Nie wszystkie komiksy DC są
tak mocno i z dużym wyprzedzeniem reklamowane, jak kolejne historie autorstwa
Snydera, Johnsa, czy Bendisa, stąd często w natłoku pojawiających się co
miesiąc pozycji można przegapić jakąś wartą uwagi perełkę. Trafia się na takie
często przypadkowo i ze zdziwieniem, że
wcześniej ominęła nas informacja o planowanym wydaniu tego właśnie
komiksu. Jedna z takich historii pojawiła się w lutym tego roku, ukryta pod
szyldem 100-PAGE SUPER SPECTACULAR. Osobiście raczej omijam tego typu
"twory" posiadające w nazwie GIANT, SPECTACULAR, czy SPECIAL i
niejednokrotnie żałowałem w przeszłości ich zakupu. Tym razem zrobiłem wyjątek,
gdyż zamiast nudnej antologii, czy przedruku znanych już historii, DC
zdecydowało się wydać niepublikowane wcześniej przygody Supermana autorstwa
legendarnego Marva Wolfmana. Według słów samego scenarzysty jest to najlepsza
rzecz, jaką udało mu się stworzyć z tym bohaterem w roli głównej, i wierzcie
mi, facet nie kłamał.
Na początku umieszczone zostały
dwie strony wstępu autorstwa Marva Wolfmana. Autor podkreśla swoje uwielbienia
dla postaci Człowieka ze Stali, opisuje krótko to, co będziemy mogli sami za
chwilę przeczytać/obejrzeć, wspomina kulisy powstania tej historii oraz
przyczynach, dla których dopiero teraz ujrzała ona światło dzienne. Całość
powstawała w latach 2006-2009 i składa się z czterech rozdziałów, które miały
swego czasu trafić na łamy serii SUPERMAN CONFIDENTIAL. Niestety miesięcznik
ten zakończył przedwcześnie swój żywot po 14 zeszytach w roku 2008, tak więc
gdy "Man and Superman" była gotowa (scenariusz plus rysunki), nie
było dla niej nagle nigdzie miejsca. Wszystko przez to, że opowieść ta w stu
procentach skupiała się na Clarku Kencie, nie nawiązywała do aktualnego kontinuum,
a do tego DC i tak przygotowywało się do restartu swojej linii pod szyldem New
52. Niby fajne, ale gdzie to upchnąć i jak to sprzedać? Dopiero po 10 latach
projekt został ponownie odkurzony i wreszcie uznano, że okoliczności pozwalają
na publikację gotowej od dekady historii.
Wolfman postanowił umieścić
akcję swojego komiksu gdzieś w środku lat 90-tych, wpasowując się w tamtejsze
realia, ale jednocześnie tworząc odrębny produkt żyjący własnym życiem. Obserwujemy
ważny wycinek z życia Clarka Kenta, od momentu przybycia do Metropolis, aż po
założenie czerwono-niebieskiego kostiumu z charakterystycznym emblematem
"S" na piersi. Chociaż w tytule komiksu jak byk widnieje słowo "Superman",
to tak naprawdę wcale nie jest komiks o Supermanie. Podobnie jak chociażby Max
Landis w swoim SUPERMAN: AMERICAN ALIEN, scenarzysta skupia się wyraźnie na
aspekcie "Man", a co za tym idzie głównym bohaterem opowieści jest
Clark Kent. Osoby nastawiające się na efektowne pojedynki na linii
bohater-złoczyńca muszą obejść się smakiem, gdyż to nie jest tego typu historia.
I co najważniejsze, czytając ten komiks wcale nie odczuwa się braku
paradującego w swoim superbohaterskim stroju eSa, gdyż i bez tego dzieje się
sporo interesujących rzeczy. Człowiek ze Stali w swojej pełnej krasie ukazuje
się mieszkańcom Metropolis dopiero na ostatniej planszy, co wydaje się trafnym
rozwiązaniem fabularnym, stopniowo, umiejętnie i logicznie przeprowadzonym.
Clark Kent uzbrojony w dobre
rady i błogosławieństwo rodziców (flashbacki z udziałem Ma & Pa Kent stanowią
mocny punkt komiksu), a także zapakowanym w walizkę kostiumem, wyrusza do dużego
miasta. Metropolis w tym przypadku jest symbolem wielkiego świata, w którym
prędzej czy później Kal-El będzie musiał się odnaleźć, któremu spróbuje nieść
pomoc. Celem Clarka nie jest bowiem, jak się niektórym ludziom na początku
wydaje, zagłada świata, ale wręcz przeciwnie - zapobiegnięcie takiej sytuacji.
Oferuje nadzieję na lepsze jutro i sprawia, że każdy z nas może być lepszym,
dokładając każdego dnia symboliczną cegiełkę do poprawy życia na Ziemi.
Clark ukazany zostaje jako
zwykły, typowy człowiek ze wsi, który szybko przekonuje się na własnej skórze,
iż wymarzone życie w mieście nie jest w rzeczywistości takie wspaniałe, jak mu
się wydawało. Nie wszystko idzie po jego myśli oraz zgodnie z radami rodziców,
popełnia błędy sprowadzając niechcący problemy nie tyle na siebie, co na
innych. Obserwujemy kryzys i rozterki wewnętrzne głównego bohatera, który
zaczyna żałować wyjazdu ze Smallville. Młody Kent doskonale zdaje sobie sprawę
z ogromu posiadanych mocy, ale nie jest jeszcze pewien, w jaki sposób może je
wykorzystać. W Metropolis szuka nie tylko pracy, ale także pewności siebie.
Wolfman wyraźnie podkreśla zwątpienie, zawahanie oraz onieśmielenie Clarka,
przez co mało brakuje, a do debiutu Supermana mogło tak naprawdę nigdy nie
dojść. Jak zwykle jednak w takich sytuacjach pewne wydarzenie/osoba powodują,
że szala przechyla się w tą prawidłową stronę, że wszystko wraca na właściwą
ścieżkę.
Do tej pory przywykliśmy do
tego, że praca w Daily Planet stanowiła jedynie przykrywkę dla działań
Supermana. MAN AND SUPERMAN pokazuje w fenomenalny sposób, że Clark kocha
pisać, marzy o byciu reporterem/dziennikarzem, a do tego jest inteligentny,
szybko łączy fakty i znajduje wspólny język z Lois Lane. Z przyjemnością
obserwuje się, jak początkowe wątpliwości z czasem zanikają, a nasz bohater
dorasta w trakcie opowieści do szykowanej dla niego roli.
Od czasu powstania tej
historii DC uraczyło nas kilkoma podobnymi projektami, a część widocznych tutaj
problemów/elementów ukazali w podobny sposób Geoff Johns, Grant Morrison, czy
Max Landis. Okazuje się jednak, że pomimo dużej ilości stałych i małej ilości
zmiennych składników, początki Supermana można pokazać od jeszcze innej, z
pewnością ciekawej strony. Marv Wolfman nie tylko potrafi wczuć się idealnie w
pisanego przez siebie głównego bohatera, ale w dodatku świetnie ukazuje Lois,
całkiem dobrze radzi sobie także z pisaniem Lexa Luthora, ukazując jego strach
do Człowieka ze Stali.
Za rysunki odpowiada Claudio
Castellini, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem. Być może gdzieś przypadkowo
natknąłem się na jakieś ilustracje jego autorstwa, ale w każdym razie nazwisko
to nie zapadło mi w pamięci. Artysta ten inspiruje się stylem Neala Adamsa, co
przebija się często przez jego rysunki, a w dodatku stara się oddać przy tym
klimat lat 90-tych. Z dobrym skutkiem. Już od pierwszych stron widać wyraźnie,
że wizualnie mamy do czynienia z powrotem do przeszłości. Castellini z
pewnością nigdy nie znajdzie się w gronie moich ulubionych rysowników, ale
trzeba przyznać, że wykonał solidną pracę dobrze oddając to, co chciał
przekazać scenarzysta.
Lepiej późno, niż wcale. Te
słowa dobrze pasują do omawianego komiksu, który na szczęście dla miłośników
Ostatniego Syna Planety Krypton został wydrukowany i trafił do sprzedaży. DC
często podejmuje niezrozumiałe decyzje anulując ciekawie zapowiadające się
wydania zbiorcze, czy też przedruki starszych materiałów. Tym razem stało się
odwrotnie, przez co czytelnicy dostali coś, o czym wcześniej nie słyszeli,
czego się nie spodziewali, i co okazało się zaskakująco dobre. Uniwersalna,
ponadczasowa historia, która pokazuje znany i oklepany temat od trochę innej
strony. Wkrótce historia ta ukaże się w twardej oprawie w formacie deluxe, na
co z pewnością zasługuje. Polecam sprawdzić każdemu fanowi Supermana i porównać
sobie z innymi originami tej postaci, jakie w ostatnich latach ukazały się pod
szyldem DC.
Polecanego w powyższej recenzji komiksu szukajcie m.in. w ofercie sklepu ATOM Comics
Dawid Scheibe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz