Przyznaję, że kiedy wydawnictwo Egmont zapowiedziało wydanie polskiej edycji komiksu THE MULTIVERSITY autorstwa Granta Morrisona, zainteresowałem się. W moim przypadku powód był prozaiczny. Może nawet za bardzo. Po prostu, spodobała mi się okładka. Nie mniej jednak tytuł ukazał się w linii wydawniczej DC Deluxe, co sugerowało, że jest to coś więcej niż przeciętna historia. Więcej o swoich odczuciach, opowiem w pozostałej części tekstu.
Postaram się zakreślić fabułę tak, żeby za dużo naspojlować. Czarnoskóry bohater Nix Uaton, razem z mówiącym szympansem Panem Stubbsem, trafiają do doszczętnie zniszczonego miasta na Ziemi-7. Spotykają ledwo słaniającego się na nogach innego bohatera, Thundera, który ostatkami sił i woli stawia opór wielkiemu oku ze skrzydłami. Nix Uaton zajmuje miejsce Thundera, wysyłając go jednocześnie, aby sprowadził pomoc. Niedługo później na scenę wkraczają inni superbohaterowie między innymi czarnoskóry Superman z Ziemi-23 i gadający królik Kapitan Marchewa. Mija jeszcze kilka stron i … komiks zaczyna opowiadać inne historie, aby powrócić do Ziemi-7 bliżej końca. Pierwsza z tych historii dotyczy konfrontacji dwóch grup, z której obie posiadają w swoim składzie nieśmiertelną postać. Następna opowieść dotyczy sielskiego okresu, gdzie bycie superbohaterem to forma rozrywki, bo rzeczywistość jest na tyle spokojna, że radzi sobie bez nich. Kolejnych historii może już nie będę zdradzać, ale dodam, że w drugiej połowie recenzowanego komiksu, pojawia się widoczna na okładce mapa multiwersum.
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy w tym tytule to jego wielkość. Ponad czterysta stron i twarda oprawa robi z tego wydania sporą „cegłę”. Z komiksów które mam w domu, tylko francuski wolumin „Zakładnik, historia ucieczki” jest grubszy, aczkolwiek jest też wydany w innym formacie. Drugą rzeczą, która napotyka czytelnik, są szalone pomysły scenarzysty. Nieważne czy nazwie się je niecodziennymi czy ekscentrycznymi, stanowczo odbiegają od standardów gatunku. No i właśnie ta nieszablonowość jest dla mnie największą zaletą komiksu, a dwa wykorzystane tutaj pomysły scenarzysty zapewne będę wspominać przez dłuższy czas. Do tej pory nie wiedziałem, dlaczego Granta Morrisona nazywa się Szalonym Szkotem. Teraz już to wiem. Sądzę, że obiór komiksu, będzie zależeć od podejścia do wychodzenia poza schemat. Jeśli nie lubicie pewnej abstrakcyjności w twórczości, to możecie go uznać za niepotrzebnie udziwniony.
O ile można mówić o spójnym początku i odwołującym się do niego zakończeniu, to środek komiksu bardziej można nazwać mozaiką niż rozwinięciem. No i w tym miejscu wypada napisać o największej wadzie z mojej perspektywy. Historie, które stanowią wspomnianą mozaikę nie są złe, ale same z siebie nie wybijają się poza solidny poziom. Potrafiłem je czytać bez większych emocji. No może jedna z nich stanowiła wyjątek. Była to opowieść z Questionem, którego postać wywołała we mnie silniejsze poruszenie. Moja skłonność do narzekania przypomina mi o jednej scenie z postacią o nazwisku na literę H, którą źle odebrałem, natomiast nie chcę się o niej rozpisywać.
Ponownie zaznaczę, że w komiksie znajduje się mapa multiwersum. Oprócz niej są jeszcze skrótowe, kilku-zdaniowe opisy przedstawionych na mapie, kilkudziesięciu alternatywnych światów. Zapewne przyjęty format, nie pozwolił, aby te opisy były dłuższe, nie mniej jednak przyjemnie mi się je czytało.
Sama okładka wydania zbiorczego, poza Grantem Morrisonem, wskazuje aż jego ośmiu współpracowników. Wystarczy jednak otworzyć na jedną z pierwszych stron, żeby policzyć, że w kategorii „Rysunki i tusz” jest wpisane bodaj dwadzieścia nazwisk. Co do pracy większości z nich nie mam większych zastrzeżeń. Może jedynie w rysunki Ivana Reisa wkradał się czasami chaos, natomiast uczciwie muszę przyznać, że to akurat on dostał do wykonania plansze z największą ilością szczegółów, a przez to najtrudniejsze do narysowania.
Zbliżając się do końca dodam, że szkocki scenarzysta Grand Morrison, dostał za MULTIWERSUM trzy nominacje do nagrody Eisnera w 2015 (kategorie: najlepszy scenarzysta, najlepsza mini-seria i najlepszy zeszyt), a jeden z jego współpracowników, również Szkot, Frank Quitely dostał kolejną, czwartą (kategoria: najlepszy rysownik). Jeśli mam napisać jakieś podsumowanie, to napiszę, że recenzowane wydanie zbiorcze ma w środku kilka historii na relatywnie przyzwoitym poziomie, lepsze od nich początek oraz koniec opowieści oraz oryginalne i niesamowicie ciekawe pomysły wplecione w całość. Ze swojej strony polecam.
Kędzior
MULTIWERSUM zawiera materiały, które oryginalnie były wydane w zeszytach THE MULTIVERSITY #1-2 , THE MULTIVERSITY: THE SOCIETY OF SUPER-HEROS #1, THE MULTIVERSITY: THE JUST #1, THE MULTIVERSITY: PAX AMERICANA #1, THE MULTIVERSITY: THUNDERWORLD ADVENTURES #1, THE MULTIVERSITY: GUIDEBOOK #1, THE MULTIVERSITY: MASTERMEN #1 i THE MULTIVERSITY: ULTRA COMICS #1.
Zrecenzowany komiks jest w dostępny w sprzedaży min. na stronie Egmontu oraz w Atom Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz