poniedziałek, 13 lipca 2015

JUSTICE LEAGUE UNITED VOL. 1: JUSTICE LEAGUE CANADA

Jeff Lemire prezentuje autorską wersję Ligi Sprawiedliwości, na której czele stoi Martian Manhunter, a której zadaniem jest, jakże oryginalnie -  obrona świata przed pewnym szalonym złoczyńcą.


Po zakończeniu eventu Forever Evil, drużyna Justice League of America została rozwiązana i seria zaledwie po kilkunastu numerach została skasowana. Jak jednak powszechnie wiadomo w przyrodzie nic nie ginie, i tak oto część członków dawnej ekipy, składającej się z drugiego garnituru herosów DCU zorganizowała się na nowo, dokooptowali do nich kolejni bohaterowie i powstał trochę dziwaczny, niestandardowy twór o nazwie Justice League United. Sternikiem komiksu został Jeff Lemire, zaś oprawą graficzną zajął się legendarny już chyba Mike McKone. Długo zwlekałem z sięgnięciem po ten komiks, ale ostatecznie ciekawość zwyciężyła i tak oto w moje ręce trafił składający się z sześciu pierwszych zeszytów tom JUSTICE LEAGUE CANADA.

Dlaczego akurat Kanada? Wynika to oczywiście z pochodzenia samego scenarzysty, który jest dumny ze swoich korzeni i często umiejscawiał wcześniej akcję pisanych przez siebie komiksów właśnie na terenie Kanady. Początkowo tytuł miał mieć w nazwie właśnie człon „Kanada”, ale ostatecznie stanęło na Zjednoczonej Lidze Sprawiedliwości. Nie zmienia to jednak faktu, że po raz pierwszy w historii DC drużyna superbohaterów posiada swoją bazę wypadową na terenie tego drugiego największego pod względem powierzchni państwa na świecie.

Aby podkreślić przywiązanie do historii i kultury swojej ojczyzny, Lemire tworzy na potrzeby serii superbohaterkę wywodzącą się z plemienia Kri (Cree), czyli tubylców zamieszkujących do dziś tereny m.in. w prowincji Ontario. Miiyahbin, bo o niej mowa, przez większą część tomu jest postacią drugoplanową, a więcej szczegółów na temat jej mocy i rodzinnych tradycji scenarzysta zdradza pod koniec zbioru. Końcówka jest przez to klimatycznie kompletnie różna od tego, co można przeczytać we wcześniejszych odsłonach i widać tutaj przywiązanie do tradycji, wiarę w siłę wspólnoty oraz odwieczną, niekończąca się walkę sił dobra ze złem. Wcielenie Miiyahbin do zespołu może okazać się na dłuższą metę dobrym posunięciem, zwłaszcza, że dopiero uczy się ona roli superbohaterki, ma  wsobie pewien potencjał i nietypowe moce. Dopiero jednak kolejna historia powie nam prawdopodobnie coś więcej na temat jej umiejętności i przydatności w JLU.

Skoro już jesteśmy przy poszczególnych członkach drużyny, to warto zaznaczyć, że zdecydowanym liderem od samego początku ustanowiony został Martian Manhunter. Pełni on rolę takiego pewnego siebie i doświadczonego na różnych frontach dowódcy wojska, a przy tym kogoś będącego w pewnym sensie przyjaciela i ojca dla Stargirl. Wyczuwa się wyraźnie mocną więź pomiędzy dwójką wspomnianych bohaterów, która jest oczywiście skutkiem tego, co oboje przeżyli w trakcie Forever Evil. Zupełnie inne relacje panują jednak miedzy Green Arrowem a Animal Manem, którego Lemire „przyniósł” ze sobą niejako w pakiecie po zakończonej serii z Buddym Bakerem w roli głównej. Animal Man z JLU to jednak kompletnie inna postać, niż ta, którą obserwowaliśmy od początku New 52. Można powiedzieć, że mrok całkowicie go opuścił, śmierć syna poszła w niepamięć i teraz jest taką duszą towarzystwa tryskającą humorem na lewo i prawo. Obawiam się, że jeśli ktoś ubóstwiał ANIMAL MANA z New 52, to tutaj ta drastyczna zmiana zachowania Buddy’ego może być szokująca i nieprzekonywująca. W każdym razie obaj z Arrowem tworzą parę, która jak nic przywołuje na myśl legendarny duet Blue & Gold z dawnej JLI. Z reguły naśmiewają się ze swoich umiejętności i dogryzają sobie na każdym kroku, ale jednocześnie jeden szanuje drugiego i z czasem zaczyna się krystalizować ciekawy dynamiczny duet stanowiący jeden z atutów całej serii.

Tom JUSTICE LEAGUE CANADA to taka dziwna mieszanka, gdzie z jednej strony dostajemy nowy origin Adama Strange’a i jego ukochanej Alanny, z drugiej zagłębiamy się w wierzenia i bóstwa Indian, a z jeszcze innej uwikłani zostajemy w sam środek kosmicznego starcia, gdzie na szali postawiony zostaje los całej galaktyki. Trochę to kontrowersyjny kierunek, w jakim od samego początku poszła ta seria, gdyż wcześniej nie spodziewałem się, że komiksowi temu bliżej będzie chociażby do RANN THANAGAR WAR, niż do klasycznej opowieści z udziałem Ligi Sprawiedliwości. A tu proszę, JLU zaliczyć można jak na razie (druga historia też po zapowiedziach na to wskazuje) do tzw. „kosmicznych” serii DC w jednym szeregu z GREEN LANTERN CORPS. Czy jest to właściwy kierunek? Zapewne kwestia gustu zależna od tego, czy jest się targetem komiksów traktujących o kosmicznych zakątkach DCU. Mnie twórcy na razie kupili zwłaszcza, że pod koniec widzimy powrót klasycznej wersji pewnej bliskiej memu sercu ekipy :)

W komiksie pojawiają się również gościnnie świeżo wykreowany nowy Lobo, który akurat w tym miejscu niczym szczególnym się nie wyróżnia, a także dyżurna „zapchajdziura” nowego DCU, czyli Supergirl. W ramach spojlerów informuję też, że nie wszyscy wychodzą cało z pierwszej, dziewiczej misji, ale dla większości czytelników nie będzie to zapewne powód do smutku, ale ulga, że już tej postaci nie będzie.

Pewnie są w większości tacy, którzy przeklinają, iż w ogóle zdecydowali się sięgnąć po ten właśnie komiks, ale ja lubię takie nietypowe podejścia i eksperymentowanie, przez co dotychczas mniej znaczące postacie dostają szansę zaistnienia w nowych realiach i... cóż, nawet się w tej nowej roli sprawdzają. Mówcie co chcecie, ale mi się przyjemnie twór Lemire’a i McKone’a czytało. Na pewno nie tego się spodziewałem, ale cieszę się, że zostałem pozytywnie zaskoczony. Lubicie kosmiczną Ligę Sprawiedliwości? Jeśli nie, to stracicie tylko niepotrzebnie czas.

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów JUSTICE LEAGUE UNITED #0 – 5

Ocena: 4/6

Dawid Scheibe

Powyższy komiks możecie nabyć w sklepie ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz