Recenzja komiksu BATMAN: THE DARK
KNIGHT VOL. 2: CYCLE OF VIOLENCE wydanego w Polsce przez Egmont jako BATMAN:
MROCZNY RYCERZ TOM. 2: SPIRALA PRZEMOCY
Po pierwszym tomie zatytułowanym Nocna Trwoga przyszedł czas na kolejną opowieść wydaną swego czasu w ramach
miesięcznika BATMAN: THE DARK KNIGHT. O ile za scenariusz inicjującej całą
serię historii odpowiadali Paul Jenkins oraz David Finch, o tyle tym razem za
sterami zasiadł Gregg Hurwitz, znany m.in. z bardzo dobrej mini serii PENGUIN:
PAIN AND PREJUDICE, do której rysunki wykonał Szymon Kudrański. Skąd ta zmiana
scenarzysty pytacie? Każdy, kto miał okazję zapoznać się z poprzednim tomem
mógł się na własne oczy przekonać, że Finch oraz Jenkins (a zwłaszcza ten
pierwszy) niezbyt dobrze czują postać Mrocznego Rycerza i najzwyczajniej nie
warto dawać im kolejnej szansy. Sprawdźmy zatem, czy Hurwitz podołał zadaniu i
zasłużył na pochwały za swoją pracę, czy też wręcz przeciwnie.
Ideą serii BATMAN: THE DARK
KNIGHT okazało się przedstawienie nowego, świeższego spojrzenia na znanych
przeciwników z bogatej galerii łotrów Człowieka-Nietoperza. Poprzednio był to
Bane, tym razem przyszła kolej na Stracha na Wróble. Crane porywa z ulic i
placów zabaw dzieci, które następnie wykorzystuje w swoim chorym eksperymencie,
mającym na celu stworzenie nowej toksyny strachu. Oczywiście Batman oraz James
Gordon robią wszystko, aby znaleźć i schwytać sprawcę, a dodatkowo Mroczny
Rycerz na własnej skórze przekonuje się o efektach działania nowego specyfiku. Pozostaje
tylko kwestia tego, czy ta historia rzeczywiście jest aż tak zapierająca dech w
piersiach, że koniecznie trzeba się z nią zapoznać. Według mnie, nie bardzo.
Nie odkryję Ameryki
stwierdzeniem, że opowieść o Bane’ie stała na słabiutkim poziomie, a jedynym co
zachwycało były dziwne chwilami sceny walki oraz rysunki Davida Fincha. Hurwitz
starał się jak mógł, aby wywindować poziom swojej historii znacznie wyżej, i to
mu się na pewno udało, ale przecież poprzednicy zawiesili mu poprzeczkę na
strasznie niskiej wysokości. Żadna zatem sztuka przebić NOCNĄ TRWOGĘ. Sztuką
jest pokazanie jakiejś oryginalnej historyjki o Strachu na Wróble, a to
Greggowi udało się jedynie w małym stopniu. Przede wszystkim wprowadził do
komiksu wszechogarniający mrok, panikę i strach pokazując, jak wielką rolę
odgrywają one w życiu mieszkańców Gotham City, oraz że każdego można złamać,
kontrolować i doprowadzić do skrajnego szaleństwa faszerując go toksynami
strachu. Dodatkowy element grozy stanowi nowy wizerunek Crane’a, którego
szaleństwo podkreślają własnoręcznie zaszyte i ociekające krwią usta. Tym samym
otrzymujemy klimat zbliżony do filmowego horroru ze stopniowo dawkowanym
napięciem i za to scenarzyście należą się brawa.
Niestety Hurwitz nie ustrzegł się
powielania sprawdzonych już w innych miejscach schematów, jak chociażby kolejne
zagłębianie się w psychikę młodego Bruce’a i roztrząsanie na nowo jego
panicznego strachu przed nietoperzami. Nowy origin Scarecrowa również nie
powala i brak tutaj jakichś zaskakujących, nieznanych dotąd faktów z
dzieciństwa tej postaci. A złoczyńca chcący zatruć całe miasto? Wcale nie
trzeba daleko szukać, aby znaleźć podobny wątek związany z Gotham. O ile
jeszcze pierwsze zeszyty są w miarę ciekawe, o tyle im dalej zagłębiamy się w
ten komiks jest co raz gorzej, zaczyna wiać nudą bądź też denerwują rozwiązania
zastosowane przez Hurwitza. Tak jest na przykład ze sposobem, w jaki pilotujący
batplane Bruce ratuje mieszkańców. Chciano z niego chyba zrobić jakiegoś
mesjasza, a ja widząc to nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Takie
rozwiązanie pasowałoby może do Supermana, ale do Batmana?
Cały czas zastanawiam się też, po co na siłę wprowadzać do życia Bruce’a jakąś ukraińską pianistkę, której obecność jedynie osłabia wizerunek obrońcy Gotham City? Wayne jest zakochany w swojej walce ze złem i niesprawiedliwością, w jego życiu brak miejsca na miłość do kobiety. Gdyby jeszcze było to wszystko rozsądnie uzasadnione, ale tak nie jest.
Końcówka to zeszyt nawiązujący do
„Zero Month”, czyli w tym wypadku cofamy się do momentu śmierci rodziców
Bruce’a i obserwujemy śledztwo, jakie przez lata prowadzi młody Wayne. O dziwo
całkiem zgrabna i przyjemna lektura, chociaż z góry wiadomo było, jak się
skończy.
Ilustracje to zasługa Davida
Fincha, który, przykro mi to stwierdzić, nie porywa już swoimi pracami, jak to
miało miejsce w poprzednim tomie. Kiedyś bardzo lubiłem tego artystę, ale
ewidentnie widać, że potrzebuje on czasu na dopracowanie poszczególnych detali
i nie jest w stanie miesiąc w miesiąc pokazać pełni swoich umiejętności.
Niektóre plansze wyglądają wręcz, jakby były tworzone w pośpiechu. Najlepiej
wyszły mu chyba kadry, na których widzimy głównego złoczyńcę. Nadal lubię
kreskę Fincha, jednak dobrze by mu zrobiło, gdyby rysował przykładowo co drugą
historię, przez co komiks na pewno zyskałby wizualnie.
SPIRALA PRZEMOCY to zbiór, który
trochę przewyższa NOCNĄ TRWOGĘ, ale jednocześnie nie powala na kolana i
absolutnie nie zapada w pamięć. Scenariusz przeciętny, a rysunki mogłyby być
lepsze. Czułbym się źle polecając komukolwiek lekturę tego komiksu i lepiej
uznać, że coś takiego po prostu nie miało miejsca. No chyba, że jest się
wielkim miłośnikiem Jonathana Crane’a. Fanom Mrocznego Rycerza tymczasem polecam
inne serie z Batmanem wydawane przez DC Comics.
Ocena: 3/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BATMAN: THE DARK KNIGHT
#0, #10 – 15
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza
recenzenckiego.
Komiks można znaleźć w sklepie ATOM Comics
Dawid Scheibe
Jak tak czytam tę recenzję, dochodzę do wniosku, że to komiks stworzony dla nowych czytelników, mający im przedstawić postać Scarecrowa. A że ja jestem właśnie takim czytelnikiem, to mi się podbał.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, jak ktoś nie miał wcześniej styczności ze Strachem na Wróble, i nie ma jakichś specjalnie wygórowanych wymagań odnośnie fabuły, to może sobie lekturę tego komiksu jak najbardziej zaserwować :)
UsuńJeśli ktoś lubi Batmana to polecam ten komiks. Fabuła może nie bardzo dobra ale trzymająca w napięciu, jest mroczny klimat i dobre rysunki (a nierzadko rewelacyjne). Czego chcieć więcej? Prawie bym ominął ten tytuł przez niektóre recenzje.
OdpowiedzUsuń