5/6 

W skład tomu wchodzą zeszyty DETECTIVE COMICS od numeru 934 do 940.

Do kupienia od dzisiaj w Atom Comics

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz