poniedziałek, 27 lutego 2017

SUICIDE SQUAD - ODDZIAŁ SAMOBÓJCÓW TOM 2: ZDERZENIE ZE ŚCIANĄ


Krótki run Alesa Kota w ramach serii SUICIDE SQUAD dobiegł końca, a swoje pięć minut otrzymał bardziej znany scenarzysta - Matt Kindt. Miał on już okazję pokazać próbkę swoich możliwości pod koniec tomu NADZOROWAĆ I KARAĆ, gdzie na łamach dwóch one-shotów skupił się bliżej na postaciach Harley Quinn oraz Deadshota. Zeszyty te być może spodobały się świeżym w temacie czytelnikom, zaś osobom obeznanym z przygodami zespołu Amandy Waller genezy zawierające praktycznie same powtórki nieco rozczarowały. Tym razem Kindt mógł stworzyć coś w stu procentach nowego, a zatem skierowanego zarówno do nowych, jak i starszych fanów Task Force X. Z pewnymi obawami sięgnąłem po ZDERZENIE ZE ŚCIANĄ obawiając się trochę, że po skończonej lekturze mogę ze zdenerwowania, jak wskazuje tytuł, rzeczywiście zacząć uderzać głową o ścianę i żałować, że zdecydowałem się to przeczytać. Czy moje obawy były słuszne?

Początek jest nieco zaskakujący, gdyż mamy do czynienia z one-shotem napisanym przez Jima Zuba i skupiającym się w całości na Amandzie Waller. Nie pojawia się tutaj żaden z członków Suicide Squad, przez co można lepiej przyjrzeć się, jak Waller poradzi sobie w ekstremalnej sytuacji zdana jedynie na swoje umiejętności. Scenarzysta pokazuje Amandę z nieznanej do tej pory strony. Okazuje się, że kobieta ta to nie tylko wredna, bezwzględna, wykorzystująca ludzi jedynie do własnych celów i pozbawiona wszelkich uczuć - nie mogłem znaleźć lepszego określenia - suka. Całkiem przyjemna historyjka, która stanowi dobre wprowadzenie i rzuca inne światło na główną postać tego komiksu.

Główna historia daje nam wgląd w wydarzenia, jakie rozgrywają się wewnątrz Belle Reve w trakcie eventu zwanego WIECZNYM ZŁEM. Jest to zatem w pewnym sensie tie-in, ale tak naprawdę nie ma aż tak wiele wspólnego z tym, co rozgrywa się na kartach wspomnianego komiksu. Najwięksi superbohaterowie zniknęli, a władzę przejął Syndykat Zbrodni. Współpracujący z tą organizacją trzecioligowy złoczyńca znany jako Thinker (przyznaję bez bicia, że wcześniej nie czytałem żadnego komiksu z jego udziałem) dostaje za zadanie odnaleźć i wykorzystać na potrzeby Syndykatu tajną broń, którą okazuje się OMAC. Tworzy przy okazji własny Oddział Samobójców, który prędzej czy później musi spotkać na swojej drodze zespół Amandy Waller.

W Suicide Squad znów nastąpiły pewne roszady, ale niestety brakuje wyjaśnienia, co takiego aktualnie dzieje się z członkami tej drużyny widzianymi w poprzednim tomie. Do zespołu dołączony zostaje najemnik o pseudonimie Warrant (podróba Deadshota?), który znika równie szybko i nagle, jak się pojawił. Taki jednorazowy dodatek, który właściwie nikogo nie obchodzi, i na którego scenarzysta też nie miał chyba konkretnego pomysłu. O ile jednak jestem w stanie zrozumieć sięgnięcie po Warranta, czy Nieznanego Żołnierza, to już trudno uwierzyć w to, że Waller udaje się tak łatwo nakłonić do współpracy Steela (wersja postaci z debilnymi okularkami zamiast maski, przez co wygląda on znacznie mniej poważnie) oraz Power Girl. Zresztą nielogicznych i niewytłumaczalnych rozwiązań ze strony Kindta jest znacznie więcej. Jednym z nich jest nagłe olśnienie drużyny odnośnie tego, że Waller musiała być hologramem, oraz że Harley na pewno pracuje dla Thinkera.

King Shark poznaje swojego ojca, który najpierw okazuje się potężnym bóstwem, aby za chwilę dać się z łatwością zamknąć w izolatce i tkwić w niej przez cztery lata. Dodajmy, że to potężne bóstwo zostaje później z łatwością pokonane przez OMAC'a. Pomysł z Kamo i uczynieniem z King Sharka bezmyślnej, krwiożerczej bestii atakującej bez zastanowienia uważam za nietrafiony. Niestety zaprzepaszczony został potencjał, jaki tkwił w postaci Jamesa Gordona juniora, który nieoczekiwanie dla mnie został zepchnięty na dalszy plan. Liczyłem na kilka mrocznych, klimatycznych scen z jego udziałem, ale scenarzysta uznał, że zamiast tego skupi się na nawalance z OMAC'iem. To co mnie denerwowało to również dużo powtarzalnych kwestii wypowiadanych przez poszczególne postacie. Ile to już razy czytaliśmy, że ktoś grozi śmiercią i zemstą Amandzie Waller? Kevin Kho wypowiadający kilka razy w kolejnych rozdziałach to samo zdanie to również zbędny i irytujący zabieg. Sprawę specjalnych magicznych naboi po prostu przemilczę. Naprawdę ciężko wyłapać jakieś pozytywy tego, co zaprezentował nam scenarzysta, za to minusy można wyliczać w nieskończoność.

Historia z OMAC'iem ciągnie się niepotrzebnie przez sześć odsłon, gdyż równie dobrze można było ją zamknąć powiedzmy w czterech częściach i nic istotnego by nam nie uciekło. Zbyt rozciągnięta, a do tego jeszcze słabo sfinalizowana. Miałem wrażenie, jakby scenarzyście zabrakło czasu i zmuszony był on naprędce wymyślić jakiś magiczny podziemny portal, aby sprzątnąć zabawki przed nadejściem "nowej miotły". Cały arc charakteryzuje się dużą ilością akcji, ale również chaosu i niekonsekwencji. Trudno przejąć się losem poszczególnych bohaterów, gdyż Matt Kindt nie potrafi uczynić ich interesującymi, unikatowymi.

Ostatni zeszyt to już dzieło Seana Ryana, który z jednej strony porządkuje pewne dotychczasowe sprawy, zaś z drugiej tworzy prolog do swojego runu i własnej wersji Oddziału Samobójców. To co zapamiętałem z tego rozdziału to mało ilość tekstu, praktycznie same obrazki i tradycyjnie już zapowiedź kolejnych roszad w składzie drużyny. Szczerze mówiąc ten wstęp mający za zadanie zachęcić czytelników do śledzenia przygód nowego Suicide Squad wypada bardzo przeciętnie i w moim przypadku nie spełnia swojej funkcji. Ani przez chwilę nie pomyślałem "Wow! tego nie można przegapić". Cieszą się pewnie zwłaszcza fani Black Manty. Zobaczymy, jeśli Egmont zdecyduje się wydać historie spod pióra Seana Ryana, to być może kiedyś je sprawdzę.

Czas na kilka słów odnośnie szaty graficznej. Ilustracje zdobiące ten album na pewno nie wgniatają w fotel swoją epickością i jak dla mnie są z gatunku tych, o których za chwilę po prostu się nie pamięta. Największy wkład miał Patrick Zircher, którego zaliczam do grona solidnych rzemieślników i nic ponad to. Teoretycznie nie można mu nic zarzucić, lecz najzwyczajniej w świecie jego kreska nigdy nie była i pewnie nie będzie wyróżniała się na rynku komiksowym, gdzie nazwisk o podobnych umiejętnościach jest cała masa. Jak na mój gust trochę za dużo rysowników zamieszanych jest w tworzenie tego tomu, co dodatkowo odbija się na jakości niektórych rozdziałów. Nie każdy posiada styl (chociaż w innych klimatach sprawdza się niejednokrotnie perfekcyjnie), który nadaje się do obrazowania przygód Suicide Squad, co pokazali w tym akurat przypadku chociażby Rafa Sandoval, czy Jim Fern.

Opisywany komiks właściwie spełnił wszystkie moje oczekiwania, które miałem po lekturze pierwszej części ODDZIAŁU SAMOBÓJCÓW wydanej przez Egmont. Dlaczego? Otóż nauczony doświadczeniem i sporym rozczarowaniem, jakie spotkało mnie przy okazji styczności z komiksem NADZOROWAĆ I KARAĆ wymagałem od kolejnej części tylko i wyłącznie efektownej nawalanki z kilkoma zabawnymi tekstami autorstwa Harley Quinn, a także poprawnymi rysunkami. Jeśli patrzeć tylko pod tym kątem, to rzeczywiście się nie zawiodłem. Nie ma się jednak co oszukiwać, że trzeba być wielkim i odpornym na słabą jakość scenariusza fanem Suicide Squad, żeby cieszyć się z zakupu tego komiksu. Dodatkowo trzeba jeszcze lubić postać OMAC'a oraz historie, gdzie w trakcie czytania nie trzeba zbytnio wysilać szarych komórek, zastanawiać się nad sensem i logiką zaproponowanych przez twórców rozwiązań, czy nad nagłym pojawianiem się i znikaniem poszczególnych postaci. Ja do tego grona się zdecydowanie nie zaliczam, stąd czas spędzony na obcowaniu z omawianym tomem uważam za stracony i cały czas (być może naiwnie) czekam na jakiś BARDZO dobry komiks ze Suicide Squad w roli głównej.

A teraz czas sprawdzić wytrzymałość jednej z moich ścian...

Ocena: 2/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SUICIDE SQUAD #24 - 30 oraz SUICIDE SQUAD: AMANDA WALLER #1.

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Dawid Scheibe

3 komentarze:

  1. Czyli dobrze że nie kupiłem. Dzięki. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Eeee, nie wiadomo, dlaczego Egmont zaczął wydawać SS od 4. tomu?

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie 5/6 ;-)
    No właśnie narazie koniec z Polską wersją Oddziału Samobójców :-( mam nadzieje ze Egmont wyda "Nowe Suicide Squad" :-) komiks przyszedł mi akurat dzis w paczce ;-)

    OdpowiedzUsuń