Jeff Lemire prezentuje autorską
wersję Ligi Sprawiedliwości, na której czele stoi Martian Manhunter, a której
zadaniem jest, jakże oryginalnie -
obrona świata przed pewnym szalonym złoczyńcą.
Po zakończeniu eventu Forever Evil, drużyna Justice League of
America została rozwiązana i seria zaledwie po kilkunastu numerach została
skasowana. Jak jednak powszechnie wiadomo w przyrodzie nic nie ginie, i tak oto
część członków dawnej ekipy, składającej się z drugiego garnituru herosów DCU
zorganizowała się na nowo, dokooptowali do nich kolejni bohaterowie i powstał
trochę dziwaczny, niestandardowy twór o nazwie Justice League United.
Sternikiem komiksu został Jeff Lemire, zaś oprawą graficzną zajął się
legendarny już chyba Mike McKone. Długo zwlekałem z sięgnięciem po ten komiks,
ale ostatecznie ciekawość zwyciężyła i tak oto w moje ręce trafił składający
się z sześciu pierwszych zeszytów tom JUSTICE LEAGUE CANADA.
Dlaczego akurat Kanada? Wynika to
oczywiście z pochodzenia samego scenarzysty, który jest dumny ze swoich korzeni
i często umiejscawiał wcześniej akcję pisanych przez siebie komiksów właśnie na
terenie Kanady. Początkowo tytuł miał mieć w nazwie właśnie człon „Kanada”, ale
ostatecznie stanęło na Zjednoczonej Lidze Sprawiedliwości. Nie zmienia to jednak
faktu, że po raz pierwszy w historii DC drużyna superbohaterów posiada swoją
bazę wypadową na terenie tego drugiego największego pod względem powierzchni
państwa na świecie.
Aby podkreślić przywiązanie do
historii i kultury swojej ojczyzny, Lemire tworzy na potrzeby serii
superbohaterkę wywodzącą się z plemienia Kri (Cree), czyli tubylców
zamieszkujących do dziś tereny m.in. w prowincji Ontario. Miiyahbin, bo o niej
mowa, przez większą część tomu jest postacią drugoplanową, a więcej szczegółów
na temat jej mocy i rodzinnych tradycji scenarzysta zdradza pod koniec zbioru. Końcówka
jest przez to klimatycznie kompletnie różna od tego, co można przeczytać we
wcześniejszych odsłonach i widać tutaj przywiązanie do tradycji, wiarę w siłę
wspólnoty oraz odwieczną, niekończąca się walkę sił dobra ze złem. Wcielenie
Miiyahbin do zespołu może okazać się na dłuższą metę dobrym posunięciem,
zwłaszcza, że dopiero uczy się ona roli superbohaterki, ma wsobie pewien potencjał i nietypowe moce.
Dopiero jednak kolejna historia powie nam prawdopodobnie coś więcej na temat
jej umiejętności i przydatności w JLU.
Skoro już jesteśmy przy
poszczególnych członkach drużyny, to warto zaznaczyć, że zdecydowanym liderem
od samego początku ustanowiony został Martian Manhunter. Pełni on rolę takiego
pewnego siebie i doświadczonego na różnych frontach dowódcy wojska, a przy tym
kogoś będącego w pewnym sensie przyjaciela i ojca dla Stargirl. Wyczuwa się
wyraźnie mocną więź pomiędzy dwójką wspomnianych bohaterów, która jest
oczywiście skutkiem tego, co oboje przeżyli w trakcie Forever Evil. Zupełnie inne relacje panują jednak miedzy Green
Arrowem a Animal Manem, którego Lemire „przyniósł” ze sobą niejako w pakiecie
po zakończonej serii z Buddym Bakerem w roli głównej. Animal Man z JLU to jednak
kompletnie inna postać, niż ta, którą obserwowaliśmy od początku New 52. Można
powiedzieć, że mrok całkowicie go opuścił, śmierć syna poszła w niepamięć i
teraz jest taką duszą towarzystwa tryskającą humorem na lewo i prawo. Obawiam
się, że jeśli ktoś ubóstwiał ANIMAL MANA z New 52, to tutaj ta drastyczna
zmiana zachowania Buddy’ego może być szokująca i nieprzekonywująca. W każdym
razie obaj z Arrowem tworzą parę, która jak nic przywołuje na myśl legendarny
duet Blue & Gold z dawnej JLI. Z reguły naśmiewają się ze swoich
umiejętności i dogryzają sobie na każdym kroku, ale jednocześnie jeden szanuje
drugiego i z czasem zaczyna się krystalizować ciekawy dynamiczny duet
stanowiący jeden z atutów całej serii.
Tom JUSTICE LEAGUE CANADA to taka
dziwna mieszanka, gdzie z jednej strony dostajemy nowy origin Adama Strange’a i
jego ukochanej Alanny, z drugiej zagłębiamy się w wierzenia i bóstwa Indian, a
z jeszcze innej uwikłani zostajemy w sam środek kosmicznego starcia, gdzie na
szali postawiony zostaje los całej galaktyki. Trochę to kontrowersyjny
kierunek, w jakim od samego początku poszła ta seria, gdyż wcześniej nie
spodziewałem się, że komiksowi temu bliżej będzie chociażby do RANN THANAGAR
WAR, niż do klasycznej opowieści z udziałem Ligi Sprawiedliwości. A tu proszę,
JLU zaliczyć można jak na razie (druga historia też po zapowiedziach na to
wskazuje) do tzw. „kosmicznych” serii DC w jednym szeregu z GREEN LANTERN
CORPS. Czy jest to właściwy kierunek? Zapewne kwestia gustu zależna od tego,
czy jest się targetem komiksów traktujących o kosmicznych zakątkach DCU. Mnie
twórcy na razie kupili zwłaszcza, że pod koniec widzimy powrót klasycznej
wersji pewnej bliskiej memu sercu ekipy :)
W komiksie pojawiają się również
gościnnie świeżo wykreowany nowy Lobo, który akurat w tym miejscu niczym
szczególnym się nie wyróżnia, a także dyżurna „zapchajdziura” nowego DCU, czyli
Supergirl. W ramach spojlerów informuję też, że nie wszyscy wychodzą cało z
pierwszej, dziewiczej misji, ale dla większości czytelników nie będzie to
zapewne powód do smutku, ale ulga, że już tej postaci nie będzie.
Pewnie są w większości tacy,
którzy przeklinają, iż w ogóle zdecydowali się sięgnąć po ten właśnie komiks,
ale ja lubię takie nietypowe podejścia i eksperymentowanie, przez co dotychczas
mniej znaczące postacie dostają szansę zaistnienia w nowych realiach i... cóż,
nawet się w tej nowej roli sprawdzają. Mówcie co chcecie, ale mi się przyjemnie
twór Lemire’a i McKone’a czytało. Na pewno nie tego się spodziewałem, ale
cieszę się, że zostałem pozytywnie zaskoczony. Lubicie kosmiczną Ligę
Sprawiedliwości? Jeśli nie, to stracicie tylko niepotrzebnie czas.
Opisywane wydanie
zawiera materiał z komiksów JUSTICE LEAGUE UNITED #0 – 5
Ocena: 4/6
Dawid Scheibe
Powyższy komiks
możecie nabyć w sklepie ATOM Comics.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz