W maju 2016 roku wystartowała
nowa linia komiksów w ramach DC, która tym razem skupiła się na klasycznych,
znanych i lubianych postaciach z kreskówek Hanna-Barbera. Flagowym tytułem
zrebootowanego H-B Universe (Hanna-Barbera Beyond) jest seria SCOOBY APOCALYPSE, do której ogólny
koncept przygotował Jim Lee, a scenariusz powierzono doświadczonemu i dobrze
rozumiejącemu się duetowi - Keith Giffen/J.M. DeMatteis. Tym razem jest to
jednak zupełnie nowe podejście do tematu, kompletnie odbiegające od tego, do
czego przywykliśmy oglądając przez ostatnie dekady perypetie grupy nastoletnich
detektywów i ich tchórzliwego psa o imieniu Scooby-Doo. Nie każdemu zapowiedzi
nowej serii wydały się na tyle ciekawe, aby dać jej szanse, ale mnie w każdym
razie zaintrygowały i postanowiłem na własne oczy przekonać się o rezultacie
tego dziwacznego projektu.
Zakładam, że wszyscy czytający
tę recenzję dobrze znają postacie Freda, Daphne, Velmy, Shaggyego oraz
Scooby'ego. Wszyscy też kojarzą ich przygody, gdy przemierzając świat w swoim
charakterystycznym jaskrawym vanie rozwiązują zagadki i demaskują różnego
rodzaju potwory, a przy tym przeżywają przerażające i często humorystyczne
momenty. SCOOBY APOCALYPSE nie ma z tym klimatem zbyt wiele wspólnego, także
jeśli nie jesteście gotowi na drastyczne eksperymenty związane z franczyzą,
jaką jest Scooby-Doo, to właściwie powinniście sobie ten konkretny tytuł
odpuścić.
SCOOBY APOCALYPSE odpowiada
między innymi na pytanie: co by się stało, gdyby potwory nie były ludźmi w
cudacznych kostiumach, tylko istniały naprawdę? Gdy pewien eksperyment, który
miał w założeniu na celu stworzenie idealnej, pozbawionej wad rasy ludzkiej
wymyka się spod kontroli, świat zmienia się nie do poznania. Miliony ludzi
zostaje w jednej chwili przemienionych w bezrozumne, cudacznych kształtów,
krwiożercze bestie. W obliczu nastałej apokalipsy, czwórka odpornych na
działanie nanitów ludzi plus jeden nietypowy przedstawiciel psiej rasy próbują
stawić czoła strasznej epidemii. Ich głównym celem jest zachowanie własnego
życia, a przy okazji znalezienie odpowiedzi na nurtujące ich pytania.
Główni bohaterowie noszą te
same imiona, co w klasycznej wersji przygód Scooby-Doo, ale po za tym są to w
dużej mierze nowe postacie, specjalnie dostosowane do nowych czasów. Fred (pełni
rolę dyżurnej fajtłapy) jest kamerzystą i asystentem Daphne (pewna siebie,
twarda laska), która jest gwiazdą upadającego reality show. Velma (arogancka i
zarozumiała) posiada jeden z najwybitniejszych umysłów na całej planecie.
Shaggy jest znającym się na swoim fachu trenerem psów, zaś Scooby'ego określić
można jako nieudany eksperyment wojskowy. Z całej paczki od początku najlepiej
prezentuje się zrelaunchowany na styl hipsterski, opiekuńczy i dbający o
swojego podopiecznego Shaggy. Z czasem w moich oczach zyskała też Velma, za to
duet Daphne i Fred prezentuje się przez cały czas wyjątkowo słabo. Wszyscy
spotykają się po raz pierwszy za sprawą Velmy (Scooby oraz Shaggy tworzą zespół
już od trzech lat), a swój origin dostaje również słynny van zwany mystery
machine, który w apokaliptycznym świecie jest pojazdem wojskowym.
Oprócz wymienionych wyżej pojawia
się też momentami Scrappy, który zdecydowanie nie jest milutkim szczeniaczkiem
i prawdopodobnie wyrasta na jednego z ważniejszych złoczyńców w całej
opowieści. Jego nienawiść do Scooby'ego i Velmy jest na razie dosyć słabo
umotywowana i na tę chwilę nie zanosi się, aby twórcy uczynili z tego wątku coś
oryginalnego i ciekawego. Obym się mylił.
DeMatteis oraz Giffen słyną z
bardzo specyficznego, ociekającego czarnym humorem, bogatego w dużą ilość
chmurek z tekstem oraz sporą ilość paneli na jednej stronie komiksu stylu.
Stylu, który albo się bardzo lubi, albo wręcz się nienawidzi. Czytając ich
najnowszy komiks miałem niejednokrotnie wrażenie, że już coś podobnego
zaprezentowali, że jest to w wielu miejscach kalka dialogów, jakie pojawiły się
na łamach chociażby JUSTICE LEAGUE 3000. Nie jestem fanem przedzierania się
przez potężną ilość tekstu skumulowanego do granic możliwości na jednej
stronie, a panowie Keith oraz Jean Marc niestety konsekwentnie pakują w usta
poszczególnych postaci pokaźne monologi, które są bardzo często zbędne. Dużym
minusem jest właśnie takie przegadanie całego zeszytu, co tak naprawdę nie
wnosi nic konkretnego i nowego do całej historii. Akcja w żółwim tempem posuwa
się przez to do przodu i właściwie szybko traci się zainteresowani perypetiami
Velmy, Freda i spółki. Mam wrażenie, że twórcy chyba do końca sami nie wiedzą w
jakim kierunku całość ma się dalej potoczyć, przez co przykładowo zamykają na
trzy numery bohaterów w markecie otoczonym przez zombie. Schemat każdego
właściwie numeru jest powtarzalny, gdyż Velma bardzo powolutku odkrywa karty
przed pozostałymi sygnalizując jakąś nowinkę odnośnie epidemii, a w
międzyczasie grupie przychodzi walczyć z jakimiś stworami, przy czym zazwyczaj
obrywa się Fredowi. Nie jest to również zdecydowanie komiks, w którym dostajemy
porywające i zachęcające do dalszego czytania cliffhangery. Wręcz przeciwnie.
Jak do tej pory najlepszą
odsłoną jest ta, która kończy omawiany tom, gdzie poznajemy drogę Velmy Dinkley
od czasów szkolnych, aż po współpracę z braćmi i udział w programie
"Elysium". Zeszyt ten dostarcza kilka istotnych informacji odnośnie
plagi, jaka dopadła ludzkość i jest taką chwilą oddechu od dosyć ciężkiego do
przyswojenia klimatu, jaki wokół serii wytworzyli scenarzyści.
Ilustracje w tym tomie stoją
na dobrym poziomie. Prawie wszystkie są autorstwa Howarda Portera, który
ostatnio współpracował z tym samym duetem scenarzystów przy okazji JUSTICE
LEAGUE 3000 i 3001, także wiadomo było, czego można się po nim spodziewać.
Wybór Portera do rysowania tego konkretnego komiksu wydaje się trafiony i w
moim odczuciu artysta ten udanie radzi sobie z dojrzalszą i realistyczną wersją
Scooby-paczki. Dwukrotnie z pomocą Porterowi przychodzi Dale Eaglesham rysując
krótsze sekwencje, zaś flashback poświęcony Velmie to zasługa Wellingtona
Alvesa. Obaj wymienieni twórcy prezentują przyjemną dla oka kreskę, także
ogólnie do rysunków - jeśli oczywiście lubi się styl Portera - nie mogę się
przyczepić.
Oczekiwałem po tym komiksie
czegoś innego. Przed przystąpieniem miałem spore nadzieje związane z tym
tytułem, ale scenarzyści bardzo skutecznie sprawili, iż moje zainteresowanie stosunkowo
szybko zniknęło. Nie jest to wprawdzie jakaś totalna klapa, ale według mnie
lepiej odpuścić sobie akurat tę interpretację przygód Scooby'ego i spółki,
która osadzona jest w apokaliptycznym świecie. Całość jest mało oryginalna,
akcja praktycznie stoi w miejscu, brak jest niespodziewanych zwrotów akcji, a
zbyt długie dialogi bohaterów doprowadzają do ziewania. Jeśli seria nadal
będzie prezentowała taki poziom, to nie wróżę jej długiego żywota.
Ocena: 3-/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SCOOBY APOCALYPSE #1 - 6.
Powyższy komiks znajdziecie w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Egmont mógłby wydać.
OdpowiedzUsuńNo, ciekawy punkt widzenia. Ja swój egzemplarz zacznę czytać za tydzień, więc nie mogę się już doczekać czy spodoba mi się bardziej niż Wam. Oby bardziej! ;-)
OdpowiedzUsuń