Pochwał skierowanych ode mnie
w stronę "odrodzonej" serii RED HOOD AND THE OUTLAWS było całkiem
sporo, ale były one w pełni zasłużone. Nie może zatem dziwić w żadnym wypadku
decyzja o dalszym śledzeniu tego tytułu, chociaż wraz z numerem 26 komiks ten
wkroczył na zupełnie nowe tory. Zawsze jestem zdania, że jeśli coś dobrze
funkcjonuje, to po co na siłę jakieś poważniejsze rzeczy w tym mechanizmie
zmieniać, ale jak wiadomo nie wszystko zależy od samego scenarzysty. A tym
pozostał nadal Scott Lobdell - pozytywne zaskoczenie całego Rebirth - który
dalej w roli głównej swoich opowieści umieszcza Jasona Todda. I to tyle,
używając terminologii matematyczno-fizycznych, jeśli chodzi o stałe, reszta to
już same zmienne. Nowe rozdanie, nowy punkt startowy, ale czy nadal całość
dostarcza tyle rozrywki, co poprzednich 25 odsłon?
Ostatnie wydarzenia mocno
wstrząsnęły i tak już niełatwym życiem Red Hooda. Nie dość, że stracił dwójkę
swoich nietypowych, bliskich pod różnym względem towarzyszy, to jeszcze w
wyniku sytuacji z Pingwinem zmuszony został do opuszczenia Gotham City. Batman
odwrócił się od byłego Robina, ale w tym samym czasie pomocną rękę wyciągnął
jeden z najlepszych przyjaciół. Otwierający omawiany tom annual stanowi pomost
pomiędzy tym, co było do tej pory, a tym, co rozpocznie się w zeszycie 26. Roy
Harper pomaga pobitemu fizycznie oraz psychicznie Jasonowi dojść do siebie,
oferując schronienie oraz wspólną misję, w wyniku której trafiają na chwilę do
Chin. Lobdell poświęcił ten zeszyt głównie na ukazaniu niezwykłej więzi
pomiędzy dwoma kumplami, dając im ostatnią szansę na przebywanie w swoim
towarzystwie przed tragicznymi wydarzeniami, jakie dotkną Arsenala w HEROES IN
CRISIS #1. Fani tego duetu bohaterów z pewnością będą zadowoleni.
Cały annual to właściwie
bardziej taki zapychacz (jak to przeważnie w przypadku tego typu powiększonych
zeszytach), utrzymany w nieco lżejszym klimacie, niż poprzednie odsłony, a do
tego ozdobiony bardzo przeciętnymi jak na mój gust rysunkami. Jasne kolory
dodatkowo podkreślają, że nie mamy do czynienia z brudnym i mrocznym Gotham. Najbardziej
spodobało mi się pięć ostatnich stron dające nadzieję, że może scenarzysta po
pewnym czasie wróci do poprzedniego stanu rzeczy.
Idąc dalej wkraczamy już w
zupełnie nowy etap, jaki przygotowano dla Red Hooda. Symboliczna zmiana tytułu
na RED HOOD OUTLAW, a także kostiumu (jak dla mnie całkiem ok) to nie tylko
kosmetyka, gdyż idzie w parze ze zmianą sposobu, w jaki Jason kontynuuje swoją
walkę z przestępczością. Wydawało się na początku, że towarzystwo Artemis i
Bizarro to jakiś zbędny dodatek dla głównego bohatera, ale wychodzi na to, że
wręcz przeciwnie, gdyż wraz z ich odejściem puściły Jasonowi pewne
hamulce/blokady. Późniejsze wieści z Sanktuarium stały się dla niego kolejnym
ciosem w psychikę, okazją do wyładowania wszelkich skumulowanych wewnątrz
emocji na nowym przeciwniku, nowym celu.
Red Hood w wersji 2.0
kontynuuje śledztwo w sprawie przestępczej organizacji o nazwie Underlife,
które rozpoczął do spółki z Arsenalem, i które zabiera go na wycieczkę poprzez
środkową, aż po południową część USA. Jego sposób zdobywania informacji i
techniki walki stały się zdecydowanie bardziej brutalne, obfitujące w więcej
krwi oraz ładunków wybuchowych, co oczywiście nie jest dobrą wiadomością dla każdego,
kto stanie mu na drodze. Do Punishera jeszcze mu sporo brakuje, ale w
pierwszych zeszytach pojawia mi się na moment przed oczami obraz słynnego
Franka od konkurencji. Czasy, kiedy Batman miał na niego oko i obwiązywały reguły
gry narzucone przez Bruce'a odeszły w niepamięć. Teraz wszystkie chwyty są
dozwolone, także używanie miecza oraz jeszcze chętniej - łomu. Ta ostatnia broń
to oczywiste i celowe nawiązanie do pamiętnej przeszłości z udziałem Jokera,
które siłą rzeczy generuje pytanie o to, jak bardzo nasz bohater zbliżył się do
swojego dawnego oprawcy.
Do tej pory siłą RHATO były w
głównej mierze relacje pomiędzy członkami Dark Trinity, za czym tęskni się
śledząc kolejne strony nowego story arcu. O ile jeszcze początek jest w miarę
optymistyczny, o tyle wraz z kolejnymi rozdziałami co raz mniej podobają mi się
zabiegi stosowane przez Lobdella. Miało być odcięcie Red Hooda od Gotham, a
tymczasem zdecydowano się na gościnne występy postaci, których obecność można
było sobie darować. Brakuje również jakiegoś urozmaicenia, dostajemy bowiem
powtarzalny schemat z zamaskowanym mścicielem obijającym twarze swoich
przeciwników, a do tego najsłabszy wątek całego komiksu - walka z armią klonów
Solomona Grundy'ego. Finał śledztwa i samego głównego złoczyńcę (motywacje,
wygląd, zachowanie) również zaliczę do minusów, o których jak najszybciej
chciałbym zapomnieć. Końcówka obfitowała niestety w nudne sekwencje oraz
nielogiczne posunięcia ze strony scenarzysty i mam nadzieję, że mistrza
percepcji już więcej nie zobaczymy.
Utożsamiany od początku z tą
serią Dexter Soy już niestety nie odpowiada za warstwę graficzną (przeniósł się do BATMAN AND THE OUTSIDERS), co zrodziło
pytania odnośnie poziomu i jakości ilustracji. Pałeczkę przejął Pete Woods,
któremu udało się wykonać rysunki do wszystkich sześciu numerów głównej
historii. Już samo to sprawia, że przynajmniej nie ma tutaj sytuacji, co często
ostatnio w przypadku DC się zdarza, iż w trakcie jednego story arcu pojawia się
jakiś fill-in artist o zupełnie innym stylu. Woods rysuje solidnie, wprawdzie
bez jakichś fajerwerków, ale na pewno nie rozczarowuje wykonana przez niego
praca na potrzeby tej serii. Kreska, którą tutaj zastosował nie odbiega jakoś
strasznie od tego, co pokazywał Soy, stąd przestawienie się na nowego artystę
nie jest jakoś strasznie trudne i szokujące.
Do takich komiksów podchodzi
się z obawą i dużą dozą niepewności, czy w obliczu wprowadzonych modyfikacji
seria nadal będzie stała na wysokim poziomie. Nadal dobrze się to czyta, ale
jakościowo jakby całość spadła gdzieś o półkę niżej w porównaniu do poprzednich
czterech wydań zbiorczych. Dużo świeżości, humoru oraz szaleństwa wprowadzali
do komiksu Bizarro oraz Artemis, których brak jest wyraźnie odczuwalny. Bez
nich Jason bardziej przypomina siebie z okresu, gdy stawiał pierwsze kroki w
roli Red Hooda, co nie dla wszystkich miłośników postaci jest powodem do
zadowolenia. Komiks ten szybko się czyta, jest nastawiony na akcję, ale
najciekawsze są jednak te będące w mniejszości, spokojniejsze momenty i
przemyślenia głównego bohatera. Chyba bardziej przypadnie do gustu nowym
czytelnikom, niż tym śledzącym serię od początku Odrodzenia. Ostatnia scena
przynosi niespodziewany obrót sytuacji, przypomina w pewnym sensie powrót do
nieodległej przeszłości i zachęca do sprawdzenia, jak teraz potoczą się losy
naszego niesfornego banity. Nie jest źle, ale nie ma tego czegoś, co
przyciągało, zaskakiwało i bawiło wcześniej. Dark Trinity wróć.
Opisywane wydanie
zawiera materiał z komiksów RED HOOD AND THE OUTLAWS #26, RED HOOD AND THE
OUTLAWS ANNUAL #2 oraz RED HOOD OUTLAW #27 - 31.
Omawiany komiks znajdziecie oczywiście w ofercie sklepu ATOM Comics.
Autor: Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz