Krótki run Alesa Kota w ramach
serii SUICIDE SQUAD dobiegł końca, a swoje pięć minut otrzymał bardziej znany
scenarzysta - Matt Kindt. Miał on już okazję pokazać próbkę swoich możliwości
pod koniec tomu NADZOROWAĆ I KARAĆ, gdzie na łamach dwóch one-shotów skupił się
bliżej na postaciach Harley Quinn oraz Deadshota. Zeszyty te być może spodobały
się świeżym w temacie czytelnikom, zaś osobom obeznanym z przygodami zespołu
Amandy Waller genezy zawierające praktycznie same powtórki nieco rozczarowały.
Tym razem Kindt mógł stworzyć coś w stu procentach nowego, a zatem skierowanego
zarówno do nowych, jak i starszych fanów Task Force X. Z pewnymi obawami
sięgnąłem po ZDERZENIE ZE ŚCIANĄ obawiając się trochę, że po skończonej
lekturze mogę ze zdenerwowania, jak wskazuje tytuł, rzeczywiście zacząć uderzać
głową o ścianę i żałować, że zdecydowałem się to przeczytać. Czy moje obawy
były słuszne?
Początek jest nieco
zaskakujący, gdyż mamy do czynienia z one-shotem napisanym przez Jima Zuba i
skupiającym się w całości na Amandzie Waller. Nie pojawia się tutaj żaden z
członków Suicide Squad, przez co można lepiej przyjrzeć się, jak Waller poradzi
sobie w ekstremalnej sytuacji zdana jedynie na swoje umiejętności. Scenarzysta
pokazuje Amandę z nieznanej do tej pory strony. Okazuje się, że kobieta ta to
nie tylko wredna, bezwzględna, wykorzystująca ludzi jedynie do własnych celów i
pozbawiona wszelkich uczuć - nie mogłem znaleźć lepszego określenia - suka. Całkiem przyjemna historyjka, która stanowi
dobre wprowadzenie i rzuca inne światło na główną postać tego komiksu.
Główna historia daje nam wgląd
w wydarzenia, jakie rozgrywają się wewnątrz Belle Reve w trakcie eventu zwanego
WIECZNYM ZŁEM. Jest to zatem w pewnym sensie tie-in, ale tak naprawdę nie ma aż
tak wiele wspólnego z tym, co rozgrywa się na kartach wspomnianego komiksu. Najwięksi
superbohaterowie zniknęli, a władzę przejął Syndykat Zbrodni. Współpracujący z
tą organizacją trzecioligowy złoczyńca znany jako Thinker (przyznaję bez bicia,
że wcześniej nie czytałem żadnego komiksu z jego udziałem) dostaje za zadanie
odnaleźć i wykorzystać na potrzeby Syndykatu tajną broń, którą okazuje się
OMAC. Tworzy przy okazji własny Oddział Samobójców, który prędzej czy później
musi spotkać na swojej drodze zespół Amandy Waller.
W Suicide Squad znów nastąpiły
pewne roszady, ale niestety brakuje wyjaśnienia, co takiego aktualnie dzieje
się z członkami tej drużyny widzianymi w poprzednim tomie. Do zespołu dołączony
zostaje najemnik o pseudonimie Warrant (podróba Deadshota?), który znika równie
szybko i nagle, jak się pojawił. Taki jednorazowy dodatek, który właściwie
nikogo nie obchodzi, i na którego scenarzysta też nie miał chyba konkretnego
pomysłu. O ile jednak jestem w stanie zrozumieć sięgnięcie po Warranta, czy
Nieznanego Żołnierza, to już trudno uwierzyć w to, że Waller udaje się tak
łatwo nakłonić do współpracy Steela (wersja postaci z debilnymi okularkami
zamiast maski, przez co wygląda on znacznie mniej poważnie) oraz Power Girl. Zresztą
nielogicznych i niewytłumaczalnych rozwiązań ze strony Kindta jest znacznie
więcej. Jednym z nich jest nagłe olśnienie drużyny odnośnie tego, że Waller
musiała być hologramem, oraz że Harley na pewno pracuje dla Thinkera.
King Shark poznaje swojego
ojca, który najpierw okazuje się potężnym bóstwem, aby za chwilę dać się z
łatwością zamknąć w izolatce i tkwić w niej przez cztery lata. Dodajmy, że to
potężne bóstwo zostaje później z łatwością pokonane przez OMAC'a. Pomysł z Kamo
i uczynieniem z King Sharka bezmyślnej, krwiożerczej bestii atakującej bez
zastanowienia uważam za nietrafiony. Niestety zaprzepaszczony został potencjał,
jaki tkwił w postaci Jamesa Gordona juniora, który nieoczekiwanie dla mnie
został zepchnięty na dalszy plan. Liczyłem na kilka mrocznych, klimatycznych
scen z jego udziałem, ale scenarzysta uznał, że zamiast tego skupi się na
nawalance z OMAC'iem. To co mnie denerwowało to również dużo powtarzalnych
kwestii wypowiadanych przez poszczególne postacie. Ile to już razy czytaliśmy,
że ktoś grozi śmiercią i zemstą Amandzie Waller? Kevin Kho wypowiadający kilka
razy w kolejnych rozdziałach to samo zdanie to również zbędny i irytujący
zabieg. Sprawę specjalnych magicznych naboi po prostu przemilczę. Naprawdę
ciężko wyłapać jakieś pozytywy tego, co zaprezentował nam scenarzysta, za to
minusy można wyliczać w nieskończoność.
Historia z OMAC'iem ciągnie
się niepotrzebnie przez sześć odsłon, gdyż równie dobrze można było ją zamknąć
powiedzmy w czterech częściach i nic istotnego by nam nie uciekło. Zbyt
rozciągnięta, a do tego jeszcze słabo sfinalizowana. Miałem wrażenie, jakby
scenarzyście zabrakło czasu i zmuszony był on naprędce wymyślić jakiś magiczny
podziemny portal, aby sprzątnąć zabawki przed nadejściem "nowej
miotły". Cały arc charakteryzuje się dużą ilością akcji, ale również
chaosu i niekonsekwencji. Trudno przejąć się losem poszczególnych bohaterów,
gdyż Matt Kindt nie potrafi uczynić ich interesującymi, unikatowymi.
Ostatni zeszyt to już dzieło
Seana Ryana, który z jednej strony porządkuje pewne dotychczasowe sprawy, zaś z
drugiej tworzy prolog do swojego runu i własnej wersji Oddziału Samobójców. To
co zapamiętałem z tego rozdziału to mało ilość tekstu, praktycznie same obrazki
i tradycyjnie już zapowiedź kolejnych roszad w składzie drużyny. Szczerze
mówiąc ten wstęp mający za zadanie zachęcić czytelników do śledzenia przygód
nowego Suicide Squad wypada bardzo przeciętnie i w moim przypadku nie spełnia
swojej funkcji. Ani przez chwilę nie pomyślałem "Wow! tego nie można
przegapić". Cieszą się pewnie zwłaszcza fani Black Manty. Zobaczymy, jeśli
Egmont zdecyduje się wydać historie spod pióra Seana Ryana, to być może kiedyś
je sprawdzę.
Czas na kilka słów odnośnie
szaty graficznej. Ilustracje zdobiące ten album na pewno nie wgniatają w fotel
swoją epickością i jak dla mnie są z gatunku tych, o których za chwilę po
prostu się nie pamięta. Największy wkład miał Patrick Zircher, którego zaliczam
do grona solidnych rzemieślników i nic ponad to. Teoretycznie nie można mu nic
zarzucić, lecz najzwyczajniej w świecie jego kreska nigdy nie była i pewnie nie
będzie wyróżniała się na rynku komiksowym, gdzie nazwisk o podobnych
umiejętnościach jest cała masa. Jak na mój gust trochę za dużo rysowników
zamieszanych jest w tworzenie tego tomu, co dodatkowo odbija się na jakości
niektórych rozdziałów. Nie każdy posiada styl (chociaż w innych klimatach
sprawdza się niejednokrotnie perfekcyjnie), który nadaje się do obrazowania
przygód Suicide Squad, co pokazali w tym akurat przypadku chociażby Rafa
Sandoval, czy Jim Fern.
Opisywany komiks właściwie
spełnił wszystkie moje oczekiwania, które miałem po lekturze pierwszej części
ODDZIAŁU SAMOBÓJCÓW wydanej przez Egmont. Dlaczego? Otóż nauczony
doświadczeniem i sporym rozczarowaniem, jakie spotkało mnie przy okazji
styczności z komiksem NADZOROWAĆ I KARAĆ wymagałem od kolejnej części tylko i
wyłącznie efektownej nawalanki z kilkoma zabawnymi tekstami autorstwa Harley
Quinn, a także poprawnymi rysunkami. Jeśli patrzeć tylko pod tym kątem, to
rzeczywiście się nie zawiodłem. Nie ma się jednak co oszukiwać, że trzeba być
wielkim i odpornym na słabą jakość scenariusza fanem Suicide Squad, żeby
cieszyć się z zakupu tego komiksu. Dodatkowo trzeba jeszcze lubić postać OMAC'a
oraz historie, gdzie w trakcie czytania nie trzeba zbytnio wysilać szarych
komórek, zastanawiać się nad sensem i logiką zaproponowanych przez twórców
rozwiązań, czy nad nagłym pojawianiem się i znikaniem poszczególnych postaci. Ja
do tego grona się zdecydowanie nie zaliczam, stąd czas spędzony na obcowaniu z
omawianym tomem uważam za stracony i cały czas (być może naiwnie) czekam na
jakiś BARDZO dobry komiks ze Suicide Squad w roli głównej.
A teraz czas sprawdzić wytrzymałość
jednej z moich ścian...
Ocena: 2/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUICIDE SQUAD #24 - 30
oraz SUICIDE SQUAD: AMANDA WALLER #1.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Dawid Scheibe
Czyli dobrze że nie kupiłem. Dzięki. ;-)
OdpowiedzUsuńEeee, nie wiadomo, dlaczego Egmont zaczął wydawać SS od 4. tomu?
OdpowiedzUsuńDla mnie 5/6 ;-)
OdpowiedzUsuńNo właśnie narazie koniec z Polską wersją Oddziału Samobójców :-( mam nadzieje ze Egmont wyda "Nowe Suicide Squad" :-) komiks przyszedł mi akurat dzis w paczce ;-)