Kiedy odkładasz komiks na półkę,
a potem, zamiast spać — w środku nocy — odpalasz laptopa i piszesz recenzję, to
znaczy, że przeczytałeś tytuł wybitny. Piąty tom serii SKALP udowadnia, że
wszystkie zachwyty moje, kolegów z redakcji DCManiaka oraz innych recenzentów
były w pełni uzasadnione. I nigdy nie sądziłem, że uronię łzę, gdy przeczytam,
jak imię nadano pewnemu bezpańskiemu psu.
Ostatnie 11 zeszytów serii Jasona
Aarona oraz R. M. Guery w elegancki sposób zamyka wszystkie wątki. Pokazuje nam
ewolucję, jaką przeszły wszystkie najważniejsze postacie. Jednocześnie przy tym
wszystkim autorzy nie zapominają o szerszym kontekście opowiadanej historii.
Zeszyt 50 zabiera nas nawet w podróż w przeszłość, aby ukazać powstanie
rezerwatu Praire Rose oraz los dalekiego przodka Dashiella Złego Konia. Jego
zakończenie w cudowny sposób zwiastuje pewien element zakończenia całości, a
przy tym przypomina nam też o najważniejszych graczach jeszcze obecnych na
planszy.
Potem zaś zaczyna się piekło.
Obserwujemy konsekwencję wszystkich wyborów dokonanych przez naszych bohaterów.
Napięcie sięga zenitu. Emocjonalnym punktem kulminacyjnym staje się niezwykłe,
genialnie narysowane starcie Shunki i Dashiella przerwane przez Czerwonego
Kruka. Gdy Zły Koń wypowiada słowa, na które czekaliśmy od zakończenia
pierwszego zeszytu, można się poczuć jak po niesamowicie długiej, lekko
przerażającej, ale niezwykle satysfakcjonującej przejażdżce kolejką górską.
Tylko że to jeszcze nie koniec. Jesteśmy dopiero w połowie tomu.
Dalej jest tylko lepiej. Po
krótkiej chwili na nabranie oddechu zaczynamy kolejną przejażdżkę. Zgodnie z
prawidłami czarnego kryminału cała opowieść nie może się przecież skończyć
dobrze. Nie zamierzam zdradzić wam jednak jej finału. Ten tytuł należy
przeczytać, przeżyć, a potem najlepiej przeczytać jeszcze raz.
W recenzowanym tomie nie tylko
Jason Aaron wzbija się na wyżyny doskonałości. Rysunki R. M. Guery są tak
niezwykle dynamiczne i intensywne, że nie wyobrażam sobie tej historii bez
nich. Kolejne kadry są perfekcyjnie rozplanowane. Jeżeli ktoś zapyta się was,
jakie znaczenie ma ich rozmieszczenie na stronie, dajcie mu do przeczytania
SKALP. Mamy tu do czynienia z idealnym tempem narracji i ciągłą grą na emocjach
czytelnika.
Świetnie sprawdzili się też
gościnni rysownicy. Stworzone przez nich strony na potrzeby pięćdziesiątego
zeszytu wyszły cudownie. Tą narysowaną przez Steve’a Dillona z chęcią powiesiłbym
na swojej ścianie.
Na wysokości zadania stanęło też
wydawnictwo Egmont, dostarczając do rąk czytelników komiks świetnie
przetłumaczony oraz wydany. Piąty tom SKALPA nie tylko świetnie się czyta (i
ogląda), ale wygląda on też wspaniale na półce wraz z resztą polskich albumów
zbiorczych tej serii.
To już koniec tej genialnej
opowieści. Niezwykle cieszę się, że postanowiono zaprezentować ją polskiemu
czytelnikowi. SKALP jest jednym z tych klasyków, które spokojnie można postawić
na półce koło KAZNODZIEI, SANDMANA czy THE INVISIBLES, a także wręczyć osobom
raczej nieinteresującym się komiksem. Na pewno wrócę do tego tytułu jeszcze nie
raz.
Ocena: 6/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SCALPED #50-60.
Powyższy komiks, zarówno w polskiej, jak i angielskiej wersji językowej
do wyboru, możecie zakupić w sklepie ATOM Comics.
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie nam
egzemplarza do recenzji.
No to mnie chyba do serii przekonaliście
OdpowiedzUsuń