czwartek, 23 lipca 2015

SWAMP THING vol. 5: THE KILLING FIELD

Oj, zaniedbałem tę serię dość mocno. Recenzja poprzedniego tomu pojawiła się na blogu jeszcze w październiku zeszłego roku, najwyższy czas więc to nadrobić. Dziś wezmę na tapetę tom piąty, który ukazał się na tyle dawno, że zdążył mi się już nieco na półce zakurzyć. Jednakże zarówno pierwsza jak i najświeższa lektura tego komiksu dała mi podobne odczucia. I właśnie o nich napiszę teraz kilkanaście zdań.

Piąty tom cyklu SWAMP THING to dalszy ciąg runu Charlesa Soule’a, który obecnie związany jest niestety kontraktem na wyłączność z Marvelem. Jak zapewne pamiętacie, przejął on stanowisko scenarzysty tego tytułu po tym, jak zwolnił je sam Scott Snyder i wiele osób obawiało się, że ten wówczas jeszcze mało znany twórca nie poradzi sobie i poziom tytułu niemiłosiernie spadnie. Ten tymczasem już w czwartym tomie pokazał, że myliliśmy się co do niego i opinię tę podtrzymuje w dniu dzisiejszym.

Soule przy okazji początku swojej pracy przy serii SWAMP THING przedstawił nam kilka nowych, tajemniczych postaci. Wśród nich był niejaki Seeder oraz równie zastanawiająca Capucine. ”The Killing Field” znacznie mocniej skupia się na pierwszym z wymienionych, ponieważ osią fabuły wydaje się być dość oklepany motyw walki o miano jedynego słusznego awatara Zieleni. Nie brzmi to zbyt oryginalnie i zachęcająco, prawda? Tymczasem bardzo szybko okazuje się, że gdy przezwyciężymy to niezbyt korzystne skojarzenie, lektura sprawić może nam naprawdę sporo radości. Charles Soule kolejny raz bowiem udowadnia, że pomysłowość to jego naprawdę mocna strona.

Nie sposób nie pisać o wyczynach Soule’a, nie wspominając o dorobku jego poprzednika. Snyder, chociaż ewidentnie traktował serię SWAMP THING po prostu jako odskocznię od wymyślania kolejnych przygód Mrocznego Rycerza i tak w niebywały sposób nie tylko wprowadził Aleca Hollanda w rzeczywistość New 52, ale także bardzo przyjemnie wykreował rzeczywistość w jakiej bohaterowi temu przyszło funkcjonować. Cały pomysł z awatarami Czerwieni i Zieleni wydawał się być nie tylko oryginalny, ale przede wszystkim kompletny. Soule udowadnia że myliłem się co do tego, ponieważ zręcznie obraca się w tym, co pozostawił jego poprzednik, ale tym razem także dodaje sporo od siebie. Nie budzi on przy tym wrażenia, iż coś powstało na siłę lub też nie pasuje do reszty. Kolejne machinacje Parlamentu Drzew oraz znacznie bardziej rozbudowana rola Seedera wciągają, a umiejętnie stosowane zwroty akcji potrafią na dobre przykuć czytelnika do miejsca, w którym aktualnie przebywa. Niemniej piąty tom serii SWAMP THING ma pewien minus, który trwa kilkadziesiąt stron.

Opisywany dziś tom składa się z czterech zeszytów regularnej serii i do nich nie można mieć najmniejszego zarzutu. Są one interesujące, konsekwentne i praktycznie pozbawione jakichś większych wad scenariuszowych. Jednakże po pierwszym z nich, w zbiorze pojawia się materiał opublikowany pierwotnie w drugim annualu serii. I niestety, miejscami okropnie wieje z niego nudą. Jeszcze gdyby można było go jakoś pominąć, ale chociaż lektura tych kilkudziesięciu stron była dla mnie istną katorgą, to jednak jest to ważny i istotny dla samej postaci rozdział. Kojarząca się nieco z ”Jądrem Ciemności” historia powinna stracić kilka stron i tym samym zyskać na tempie, może wtedy bym tak jednoznacznie jej nie krytykował.

Kolejnym problemem jaki mam z piątym tomem SWAMP THING jest to, że wspomniane już cztery zeszyty i jeden annual ilustrowały cztery osoby. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa, różnice pomiędzy nimi są dostrzegalne, a nierzadko wręcz – kolosalne. Zaczyna się średnio, ponieważ pierwszy rozdział ”The Killing Field” to popis Andrei Bressana i chociaż jest to dla mnie niezrozumiałe, chyba wszystkie jego wcześniejsze jak i późniejsze znane mi prace, są dużo lepsze niż to, co zaprezentował na łamach SWAMP THINGA. Ten nieszczęsny annual to z kolei wspólne wysiłki Javiera Piny oraz Kano i są bardzo poprawne. Na tyle, że ciężko wyłapać przejście pomiędzy pracami jednego i drugiego. Dopiero od trzeciego rozdziału tomu możemy cieszyć swoje oczy pracami, moim zdaniem najlepszego z tej licznej ekipy, Jesusa Saiza. To on według mnie dysponuje najlepszym i najbardziej zapadającym w pamięć stylem. Jego charakterna, dość gruba kreska obfituje w detale, jednocześnie nie odwraca uwagi od najważniejszych aspektów danego kadru. Tu przy okazji pochwalić trzeba Matthew Wilsona, który kolejny raz bardzo dobrze wywiązał się z funkcji kolorysty. SWAMP THING straciłby naprawdę dużo, gdyby za nakładanie barw odpowiedzialna była osoba, która kompletnie nie czułaby klimatu serii.

Dodatki w tym tomie to jakiś żart. DC Comics jakby na odczepnego lub dla zapełnienia stron, dało czytelnikom trzy szkice autorstwa Saiza oraz tradycyjną już planszę z reklamą. Ta jest o tyle ciekawa, że poleca sięgnąć po trzy pierwsze tomy SWAMP THINGA, ignorując z nieznanego powodu czwartą odsłonę, zamiast której pojawia się jeszcze polecanka ANIMAL MAN vol. 3. Ok, rozumiem że te cztery pozycje tworzą pewną w miarę zamkniętą całość, lecz i tak wstawienie najmniejszego choćby okienka z okładką czwartego tomu powinno się tam znaleźć. To oczywiście mało istotny detal, ale w krwi mam czepianie się takich pierdółek :)

Recenzowany dziś nie jest lepszy niż dowolna z poprzednich odsłon cyklu SWAMP THING. Mimo tego, że jest minimalnie gorszy, głównie za sprawą wspominanego annuala, jest to i tak zdecydowanie ciekawsza lektura niż 3/4 oferty DC New 52. Dodatkowo, większa część tomu ma naprawdę porządne rysunki. Moja ocena to 4-/6 z zastrzeżeniem, że ten minus jest dużo większy niż inne.

SWAMP THING vol. 5: THE KILLING FIELD do nabycia w ATOM Comics.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz