niedziela, 26 lutego 2017

Serialownia #56

I znów minęło siedem dni, w trakcie których wyemitowane zostały kolejne odcinki seriali w bohaterami z komiksów DC (oraz POWERLESS). Oznacza to, że usiedliśmy, obejrzeliśmy i postanowiliśmy podzielić się naszymi krótkimi wrażeniami. Te jak zawsze znajdziecie w rozwinięciu posta, a my oczywiście ostrzegamy przed ewentualnymi spoilerami, na jaki możecie się natknąć.
TEEN TITANS: GO! 4x12-13: BBRAE
Krzysiek T.: Z tego co wyczytałem, cały świat zalany jest radosnymi fanfikami dotyczącymi Beast Boy'a oraz Raven i twórcy TEEN TITANS: GO! chcieli tymi dwoma odcinkami złożyć nieoficjalny hołd wszystkim osobom kibicującym tej parze. Oczywiście zrobili to w stylu typowym dla tego serialu i tak oto otrzymaliśmy podzielony na dwie części ciąg zabawnych absurdów, spośród których ciężko było mi wybrać ten jeden, który rozbawił mnie najbardziej. Skłaniam się ku drugoplanowej roli konia w drugim z wymienionych odcinków. Ten serial nie przestaje mnie zaskakiwać i bawić, oby tak dalej.
Piotrek: Największą zaletą TEEN TITANS: GO! są zdecydowanie wszystkie easter eggi jak chociażby maskotka Ambush Buga na targowisku, czy też Speedy biegający po mieście. Wyłapywanie ich  Nie jest to jednak jedyny plus serialu, ogląda się go bardzo przyjemnie. Mimo trochę nudniejszego głównego wątku, odcinek nadal był dobry dzięki postaciom i wątkom pobocznym. Najciekawszą postacią jest prawdopodobnie Robin, który jest tu przedstawiony tak karykaturalnie jak tylko można ze swoją paranoją i ciągłymi podrywami wobec Starfire. Jeśli cały ten serial jest taki, to z pewnością będę kontynuować.
SUPERGIRL 2x13: Mr. & Mrs Mxyzptlk
Dawid: Ot taki słitaśny, przejściowy, walentynkowy odcinek specjalny, w którym postawiono przede wszystkim na rozwinięcie kilku miłosnych wątków. Zazdrosny Mon-El, obrażona Kara, podniecony niczym nastolatek Winn oraz kolejna rysa w idealnym układzie Alex-Maggie. Do tego wszystkiego irytujący wszystkich swoim zachowaniem Mxyzptlk, który wcale nie wypadł tak dobrze jak tego oczekiwałem. Nastolatki zapewne będą piszczeć z zachwytu, ja nie koniecznie.
Krzysiek T.: Bez zaskoczeń, kolejny słaby odcinek. Właściwie tylko scena kłótni pomiędzy Karą i Mon-Elem mi się podobała, ponieważ w zamierzony (lub też nie) sposób przypominali oni dwoje szesnastolatków kłócących się o lajki na Facebooku. Mxyzptlk totalnie mnie nie przekonał. Jakoś tak nie pasował mi w tej wersji, a nazywanie go skrzatem przez trzy czwarte odcinka było wręcz komiczne. Wątki poboczne do szybkiego zapomnienia. Było walentynkowo-cukierkowo. Paniom być może się spodoba, mnie nie przekonało.
Radek: W walentynkowym odcinku SUPERGIRL oficjalnie stało się komedią romantyczną. A poziom wcale się nie podniósł. Szkoda mi więcej gadać, bo od października mówię cały czas to samo. Jedyną zaletą był wątek głównego złego w odcinku – Mr Mxyzptlka. Co prawda nie ma nic wspólnego ze skrzatem znanym nam z komiksów o Supermanie, ale przynajmniej był nieźle zagrany i poprowadzony.
THE FLASH 3x14: Attack on Gorilla City part 1
Dawid: Zapowiadał się co najmniej poprawny odcinek i taki właśnie otrzymaliśmy. Wizyta na Ziemi-2 nie dostarczyła może, poza pojedynkiem Flasha z Solovarem, zbyt wiele interesującej i trzymającej w napięciu akcji, ale twórcy uniknęli przynajmniej jakichś większych wpadek. O ile jestem uwierzyć w to, że klatki w jakiś sposób blokują moce bohaterów, o tyle jednak nie kupuje tego, że rozpędzonego Barry'ego może powstrzymać trochę kurzu. Związek Wally'ego z Jesse nie bardzo mnie interesuje, za to jestem ciekaw dalszego rozwoju relacji Juliana z Caitlin. Efekty specjalne wypadły całkiem dobrze, podobnie jak krótka konfrontacja dwóch Wellsów. Końcówka zwiastuje więcej akcji w kolejnym epizodzie, także powinno być jeszcze lepiej. Ogólnie jestem zadowolony z tego, co zobaczyłem, ale prawdę mówiąc od pewnego czasu moje wymagania odnośnie tego serialu znacznie zmalały.
Piotrek: Nareszcie nadeszło oczekiwane Gorilla City. I wyszło nieźle. Miasto, mimo zwykle średniego CGI, wygląda bardzo dobrze, szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś gorszego. Goryle to już inna sprawa, ale mogło być gorzej, wygląd Grodda poprawił się względem pierwszego sezonu. Pojedynek z Solovarem wyszedł też całkiem dobrze, tylko jak niby "Reverse Flash" miał pomóc? Zgaduję, że nie przebił mu serca, więc jak pomogło wibrowanie ręką? No i dlaczego akurat Grodd został władcą? Trochę było takich niedociągnięć, ale przecież to FLASH. Przyjemnie oglądało się Juliana biegającego w tym swoim stroju, gadającego o Planecie Małp. Ciekawi mnie tylko jak Grodd schwytał Gypsy. Jest mi tylko trochę przykro, bo skoro Jesse zostaje na Earth-1, to chyba można już szykować się na pogrzeb. A fajna postać z niej była.
Radek: Mocno czekałem na wizytę Team Flash w Gorilla City i muszę przyznać, że mam mocno mieszane uczucia. Z Groddem nasz bohater prawie nie walczył, starcie z Solovarem wypadło raczej nijako a poza tym obserwowaliśmy naszych bohaterów tylko za kratami celi. Usatysfakcjonowało mnie natomiast to, co pokazano w Central City. Cieszę się, że nie dali Wally'emu i Jesse jakiegoś złoczyńcy do walki, tylko dali czas na rozwój ich relacji miłosnej. Jak zawsze wielką zaletą odcinka okazał się Harrison Wells z Ziemi-2. Zobaczymy jak będzie dalej, ale moje przeczucia są na ten moment raczej pozytywne.
LEGENDS OF TOMORROW 2x12: Camelot/3000
Tomek: Zdecydowanie lepiej niż ostatnio, głównie za sprawą tego, że większość odcinka to nieskrępowana zabawa w Rycerzy Okrągłego Stołu. Z mieczami świetlnymi®. A scena, w której komentowali idiotyzm obecny w poprzednim odcinku mnie rozwaliła. Ale ten epizod nie pozostawał w tyle i samemu zaserwował sporą ich porcję. Tym bardziej, że wspomniany idiotyzm okazał się jedynie przyczynkiem do tego by Amaya skutecznie przekonywała Sarę, najpierw że głupio robi, a potem, że wcale nie. Ponadto na początku epizodu całkiem słusznie Steel stwierdził, że wyczyny króla Artura i jego rycerzy są znane jedynie z legend, ale nie przeszkodziło mu to mieć w posiadaniu najwidoczniej historycznej (albo prawie historycznej) księgi o tych wydarzeniach. Mam też problem z wiekiem Stargirl, która według moich wyliczeń jest tutaj starsza o co najmniej ok. 20 lat niż kiedy ją ostatnio widzieliśmy, lecz wcale tego po niej nie widać. Także jej zachowanie było cokolwiek głupawe, gdy była bardzo przeciwna zabieraniu z Camelotu rzeczy, której obecność tam powodowała, że zamek jest w opałach. No ale prawdę mówiąc nic z tego nie wykracza poza średnią jak na ten serial. No i jak zwykle tytuł MVP epizodu otrzymuje Rory, który tym razem dzięki sile swego umysłu uratował wszystkim tyłki.
Krzysiek T.: Ja już po prostu się poddałem i na początku seansu każdego kolejnego odcinka LEGENDS OF TOMORROW najzwyczajniej w świecie wyłączam mózg. I to autentycznie pomaga, ponieważ dzięki temu człowiek nie przewraca raz za razem oczami na widok kolejnych idiotyzmów, których i tym razem było co niemiara. Większość wymienił Tomek, ja od siebie dodam dwie rzeczy. Po pierwsze bawi mnie to, że w tym serialu każda bardziej wyrazista, drugoplanowa postać kobieca musi wpaść w oko Sarze (i z wzajemnością), co jest już zwyczajnie nudne. Po drugie naprawdę podziwiam autorów scenariusza, którzy wymyślają kolejne kuriozalne powody rozdzielania Martina i Jeffersona, żeby przypadkiem nie musieć wydawać pieniędzy na pokazanie Firestorma. Ten w serialu ostatni raz pojawił się chyba w crossoverze. Podsumowując, głupota, głupota i jeszcze raz głupota, ale i tak oglądało się z niemałą satysfakcją.
Dawid: Odcinek znacznie lepszy od poprzedniego, co akurat nie było specjalnie trudnym wyczynem do osiągnięcia. Ile czasu antenowego nie miałby Mick, to i tak za każdym razem miażdży pozostałych swoim występem. Nie inaczej było tym razem, gdy to siła jego umysłu, a nie Steina przechyliła szalę zwycięstwa na korzyść Legend. Zabawa z wykorzystaniem legend arturiańskich wypadła całkiem fajnie, oczywiście jeśli oglądało się to wszystko z pewnym przymrużeniem oka i wyłączeniem logicznego myślenia. Szkoda tylko, że znów zabrakło wykorzystania Firestorma w akcji. Zabranie Ripa na pokład Waveridera otwiera ciekawe możliwości, także spodziewam się interesującej kolejnej odsłony. Serial znów zaliczył zwyżkę formy i z tego należy się cieszyć.
Radek: Nie zachwycił ten odcinek. Myślałem, że w końcu dostaniemy jakiś odcinek w przyszłości z elementami mitów arturiańskich a dostaliśmy kolejny historyczny. Poza paroma nawiązaniami do popkultury nie znalazło się tutaj nic szczególnego. Dobrze, że w przypadku tego serialu zawsze możemy liczyć na zabawne dialogi, które są w stanie przykryć nijakość reszty.
ARROW 5x14: The Sin-Eater
Tomek: I tu również zdecydowana poprawa. Na Queena spada nagle cała lawina problemów i sądząc po zakończeniu odcinka jedynie nabiera ona rozpędu. Dzięki temu oglądało się go z dużą przyjemnością i ciekawością co się dalej stanie. W efekcie nawet fakt, że teoretyczny główny wątek, czyli powrót Chiny White, Cupid i Lizy Warner, wypada nieco słabo w niczym nie przeszkadzał. Dookoła bowiem działo się tyle, że można było przymknąć na to oko.
Krzysiek T.: Cały czas jest naprawdę nieźle. Co prawda wątek główny czyli "Star City Sirens" mógłby spokojnie zostać całkowicie olany i nic wielkiego by się nie stało, a niektóre cliffhangery były zbędne (scena mierzenia bronią do Anatoly'ego w momencie gdy od pierwszego sezonu wiemy, że nic mu się nie stanie). Podobały mi się za to właściwie wszystkie pozostałe wątki. Jestem nieco zdziwiony, że ten dotyczący Susan (prawdopodobnie) kończy się dość niemrawo. No i przy okazji dołożono kolejną cegiełkę do mojego dziwacznego wrażenia, że w kolejnym sezonie Felicity stanie się zła. Plus za spokojny rozwój nowej Black Canary i utrzymywanie w tajemnicy kwestii Prometheusa. Nadal całkowicie nie kupuję tego, że jest nim ten, którego obecnie się podejrzewa.
Radek: I znowu rewelacyjnie, jak to często bywa w tym sezonie. Zaskakujący zwrot akcji z utratą pracy przez Susan Williams. Oczywiście najczęściej bywa w tym serialu tak, że nawet najlepiej skrywane tajemnice wychodzą na jaw, ale nie spodziewałem się, że zasypywanie pod dywan sprawy śmierci Malone'a wyjdzie na jaw tak szybko. Jedyna wada to retrospekcje z Rosji, w których nic ważnego się nie stało. Co prawda opinie na anglojęzycznych portalach o powrocie trzech złych pań nie są zbyt pozytywne, ale jedyne co mam do zarzucenia to zmarnowany potencjał na nadanie im jakiejś większej głębi.
POWERLESS 1x04: Emily Dates a Henchman
Tomek: Początek był cokolwiek niemrawy, na szczęście z biegiem czasu odcinek się rozkręcił. Całkiem nieźle udało im się pokazać obecność Batmana, bez pokazywania jego samego. Nieco gorzej wypadło to z Riddlerem, który w sumie nie wiadomo czemu jest w Charm City i, z tego co opowiadał o jego siedzibie Major… to znaczy Dan… znaczy Reggie, sprawiał raczej wrażenie przeciwnika Bonda niż Batmana. Fajnie też, że oba wątki epizodu w końcówce tak jakby się złączyły w rozbrajający sposób. Ogólnie bawiłem się nieźle.
Krzysiek T.: Oj, rozkręca się nam przyjemnie ten serial. Tym razem skupiamy się na wątkach związanych z Batmanem i praktycznie każda postać dołożyła tu swoje trzy grosze w bardzo zabawny sposób. Od momentu pojawienia się "Robina" uśmiech praktycznie nie schodził mi z ust do samego końca i bardzo podobało mi się to, w jaki sposób oba główne wątki odcinka zostały splecione. Plus także za gościnny udział Roberta Buckley'a. Forma rośnie, oby tak dalej.
Radek: Pisząc recenzję pilota POWERLESS na innym portalu oceniłem go jako średniaka z potencjałem. Cieszy, że właśnie w czwartym (i trzecim) odcinku ten potencjał się uwolnił. Żarty mnie bawią, niezależnie od tego czy są związane ze śmianiem się z kultu Batmana, z indywidualnymi cechami postaci czy przedstawieniu życia klasycznego komiksowego henchmana z jego perspektywy. Bohaterowie przechodzą powoli pewien character development, dzięki czemu przestają być płaskimi figurami z kartonu. Zdecydowanie czekam na więcej, nie określiłbym POWERLESS jako jakiejś niesamowitej rewelacji, ale z niekłamaną przyjemnością można poświecić te 20 minut tygodniowo. 
JUSTICE LEAGUE ACTION 1x10: Under the Red Sun
Tomek: Fabularnie odcinek był bardzo nijaki. Żadnych zaskoczeń i niespodziewanych zwrotów akcji, jedynie Superman, Batman i Barda nawalający się ze Steppenwolfem, Vunderbarem i ich parademonami. Na szczęście dialogi nadrabiają to z naddatkiem. Pełno tu rewelacyjnych tekstów i smaczków (np. Batman widząc rozświetlone błyskawicą czerwone niebo Apokolips stwierdzający, że czuje się tu jak w domu czy pozbawiony mocy Superman powoli wspinający się ze słowami „Up, up and away!” na ustach), dzięki czemu epizod wypada znacznie lepiej niż można by się spodziewać po jego streszczeniu.
Krzysiek T.: Tym razem niczego mi nie urwało, przeleciałem przez odcinek i właściwie już o nim zapomniałem. Faktycznie, parę dialogów pomysłowych i zabawnych, ale generalnie epizod nie wywarł na mnie nawet w połowie tak dobrego wrażenia, jak chociażby ten z ubiegłego tygodnia. Nie nudziłem się, ale do zachwytów nad czymkolwiek bardzo mi daleko.
Piotrek: Ciekawy odcinek, mimo iż nie jest to pierwsza historia, która mówi, że Superman nie jest "super", bo ma moce, ale dlatego, że ma dobre serce itd., choć tu zostało to przedstawione o wiele ciekawiej, gdyż po prostu pokonuje on Steppenwolfa i Parademony dzięki sprytowi. Bardzo fajnie wpasowuje się tu wątek rywalizacji Batmana i Big Bardy, co pokazuje, że Mroczny Rycerz jest poważny, ale ukrywa (choć w JUSTICE LEAGUE ACTION już raczej nie ukrywa), że sam szuka rozrywki i lubi rywalizować. I oczywiście wygrywać.

Obrazki pochodzą ze strony: Comicbook.com

2 komentarze:

  1. jesteście pewni że oglądacie JLA w właściwej kolejności bo u nas na CN to leciało z miesiąc temu chyba w pierwszym odcinku ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądamy zgodnie z kolejnością emitowania na amerykańskim CN

      Usuń