wtorek, 9 października 2018

100 NABOI TOM 3

Gdy w Polsce pojawiła się, nazwijmy to umownie, pierwsza fala tytułów z Vertigo, byłem jeszcze młodym szczylem zafascynowanym trykociarzami i niczym więcej. Dlatego też oprócz KAZNODZIEI (bo bluzgi, krew i tematyka, którą zawsze lubiłem), ominęło mnie niemal wszystko. A jak już zdecydowałem się po coś sięgnąć, to wydawnictwo padało na ryj i zwijało się z rynku. Tak, tak, Manzoku, do ciebie piszę. Co prawda zawsze chciałem nadrobić te najważniejsze rzeczy, ale jednocześnie co miesiąc pojawiało się coś, co skutecznie odwracało od tego uwagę. Tak, tak, Image Comics, na ciebie teraz spoglądam. I chociaż ostatecznie takie tytuły jak EX MACHINA, PROMETHEA czy ŁASUCH oraz niewydane w Polsce DMZ czy UNKNOWN SOLDIER Joshuy Dysarda są mi doskonale znane, to z tej twardej klasyki nadrobiłem w całości tylko SANDMANA i V JAK VENDETTA. Nic więc dziwnego, że z obecnej fali wznowień i nowych tytułów od Egmontu, kupuję w zasadzie wszystko. Wreszcie mam okazję poznać od początku do końca oraz wypowiedzieć się na temat takich tytułów jak Y: OSTATNI Z MĘŻCZYZN, SAGA O POTWORZE Z BAGIEN, TRANSMETROPOLITAN, LUDZIE PÓŁNOCY czy właśnie 100 NABOI. I o trzecim tomie tego ostatniego chciałbym dziś napisać parę słów.

Mijamy już półmetek tej obsypanej nagrodami Eisnera serii. Najwyższa pora, aby twórcy zaczęli nam udzielać jakichś odpowiedzi, a nie tylko dostawiali kolejne pytania. I tak faktycznie się dzieje, ponieważ tym razem Brian Azzarello znacznie mocniej skupia się na agencie Gravesie, Shepherdzie, Lono i innych Minutemanach, spychając nieco na bok historie cywili, którzy otrzymują od pierwszego z wymienionych aktówkę z niemożliwym do namierzenia pistoletem i stoma nabojami oraz celem, który zniszczył im życie. Nie ukrywam, że dotychczas to właśnie to znacznie bardziej podobało mi się podczas lektury 100 NABOI, niż skomplikowane i pełne znaków zapytania losy grupy wyjątkowo niebezpiecznych zabójców. Jednakże nietrudno było domyślić się, że ciężar opowieści prędzej czy później będzie musiał przesunąć się we wskazanym kierunku i cieszę się, że Azzarello udało się wyjść z tego obronną ręką. Co prawda w trakcie lektury tego potężnego (528 stron) tomu pojawiają się kolejne osoby, które wspomnianą aktówkę otrzymują – jak na przykład niejaki Loop Hughes, lecz tym razem nie możemy odnieść wrażenia, iż są to ludzie przypadkowi.

Ale jak już zdążyłem wspomnieć, pomimo skupienia się na nieco innych aspektach prowadzonej przez siebie historii, Azzarello i tak dostarcza czytelnikowi zajmującą i sprawnie napisaną opowieść. Kolejne elementy układanki coraz lepiej do siebie pasują, a całość niejednokrotnie potrafi zaskoczyć. W przeciwieństwie do autorów innych opinii dotyczących tego komiksu, nie uważam by widać tu było momenty przestoju i zapychacze. Uważam, że każdy rozdział tego tomu 100 NABOI coś daje odbiorcy. Jeśli nie kolejny element głównej intrygi, to przynajmniej kawałek porządnego komiksu. Fragmentami omawianego właśnie tomu, które najmocniej przypadły mi do gustu, są te skupiające się na postaci Lono. W pewnym momencie trafia on do więzienia i od tego momentu każda scena z jego udziałem to dla mnie czyste złoto. Nic dziwnego, że to właśnie ten mężczyzna stał się z czasem głównym bohaterem jedynego spin-offu tego cyklu. Ogromna szkoda, że nie dostaniemy jej w wydaniu Egmontu, ale zawsze jest nadzieja na to, że wydawca zdecyduje się opublikować ją po zakończeniu głównego cyklu.

Niezmiennie podoba mi się kreacja świata, jaką przedstawili twórcy serii 100 NABOI. Niezależnie od tego, gdzie osadzone są wydarzenia, wszędzie dominuje brud, przemoc oraz całkowity brak nadziei na lepsze jutro. Zasługi tutaj jednak przypisać trzeba przede wszystkim twórcom warstwy graficznej. Zarówno Eduardo Risso jak i Patricia Mulvihill odwalili tutaj potężny kawał wspaniałej roboty. Wspomniany rysownik to mistrz planowania kadrów i zręcznego odwracania naszej uwagi od rzeczy teoretycznie istotniejszych – powtarzam i powtarzać będę, by zawsze bacznie przyglądać się drugiemu planowi w rysowanych przez Risso komiksach. Kolorystka z kolei wszystko to świetnie ”ubrała” w kolory. Nic nie jest tu dziełem przypadku, wszystko zostało idealnie dobrane. Jeśli tylko jesteście fanami tego, co wyczynia na kartach komiksów Risso, z pewnością zakochacie się i w trzecim tomie 100 NABOI.

Niestety, nie wszystko złoto co się świeci. Chociaż wydanie Egmontu robi naprawdę spore wrażenie – twarda okładka, ponad pięćset stron – to jednak szerokim echem po naszym komiksowym fragmencie Internetu odbiły się wyczyny tłumacza, który kolejny raz z prosty sposób wyłożył się na tłumaczeniu slangowych zwrotów. Ba, w jednym momencie udało mu się nawet nie rozróżnić czasu przeszłego od teraźniejszego, przez co w efekcie otrzymujemy pół tysiąca stron obfitujących momentami w iście groteskowy przekład. Niestety, w przypadku tego właśnie tłumacza, jest to niemal norma.

100 NABOI to seria, którą po prostu wypada znać. Świetny scenariusz, rewelacyjne rysunki i… kiepskie tłumaczenie. Ja ze swojej strony naturalnie zachęcam Was do sięgnięcia po ten tytuł, bo to klasyk totalny. Niemniej jednak myślę, że powinniście się zastanowić nad tym, czy nie lepiej sięgnąć po kosztujący mniej więcej tyle samo oryginał.
      
Krzysztof Tymczyński
      
----------------------------------------------------------------------------
       
Opisywane wydanie zawiera zeszyty #37-58 oryginalnej serii 100 BULLETS

100 NABOI TOM 3 do kupienia w sklepie Egmontu i ATOM Comics

3 komentarze:

  1. Pierwszy tom DMZ wydany został przez Manzoku w 2008 roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, jeden z dwunastu. To czyni tę serię "wydaną" w Polsce?

      Usuń
  2. Kupiłem jeden tom zanim sprawdziłem kto tłumaczy. :/ On ma haka na ludzi z Egmontu jak Greg Land na ludzi w Marvelu?

    OdpowiedzUsuń