środa, 1 lutego 2017

SCOOBY APOCALYPSE VOL. 1


W maju 2016 roku wystartowała nowa linia komiksów w ramach DC, która tym razem skupiła się na klasycznych, znanych i lubianych postaciach z kreskówek Hanna-Barbera. Flagowym tytułem zrebootowanego H-B Universe (Hanna-Barbera Beyond) jest seria SCOOBY APOCALYPSE, do której ogólny koncept przygotował Jim Lee, a scenariusz powierzono doświadczonemu i dobrze rozumiejącemu się duetowi - Keith Giffen/J.M. DeMatteis. Tym razem jest to jednak zupełnie nowe podejście do tematu, kompletnie odbiegające od tego, do czego przywykliśmy oglądając przez ostatnie dekady perypetie grupy nastoletnich detektywów i ich tchórzliwego psa o imieniu Scooby-Doo. Nie każdemu zapowiedzi nowej serii wydały się na tyle ciekawe, aby dać jej szanse, ale mnie w każdym razie zaintrygowały i postanowiłem na własne oczy przekonać się o rezultacie tego dziwacznego projektu.

Zakładam, że wszyscy czytający tę recenzję dobrze znają postacie Freda, Daphne, Velmy, Shaggyego oraz Scooby'ego. Wszyscy też kojarzą ich przygody, gdy przemierzając świat w swoim charakterystycznym jaskrawym vanie rozwiązują zagadki i demaskują różnego rodzaju potwory, a przy tym przeżywają przerażające i często humorystyczne momenty. SCOOBY APOCALYPSE nie ma z tym klimatem zbyt wiele wspólnego, także jeśli nie jesteście gotowi na drastyczne eksperymenty związane z franczyzą, jaką jest Scooby-Doo, to właściwie powinniście sobie ten konkretny tytuł odpuścić.

SCOOBY APOCALYPSE odpowiada między innymi na pytanie: co by się stało, gdyby potwory nie były ludźmi w cudacznych kostiumach, tylko istniały naprawdę? Gdy pewien eksperyment, który miał w założeniu na celu stworzenie idealnej, pozbawionej wad rasy ludzkiej wymyka się spod kontroli, świat zmienia się nie do poznania. Miliony ludzi zostaje w jednej chwili przemienionych w bezrozumne, cudacznych kształtów, krwiożercze bestie. W obliczu nastałej apokalipsy, czwórka odpornych na działanie nanitów ludzi plus jeden nietypowy przedstawiciel psiej rasy próbują stawić czoła strasznej epidemii. Ich głównym celem jest zachowanie własnego życia, a przy okazji znalezienie odpowiedzi na nurtujące ich pytania.

Główni bohaterowie noszą te same imiona, co w klasycznej wersji przygód Scooby-Doo, ale po za tym są to w dużej mierze nowe postacie, specjalnie dostosowane do nowych czasów. Fred (pełni rolę dyżurnej fajtłapy) jest kamerzystą i asystentem Daphne (pewna siebie, twarda laska), która jest gwiazdą upadającego reality show. Velma (arogancka i zarozumiała) posiada jeden z najwybitniejszych umysłów na całej planecie. Shaggy jest znającym się na swoim fachu trenerem psów, zaś Scooby'ego określić można jako nieudany eksperyment wojskowy. Z całej paczki od początku najlepiej prezentuje się zrelaunchowany na styl hipsterski, opiekuńczy i dbający o swojego podopiecznego Shaggy. Z czasem w moich oczach zyskała też Velma, za to duet Daphne i Fred prezentuje się przez cały czas wyjątkowo słabo. Wszyscy spotykają się po raz pierwszy za sprawą Velmy (Scooby oraz Shaggy tworzą zespół już od trzech lat), a swój origin dostaje również słynny van zwany mystery machine, który w apokaliptycznym świecie jest pojazdem wojskowym.

Oprócz wymienionych wyżej pojawia się też momentami Scrappy, który zdecydowanie nie jest milutkim szczeniaczkiem i prawdopodobnie wyrasta na jednego z ważniejszych złoczyńców w całej opowieści. Jego nienawiść do Scooby'ego i Velmy jest na razie dosyć słabo umotywowana i na tę chwilę nie zanosi się, aby twórcy uczynili z tego wątku coś oryginalnego i ciekawego. Obym się mylił. 

DeMatteis oraz Giffen słyną z bardzo specyficznego, ociekającego czarnym humorem, bogatego w dużą ilość chmurek z tekstem oraz sporą ilość paneli na jednej stronie komiksu stylu. Stylu, który albo się bardzo lubi, albo wręcz się nienawidzi. Czytając ich najnowszy komiks miałem niejednokrotnie wrażenie, że już coś podobnego zaprezentowali, że jest to w wielu miejscach kalka dialogów, jakie pojawiły się na łamach chociażby JUSTICE LEAGUE 3000. Nie jestem fanem przedzierania się przez potężną ilość tekstu skumulowanego do granic możliwości na jednej stronie, a panowie Keith oraz Jean Marc niestety konsekwentnie pakują w usta poszczególnych postaci pokaźne monologi, które są bardzo często zbędne. Dużym minusem jest właśnie takie przegadanie całego zeszytu, co tak naprawdę nie wnosi nic konkretnego i nowego do całej historii. Akcja w żółwim tempem posuwa się przez to do przodu i właściwie szybko traci się zainteresowani perypetiami Velmy, Freda i spółki. Mam wrażenie, że twórcy chyba do końca sami nie wiedzą w jakim kierunku całość ma się dalej potoczyć, przez co przykładowo zamykają na trzy numery bohaterów w markecie otoczonym przez zombie. Schemat każdego właściwie numeru jest powtarzalny, gdyż Velma bardzo powolutku odkrywa karty przed pozostałymi sygnalizując jakąś nowinkę odnośnie epidemii, a w międzyczasie grupie przychodzi walczyć z jakimiś stworami, przy czym zazwyczaj obrywa się Fredowi. Nie jest to również zdecydowanie komiks, w którym dostajemy porywające i zachęcające do dalszego czytania cliffhangery. Wręcz przeciwnie.

Jak do tej pory najlepszą odsłoną jest ta, która kończy omawiany tom, gdzie poznajemy drogę Velmy Dinkley od czasów szkolnych, aż po współpracę z braćmi i udział w programie "Elysium". Zeszyt ten dostarcza kilka istotnych informacji odnośnie plagi, jaka dopadła ludzkość i jest taką chwilą oddechu od dosyć ciężkiego do przyswojenia klimatu, jaki wokół serii wytworzyli scenarzyści.

Ilustracje w tym tomie stoją na dobrym poziomie. Prawie wszystkie są autorstwa Howarda Portera, który ostatnio współpracował z tym samym duetem scenarzystów przy okazji JUSTICE LEAGUE 3000 i 3001, także wiadomo było, czego można się po nim spodziewać. Wybór Portera do rysowania tego konkretnego komiksu wydaje się trafiony i w moim odczuciu artysta ten udanie radzi sobie z dojrzalszą i realistyczną wersją Scooby-paczki. Dwukrotnie z pomocą Porterowi przychodzi Dale Eaglesham rysując krótsze sekwencje, zaś flashback poświęcony Velmie to zasługa Wellingtona Alvesa. Obaj wymienieni twórcy prezentują przyjemną dla oka kreskę, także ogólnie do rysunków - jeśli oczywiście lubi się styl Portera - nie mogę się przyczepić.

Oczekiwałem po tym komiksie czegoś innego. Przed przystąpieniem miałem spore nadzieje związane z tym tytułem, ale scenarzyści bardzo skutecznie sprawili, iż moje zainteresowanie stosunkowo szybko zniknęło. Nie jest to wprawdzie jakaś totalna klapa, ale według mnie lepiej odpuścić sobie akurat tę interpretację przygód Scooby'ego i spółki, która osadzona jest w apokaliptycznym świecie. Całość jest mało oryginalna, akcja praktycznie stoi w miejscu, brak jest niespodziewanych zwrotów akcji, a zbyt długie dialogi bohaterów doprowadzają do ziewania. Jeśli seria nadal będzie prezentowała taki poziom, to nie wróżę jej długiego żywota.

Ocena: 3-/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SCOOBY APOCALYPSE #1 - 6.

Powyższy komiks znajdziecie w sklepie ATOM Comics.


Dawid Scheibe

2 komentarze:

  1. No, ciekawy punkt widzenia. Ja swój egzemplarz zacznę czytać za tydzień, więc nie mogę się już doczekać czy spodoba mi się bardziej niż Wam. Oby bardziej! ;-)

    OdpowiedzUsuń