niedziela, 12 lutego 2017

Serialownia #54

Kolejny tydzień za nami, a to oznacza przybycie na łamy bloga kolejnej odsłony "Serialowni". Tym razem nieco spokojniej, ponieważ na kolejną przerwę udały się GOTHAM oraz LUCIFER. Reszta produkcji stawiła się w pełnym składzie i właśnie im poświęcimy tego posta. Jak zwykle przestrzegamy przed spoilerami i zapraszamy do rozwinięcia posta.
SUPERGIRL 2x11: The Martian Chronicles
Krzysiek T.: Pomieszanie z poplątaniem. Z jednej strony fajna pomysł na wprowadzenie chociaż chwilowe typowego "nie ufaj nikomu" i w sumie cieszę się, że ostatecznie zakamuflowanym Marsjaninem nie okazał się ktoś z obecnej w odcinku dwójki no-name'ów. Nieźle także wyszedł końcowy twist i walka z większą ilością przeciwników. Dla równowagi zafundowano nam odcinek pełen miłosnych ochów i achów, które widzieliśmy już dziesięć tysięcy razy i ponownie do niczego konstruktywnego to nie doprowadziło. Niestety już chyba do końca sezonu będziemy świadkami niezbyt ciekawego i mozolnie rozwijającego się love story z udziałem Kary i Mon-Ela. Tradycyjnie już kiepsko wypadły efekty specjalne. I czy tylko ja odnosiłem wrażenie, że Biali Marsjanie w swojej "normalnej" formie potrafią tylko ryczeć? Jakoś tak trudno mi na słowo uwierzyć w to, że inteligentni i rozwinięci zieloni zostali niema do cna wybici przez rasę przypominającą swoim zachowaniem jaskiniowców.
Dawid: Odcinek z gatunku tych słabszych, w którym teoretycznie sporo się działo z udziałem Białych Marsjan, ale jakościowo nie było rewelacji i tak naprawdę nie ma się nad czym zachwycać oprócz kilku scen w odciętej na chwilę od reszty miasta siedzibie DEO. Scenarzyści znowu namieszali w relacjach na linii Mon-El - Kara, ale to raczej było nieuniknione, jeśli popatrzeć na wcześniejsze zawirowania miłosne głównej bohaterki z pierwszego sezonu. Efekty specjalne wypadły dosyć słabo, zaś dialogi Alex z Maggie zrobiły się strasznie powtarzalne. A połowę takiej małej babeczki to można wziąć do ręki i skonsumować na raz, zamiast męczyć się widelcem :P
Radek: Jak to jest, że zawsze, kiedy myślę, że poziom zażenowania spowodowany wątkami miłosnymi nie może być wyższy to ludzie odpowiedzialni za Arrowverse usilnie starają się udowodnić mi, jak bardzo się mylę? Po pierwszym sezonie (i nie tylko) koszmarnie napisanego trójkąta Kara-Winn-Olsen przyszedł czas na jeszcze gorszą relację z Mon-Elem, przy czym poziom zażenowania osiągnął swój szczyt właśnie w recenzowanym The Martian Chronicles w ostatniej scenie. Podobnie przy siostrzanych relacjach z Alex. Natomiast biorąc pod uwagę poziom poprzednich odcinków po zimowej przerwie i patrząc tylko na "superbohaterską" warstwę, ten epizod stosunkowo nie był aż tak tragiczny. Wątek Marsa mocno mi przypadł do gustu, ciekaw jestem dokąd to doprowadzi przy finale sezonu.
THE FLASH 3x12: Untouchable
Dawid: Poprzedni tydzień pozytywnie mnie zaskoczył, jeśli chodzi o ten serial, tym razem wszystko wróciło jednak do normy, czyli było słabo. Denerwuje mnie strasznie sytuacja, gdy Iris cały czas powtarza "nie możemy mu tego nigdy powiedzieć", aby w końcu nie wiadomo dlaczego stwierdzić "muszę mu to powiedzieć". Reakcja Joe była bardzo przewidywalna. Z Wally'ego znów zrobiono głupka, gdy ten chciał bez żadnego przygotowania już, zaraz, natychmiast móc przenikać przez ściany. Idiotyzm tygodnia - wprawienie w drganie całego pociągu, który przenika przez przeszkodę. Przynajmniej było się z czego pośmiać. Brak również konsekwencji odnośnie szybkości rozprzestrzeniania się infekcji. Jedna ofiara pada natychmiast, zaś u Iris proces przebiega strasznie wolno od momentu kontaktu do interwencji Caitlin. Ciekawy jestem z kolei dalszego rozwoju relacji tej ostatniej z Albertem, a także kolejnego odcinka, gdzie powraca Grodd i poprzedni Wells. Przynajmniej na papierze zapowiada się dobrze.
Radek: Untouchable wpisuje się w korzystny trend poprawy THE FLASH po zimowej przerwie. Yorkin był dobrze zagranym i napisanym metaczłowiekiem "w klasycznym stylu", przez co ten odcinek bardzo mocno przypominał mi klimat pierwszego sezonu. Nie będę się dalej rozpisywał, bo wszystko było w porządku, oglądało się się ten epizod naprawdę przyjemnie. Przyznam, że przed Bożym Narodzeniem nie spodziewałem się takiego polepszenia jakości.
LEGENDS OF TOMORROW 2x11: Turncoat
Krzysiek T.: Już otwarcie odcinka przedstawione przez Micka wywołało u mnie szeroki uśmiech i już wtedy można było przewidywać, że odcinek skupi się nieco na nim oraz będzie zabawny. I te właśnie segmenty z jego udziałem okazały się być najlepszymi fragmentami epizodu. Rip atakujący Wavedivera z kolei miał potencjał, ale twórcy konsekwentnie go demolowali. Po pierwsze, Hunter rusza na statek w towarzystwie dwóch łebków, co samo w sobie jest już naiwne. Po drugie, słabe jest założenie, że mini-Atom jest niegroźny. We wcześniejszych scenach potrafił on przecież powalić trzech żołnierzy w zmniejszonej formie. Po trzecie wreszcie, kompletnie nie rozumiem jak można uzasadnić puszczenie go wolno z kawałkiem włóczni w finale epizodu, zamiast skopać mu dupsko (był na muszce, a Sara była już w pełni sił). Jak i tego, że Rip najpierw zabija Waszyngtona, a potem widzimy jak próbuje go zabić dzień wcześniej... Niestety, potężna ilość głupot skutecznie odebrała mi przyjemność z oglądania.
Tomek: Niestety serialowi przydarzył się poważny spadek formy. Już sam początek jest zdecydowanie nieprzemyślany. Wygląda w nim bowiem, że Rip zabił Washingtona, NASTĘPNIE uzbroił swoich podwładnych w nowoczesne karabiny i wraz z nimi POPRZEDNIEGO wieczoru dokonał zamachu na Washingtona ponownie. Wiem że to serial o podróżach w czasie i różne dziwne rzeczy mogą się w nim dziać, ale powinny one zachowywać jakąś logikę. Niestety potem jest niewiele lepiej. Poszczególne wątki się nie kleją, a spora część postaci sprawia wrażenie jakby i tak mieli gdzieś to co robią (np. Legion zostawia Ripa samemu sobie, Vixen i Steele po ruszeniu na pomoc Washingtonowi i Rory’emu spędzają noc przytulając się do siebie w namiocie). Do tego zwieńczone jest to kretyńskim zakończeniem w którym Jackson i Sara pozwalają Ripowi odejść wraz z fragmentem włóczni nawet nie próbując go zatrzymać, po czym urządzają przyjęcie. Jedynymi jaśniejszymi punktami są tu tradycyjnie Rory (jego nietypowe wprowadzenie do odcinka oraz motyw z posągiem były rozwalające) oraz Rip, bowiem widać, że Darvill ma niezłą zabawę odgrywając czarny charakter.
Dawid: Przeczytałem powyższe opinie kolegów i właściwie zgadzam się z nimi w stu procentach. W odcinku tym pojawiła się większa niż zazwyczaj ilość głupot i kompletnie pozbawionych logiki rozwiązań, przez co nie sposób jest zliczyć go do dobrych, a nawet średnich epizodów. Zamieszanie związane z zabójstwem Waszyngtona, Thawne i jego pomocnicy nie wiadomo czemu nie pomagają "przeprogramowanemu" Hunterowi, niczym nie uzasadnione zachowanie Vixen i Steela, czy też największe nieporozumienie - pozwolenie Ripowi na odejście z kawałkiem włóczni to te rzeczy, których pojąć nie sposób. Jedyny jaśniejszy punkt to występ Micka, który w kilku miejscach dzięki swojemu specyficznemu humorowi wywołał uśmiech zadowolenia na mojej twarzy. Ogólnie jednak było słabo i w przeciwieństwie do załogi Waveridera, ja zdecydowanie nie czułem chęci świętowania. Oby więcej twórcy nie raczyli nas takimi odcinkami.
Piotrek: Kolejna ciekawa czołówka, tym razem nawet lepsza niż poprzednio :). Oby kontynuowali to w następnych odcinkach. Arthur Darvill, odtwórca roli Ripa Huntera znowu pokazuje, że aktorsko jest na wysokim poziomie i dobrze się sprawuje w roli złoczyńcy. Ale dlaczego chcąc zabić Sarę strzelił jej w brzuch, a nie np. w głowę? No i dlaczego Jax nie strzelił mu w nogę, czy w rękę i nie zabrał Spear of Destiny? Z tego co słyszałem jest dość potężna i oddawanie jej złoczyńcom nie jest dobrym pomysłem. Zupełnie nie spodziewałem się romansu Vixen i Nate'a, jeszcze kilka odcinków temu łączono ją z Heat Wavem, chociaż na początku sezonu bardziej sensowny wydawał się ten przedstawiony w nowym odcinku związek. Zapowiada się na to, że Legendy przestaną traktować Ripa jako przyjaciela, ale zaczną z nim walczyć bez oporów, a to zapowiada się na interesujący wątek. Mimo tego całego zamieszania wydaje mi się, że Rip Hunter nie jest wcale zły i ma jakiś skomplikowany plan na powstrzymanie Legion of Doom. No ale tego dowiemy się w przyszłości.
Radek: Jak ja kocham ten serial. Interakcje Washingtona z Rorym to scenariuszowy i aktorski majstersztyk. Po raz kolejny nikt nie próbuje udawać, że Legends to coś więcej niż nieskończone źródło lekkiej, niezbyt angażującej, pulpowej rozrywki, wrzucając drużynę w kluczowe wydarzenia wojny o niepodległość Ameryki i radząc z tym sobie wprost fenomenalnie (oczywiście twórcy nie mogli sobie odmówić trochę nachalnej propagandy). Jedyny minus to koszmarny wątek miłosny między Nate'm i Amayą, ale niczego więcej nie oczekiwałem pod tym względem od produkcji z tego uniwersum.
ARROW 5x12: Bratva
Tomek: Tym razem cały odcinek obejrzałem z przyjemnością. Nawet irytujące zazwyczaj dylematy Team Arrow miały tym razem sens, no może poza tym, że Diggle’owi odbiło na 5 minut tylko po to by Felicity nie była osamotniona w przekraczaniu granic. Nawet na pierwszy rzut oka dziwna decyzja by zostawić Wild Doga z Lancem została uzasadniona całkiem porządnie i w dodatku z humorem. Generalnie dziury w scenariuszu były tym razem dość nieduże, a sceny akcji całkiem niezłe.
Radek: Wycieczka Team Arrow do Rosji to ciekawa odmiana po 5 sezonach w Star City z drobnymi wyjątkami. Na przyszłość jestem jak najbardziej za tego typu inicjatywami, bo epizod wypadł dość ciekawie. Szkoda tylko, że retrospekcje z udziałem Talii nie są tak wciągające jak w pierwszej połowie sezonu. Najbardziej interesuje mnie w tej chwili wątek Projektu Pandora, który okazał się czymś więcej niż wydawał się na początku. Mam wrażenie, że albo stanie się głównym tematem tego sezonu, albo przynajmniej odegra w nim kluczową rolę.
Krzysiek T.: Oglądało się całkiem nieźle. Cieszy mnie przede wszystkim fakt, że Dinah z miejsca fajnie wpisała się w drużynę i jak na razie nie przerabiamy kolejny raz tego samego schematu, czyli utarczek na linii Oliver-rekrut. Co więcej, ona i Queen fajnie do siebie pasują i chyba pierwszy raz od... zawsze (?) nie obraziłbym się, gdyby poszli w love story. Wybuch Diggle'a jestem w stanie kupić, powolną przemianę Felicity również (ale by było spoko, gdyby w kolejnym sezonie to ona była głównym villainem!), zaś sceny z Rene i Lancem zaskakująco fajnie wypadły. Minusem epizodu był chyba tylko idiotyczny sposób pozbycia się Ragmana z ekipy. Ale zanosiło się na to już jakiś czas, bo od ładnych paru odcinków nie robił on nic konstruktywnego, oprócz patrzenia się i dziwienia kolegom i koleżankom. PS: to już bodaj trzeci odcinek z rzędu bez udziału Thei. Przypadek?
POWERLESS 1x02: Wayne Dream Team
Tomek: Na razie poprawy nie widać. Efekty specjalne ciągle tragiczne, na szczęście ograniczony były tylko do pierwszej sceny odcinka. Sam główny wątek nie dość że nieśmieszny to jeszcze boleśnie sztampowy i przewidywalny. Całość przed kompletną porażką ratowały jedynie sceny z Vanem i jego sekretarką, podczas których parę razy parsknąłem śmiechem.
Piotrek: Mimo iż Emily nadal jest mocno denerwująca, to serial zdecydowanie się poprawił względem pilota, bo tym razem naprawdę dobrze się bawiłem podczas oglądania, przede wszystkim dzięki temu, że w odcinku nie zabrakło humoru i to takiego "zabawnego", nie tego co porzednio, pewnie dlatego, że w pilocie musieli wszystko wytłumaczyć na szybko. Relacje między bohaterami wypadają dość naturalnie (no może poza tymi z Emily) i to też jest  mocna strona serialu. Twórcy mogliby pójść jednak o krok dalej, wyświadczyć wielu osobom przysługę i usunąć Vanessę Hudgens z obsady,  a jej postać wyeliminować dzięki jednemu z trzecioligowych złoczyńców, bo możliwości jest dużo np. być zjedzonym przez Man-Bata. Oprócz Emily słabą stroną serialu są też słabe efekty, które twórcy starają się już ograniczyć, bo w tym odcinku użyli ich tylko w pierwszej scenie.
Krzysiek T.: Jest zdecydowana poprawa w stosunku do poprzedniego odcinka, ponieważ ten przynajmniej momentami był zabawny. Efekty specjalne nadal żałosne, ale to tylko sitcom i dziwię się, że w ogóle jakieś były. Byłem święcie przekonany bowiem, że twórcy z wszystkiego się wystrzelali w pilocie. Jestem także szczerze zdziwiony tym, że już drugi odcinek z rzędu dostaliśmy chociaż jedno ujęcie w plenerze. Mnie akurat Vanessa Hudgens nie przeszkadza, za to nie umiem pozbyć się wrażenia, że twórcy POWERLESS nie do końca wiedzą, jak wykorzystać komediowy talent Danny'ego Pudi. Ogólnie poprawa jest, więc oglądam dalej.
JUSTICE LEAGUE ACTION 1x08: Galaxy Jest
Krzysiek T.: Był to epizod, na który czekałem praktycznie od początku emisji JUSTICE LEAGUE ACTION. Na szczęście produkcja wróciła do swojej standardowej formy i zaserwowała nam mnóstwo dobroci. Pojedynki na niezłym poziomie, każda postać wniosła coś do skromnej fabuły, Joker absolutnie błyszczał, a i reszta warstwy humorystycznej stała na wysokim poziomie. Momentami podoba mi się to przekozaczenie niektórych postaci. W tym epizodzie pod tym względem błyszczała Wonder Woman w scenie, gdy sama rozwaliła podwładnych Mongula. Miało to jednak tutaj swój urok oraz klimat i dlatego też odcinek ten bardzo przypadł mi do gustu.
Tomek: No i serial wrócił do właściwych proporcji swych składników, czyli humoru i bójek – więcej pierwszego, mniej drugiego. No ale trudno się dziwić, w końcu jego głównym bohaterem był Joker. O tym jak dobry jest w tej roli Hamill świadczy choćby to, że śmieszyły mnie nawet te dowcipy z brodą, którymi rzucał podczas swego występu przed Mongulem (z którego swoją drogą zrobili tu kompletnego debila). Dodatkowo jest pełno świetnych malutkich scen jak np. Joker z obrzydzeniem kibicujący Supermanowi czy sam Człowiek ze Stali parskający śmiechem po wciągnięciu w płuca gazu Jokera.
TEEN TITANS: GO! 4x11: Movie Night
Krzysiek T.: Chyba najzabawniejszy odcinek, od kiedy zacząłem oglądać tę produkcję. Świetnie wypadło wymieszanie gatunków filmowych, które potraktowane zostały ze sporym przymrużeniem oka i dużą dawką humoru. Zdecydowanie najbardziej przypadł mi do gustu fragmenty wojenne, a zwłaszcza moment "postrzelenia" Robina przez popcorn czy Beast Boy ratujący z opresji Cyborga. TEEN TITANS: GO! jest absurdalne i nie jestem do końca pewien czy trafia do swojej grupy docelowej, ale ja bawiłem się przednio.

Zdjęcia pochodzą ze strony Comicbook.com

3 komentarze:

  1. Wiadomo już kiedy będzie ten musicalowy crossover The Flash i Supergirl?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w marcu odc 17 flasha i 16/17 supergirl piosenke napisali goście od la la land więc powinna być dobra dziennikarze z branżowych portali którzy słyszeli to na planie mówią że to będzie jedna z lepszych rzeczy w tego typu odcinkach :))

      Usuń
  2. Supergirl powinna się poprawić w końcu na plan zmierzają posiłki w postaci herkulesa sorbo i lois hatcher xD
    Arrow bardzo fajny odcinek nowa kanarka działa jak ktoś kto wie co robi ragman epicka akcja i wiadomo że jeszcze wróci pod koniec sezonu
    Flash typowy odcinek pomiędzy ważnymi arcami
    LoT heatwave bohater rewolucji ;-DD w tym tempie zostanie szefem ligi do końca sezonu ;p

    OdpowiedzUsuń