wtorek, 26 września 2017

SKALP tom 5


Kiedy odkładasz komiks na półkę, a potem, zamiast spać — w środku nocy — odpalasz laptopa i piszesz recenzję, to znaczy, że przeczytałeś tytuł wybitny. Piąty tom serii SKALP udowadnia, że wszystkie zachwyty moje, kolegów z redakcji DCManiaka oraz innych recenzentów były w pełni uzasadnione. I nigdy nie sądziłem, że uronię łzę, gdy przeczytam, jak imię nadano pewnemu bezpańskiemu psu.


Ostatnie 11 zeszytów serii Jasona Aarona oraz R. M. Guery w elegancki sposób zamyka wszystkie wątki. Pokazuje nam ewolucję, jaką przeszły wszystkie najważniejsze postacie. Jednocześnie przy tym wszystkim autorzy nie zapominają o szerszym kontekście opowiadanej historii. Zeszyt 50 zabiera nas nawet w podróż w przeszłość, aby ukazać powstanie rezerwatu Praire Rose oraz los dalekiego przodka Dashiella Złego Konia. Jego zakończenie w cudowny sposób zwiastuje pewien element zakończenia całości, a przy tym przypomina nam też o najważniejszych graczach jeszcze obecnych na planszy.

Potem zaś zaczyna się piekło. Obserwujemy konsekwencję wszystkich wyborów dokonanych przez naszych bohaterów. Napięcie sięga zenitu. Emocjonalnym punktem kulminacyjnym staje się niezwykłe, genialnie narysowane starcie Shunki i Dashiella przerwane przez Czerwonego Kruka. Gdy Zły Koń wypowiada słowa, na które czekaliśmy od zakończenia pierwszego zeszytu, można się poczuć jak po niesamowicie długiej, lekko przerażającej, ale niezwykle satysfakcjonującej przejażdżce kolejką górską. Tylko że to jeszcze nie koniec. Jesteśmy dopiero w połowie tomu.

Dalej jest tylko lepiej. Po krótkiej chwili na nabranie oddechu zaczynamy kolejną przejażdżkę. Zgodnie z prawidłami czarnego kryminału cała opowieść nie może się przecież skończyć dobrze. Nie zamierzam zdradzić wam jednak jej finału. Ten tytuł należy przeczytać, przeżyć, a potem najlepiej przeczytać jeszcze raz.

W recenzowanym tomie nie tylko Jason Aaron wzbija się na wyżyny doskonałości. Rysunki R. M. Guery są tak niezwykle dynamiczne i intensywne, że nie wyobrażam sobie tej historii bez nich. Kolejne kadry są perfekcyjnie rozplanowane. Jeżeli ktoś zapyta się was, jakie znaczenie ma ich rozmieszczenie na stronie, dajcie mu do przeczytania SKALP. Mamy tu do czynienia z idealnym tempem narracji i ciągłą grą na emocjach czytelnika.

Świetnie sprawdzili się też gościnni rysownicy. Stworzone przez nich strony na potrzeby pięćdziesiątego zeszytu wyszły cudownie. Tą narysowaną przez Steve’a Dillona z chęcią powiesiłbym na swojej ścianie.

Na wysokości zadania stanęło też wydawnictwo Egmont, dostarczając do rąk czytelników komiks świetnie przetłumaczony oraz wydany. Piąty tom SKALPA nie tylko świetnie się czyta (i ogląda), ale wygląda on też wspaniale na półce wraz z resztą polskich albumów zbiorczych tej serii.

To już koniec tej genialnej opowieści. Niezwykle cieszę się, że postanowiono zaprezentować ją polskiemu czytelnikowi. SKALP jest jednym z tych klasyków, które spokojnie można postawić na półce koło KAZNODZIEI, SANDMANA czy THE INVISIBLES, a także wręczyć osobom raczej nieinteresującym się komiksem. Na pewno wrócę do tego tytułu jeszcze nie raz.

Ocena: 6/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów SCALPED #50-60.

Powyższy komiks, zarówno w polskiej, jak i angielskiej wersji językowej do wyboru, możecie zakupić w sklepie ATOM Comics.

Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie nam egzemplarza do recenzji.

1 komentarz: