Poniższy tekst powstał w
oparciu o wydania zeszytowe.
Kiedy w ubiegłym roku ogłoszono
nowy projekt i ujawniono wszystkie tytuły, które wchodzić będą w skład horrorowego
Hill House Comics, jeden z nich natychmiast wylądował na mojej liście zakupów. Był
to THE DOLLHOUSE FAMILY, a przyciągającym moją uwagę oraz ciekawość magnesem stały
się nazwiska odpowiedzialnych za to przedsięwzięcie twórców. W przeszłości Mike
Carey oraz Peter Gross niejednokrotnie mieli okazję ze sobą współpracować przy
różnych seriach, a owoce ich pracy, zwłaszcza styl prowadzenia opowieści oraz
wysoki poziom ich wizualizacji, za każdym razem dostarczały mi sporą dawkę
przyjemnych, komiksowych doznań. W ciemno zatem zamówiłem w preorderze pierwszy
numer tej sześcioczęściowej mini serii, który dodatkowo zaintrygował mnie swoim
opisem, a potem bez wahania zakupiłem kolejne odsłony. Pod koniec maja ukazał
się finałowy zeszyt, a zatem pozwolę sobie na podzielenie się opinią na temat
całości, aby dać odpowiedź na pytanie, czy moje stosunkowo wysokie oczekiwania
wobec tej pozycji zostały przez autorów zaspokojone.
Czas zatem wypowiedzieć na
głos słowa rymowanki...
"One by one, go
down, be weighed.
Be weightless, come
up, only one"
... a następnie przenieść się
do tego niezwykłego świata żywych lalek. Cordwainer, Bess, Peggy-O, James oraz
Daniel już nie mogą się doczekać.
Główną bohaterką opowieści
jest mieszkająca w Anglii Alice Dealey, która z okazji swoich szóstych urodzin,
otrzymuje w spadku po dalekiej ciotki okazały domek dla lalek. Bardzo szybko
okazuje się on ulubioną zabawką dziewczynki, stanowiąc dla niej jednocześnie
ucieczkę od rodzinnych problemów. Znajduje przy okazji sposób, aby zmniejszyć
swój wzrost i spędzać czas wewnątrz razem z zamieszkującymi domek lokatorami,
którzy bawią się z nią oraz rozmawiają. Razem tworzą oni tytułową rodzinę z
domku dla lalek. Jest w nim jedno pomieszczenie, które pozwala Alice spełnić
jej marzenia, z których najważniejszym jest w tej chwili naprawienie relacji
ojca z matką. Wszystko ma jednak swoją ukrytą cenę, a życie dziewczynki zmieni
się od tej pory w sposób, którego nie do końca oczekiwała.
Jeśli czytaliście już
premierowe zeszyty wybranych serii z tej nadzorowanej przez Joe Hilla linii, to
wiecie mniej więcej, czego się spodziewać. Pierwsza odsłona nie jest bowiem
wrzuceniem czytelnika w sam środek, pełnej powodujących opadnięcie szczęki z
wrażenia momentów akcji, tylko w miarę spokojnym wprowadzeniem i szczegółowym
przygotowaniem podłoża pod dalsze, bardziej dynamiczne rozdziały. Im dalej jednak
podążamy za losami Alice i jej przodków, tym bardziej historia się rozkręca,
nabiera dynamiki i uzależnia, przez co trudno się od niej oderwać (efekt ten
potęgują trafione cliffhangery), generuje pożądanie poznania odpowiedzi na główne,
postawione przez Careya pytania.
Komiks składa się tak naprawdę
z dwóch, równolegle opowiadanych historii, dwóch głównych wątków, w których
wszystko toczy się wokół jednego i tego samego przedmiotu. Pierwszy historia
rozpoczyna się w roku 1979 i skupia się przede wszystkim na życiu Alice, w
którym istotną rolę odgrywa później także jej dziecko. Obserwujemy rozwój
naszej bohaterki, jak kształtuje się jej charakter, jak tragiczne doświadczenia
wpływają na jej postawę życiową, a także jakie konsekwencje niosą ze sobą dokonane
przez nią wybory. Czytelnik od początku zaczyna kibicować Alice, domyślając się
zapewne kilku oczywistych zwrotów fabularnych, ale na szczęście scenarzysta dba
o to, aby w każdym zeszycie jakimś nietypowym (a nawet wręcz szalonym) rozwiązaniem
zaskoczyć odbiorcę. Aż szkoda, że Carey dostał do dyspozycji tylko sześć
zeszytów, gdyż śmiało można było rozwinąć szerzej niektóre fragmenty, zwłaszcza
dotyczy to decydującego starcia z głównym złym tej opowieści.
Drugi wątek rozpoczyna się
wizytą w Irlandii, w roku 1826. Odkrycie dokonane przypadkiem przez Josepha
Kent oraz spotkanie z pewną nieznajomą inicjują łańcuch wydarzeń, które przez
kolejne lata odbiją się głośnym echem na losach jego potomków. Krok po kroku
otrzymujemy w ramach flashbacków elementy układanki, dowiadując się szczegółów
na temat powstania i pochodzenia nietypowego domku, tajemnicy dotyczącej jego
mieszkańców, a także tego, co tak naprawdę znajduje się za czarnymi drzwiami.
Informacje te są odpowiednio dawkowane, budując napięcie grozy i co ważne -
tworząc pod koniec logiczną całość. Trwająca od stuleci wojna, symboliczny pakt
z diabłem, niespodziewany obserwator/narrator i ten przerażający, 150-cio letni
przedmiot, od którego nie sposób się uwolnić, który zawsze dostaje to, czego
chce. Wszystkie te części składowe tworzą razem ciekawą mieszankę, utrzymaną
przez cały czas w specyficznej, gęstej i ponurej atmosferze.
Ilustracje wykonał Peter
Gross, którego kreskę część osób kojarzy zapewne z THE UNWRITTEN, LUCYFERA, czy
też BOOKS OF MAGIC. Wykończeniem szkiców oraz tuszem zajął się natomiast
Vincent Locke, dla którego to nie pierwsza okazja do współpracy z Grossem.
Efekt ich pracy jest bardzo udany, zwłaszcza flashbacki z XIX-wiecznej Irlandii
oraz sceny rozgrywające się wewnątrz domku dla lalek. Były pewne obawy, czy te
specyficzne rysunki (dla części osób być może zbyt sztywne i słabo oddające
emocje na twarzy) sprawdzą się w komiksie z gatunku horroru, ale wyszło
satysfakcjonująco. Kiedy trzeba budowały napięcie strachu i niepewności, a
także chyba wystarczająco przerażały, gdy mieliśmy do czynienia z demonicznymi
siłami. Jakbym miał wytknąć jakieś minusy warstwie graficznej, to brakuje mi
tutaj trochę większej zmiany stylu, aby wyraźnie odróżnić przeszłe wydarzenia
od tych teraźniejszych.
Mówiąc o sferze wizualnej, docenić należy także wkład w ten projekt Jessici Dalva, która oprócz tworzenia rysunków specjalizuje się głównie w rzeźbie oraz lalkarstwie. Wykonane przez nią okładki są genialne, podkręcając dodatkowo klimat grozy i horroru.
Mówiąc o sferze wizualnej, docenić należy także wkład w ten projekt Jessici Dalva, która oprócz tworzenia rysunków specjalizuje się głównie w rzeźbie oraz lalkarstwie. Wykonane przez nią okładki są genialne, podkręcając dodatkowo klimat grozy i horroru.
THE DOLLHOUSE FAMILY to jak do
tej pory najlepsza ze wszystkich pięciu mini serii, które wchodzą w skład
imprintu Hill House Comics. Historia przepełniona tajemniczością, niepokojem,
mrokiem, grozą oraz magią, która trzyma w napięciu i wciąga czytelnika od
początku, aż do samego końca. Twórcy stopniowo dawkują kolejne, kluczowe dla
fabuły informacje, umiejętnie przeplatają wydarzenia z przeszłości z
teraźniejszością, a także kilka razy szokują niespodziewanymi zwrotami akcji. Do
tego serwują nam satysfakcjonujący moim zdaniem finał, który wolny jest od
niedopowiedzeń, splata dotychczasowe wątki i mocno zaskakuje na ostatnich dwóch
planszach. Bawiłem się przednio czytając ten komiks i wyczekując kolejnych
numerów. Cieszę się, że tego typu opowieść miała okazję pod szyldem DC powstać
i mocno zachęcam do jej sprawdzenia, a przy okazji także innych horrorowych
propozycji od Joe Hilla i spółki, wśród których z pewnością każdy znajdzie coś
dla siebie.
Wydanie zbiorcze planowane jest dopiero na październik, natomiast wszystkie zeszyty są dostępne od ręki w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz