Umarł Batman... niech żyje
Batman! Tak w skrócie można opisać sytuację, którą zastajemy na wstępie
SUPERHEAVY. DC You kojarzy się z oryginalnymi, trochę szokującymi roszadami
wśród najważniejszych tytułów wydawnictwa. Jednym z takich nietypowych
rozwiązań jest z pewnością osadzenie nowej osoby w roli obrońcy Gotham City, o
czym opowiada ósmy tom serii BATMAN. Historia Superheavy podzielona została na
dwa tomy, przez co, aby poznać odpowiedzi na wszystkie pytania, należy sięgnąć po
kolejne wydanie zbiorcze. Zabieg z podziałem dłuższego story arcu na dwie
części to żadna nowość w przypadku omawianej serii. W przeciwieństwie jednak do
Zero Year czy Court of Owls, tym razem pierwsza część nie tworzy w żadnym
stopniu jako tako zamkniętej całości, tylko kończy się wymownym cliffhangerem
wymuszającym sięgnięcie po kontynuację.
Wydawać by się mogło, że wraz z
ENDGAME Snyder zatoczył pewne koło i opowiedział wszystko, co miał do
opowiedzenia. Na szczęście, a może w tym przypadku bardziej niestety, Scott
uznał, że jego batmanowa saga nie jest jeszcze kompletna i że w ramach epilogu
ma do poruszenia jeszcze kilka ważnych kwestii. Od epickiego pojedynku Batman
versus Joker minęły dwa miesiące, a powoli podnoszące się z kolan po ataku
klauna miasto przekonało się bardzo szybko, że bez swojego dotychczasowego
obrońcy zapanował jeden wielki chaos. Gotham potrzebuje ponownie symbolu, który
da obywatelom poczucie spokoju oraz bezpieczeństwa. I tak oto na scenę wkracza
All-New All-Different Batman.
Zastąpienie Bruce’a Wayne’a w
roli Mrocznego Rycerza to właściwie żadne nowum, gdyż w przeszłości dokonywano
podobnych zabiegów z wykorzystaniem Azraela, czy też, i to nawet dwukrotnie,
Dicka Graysona. Tym razem wybór pada jednak na 46-letniego Jima Gordona, który
teoretycznie kompletnie nie nadaje się do tego zadania, co zresztą sam
niejednokrotnie w opisywanym komiksie podkreśla. W praktyce jednak komisarz
nafaszerowany zostaje masą różnej maści implantów, zmienia fryzurę, goli wąsy i
przymusowo rzuca palenie, przez co wizualnie przynajmniej mamy do czynienia z
zupełnie innym człowiekiem. Geri Powers (jej firma wykupiła wcześniej Wayne Industries)
wprowadza w życie specjalny projekt, w ramach którego właśnie Gordon staje się
nowym Batmanem, ale nie takim wyjętym spod prawa, tylko przestrzegającym go
ściśle i współpracującym z policją. Dostaje specjalny zespół wsparcia oraz
wszelkie niezbędne wyposażenie techniczne z bat-ciężarówką (!) włącznie.
Najwięcej kontrowersji budzi jednak sam strój, a raczej zbroja Jima Gordona.
Wszelkie skojarzenia z Robocopem są jak najbardziej na miejscu. Precyzyjniej
można by określić nowego Batmana jako robo-króliko-nietoperza, a to wszystko
przez zabawne uszy, które wywołują jednoznaczne skojarzenie i są celowo użyte
jako element humorystyczny.
Gordon bardzo szybko dostaje
własnego zuperzłoczyńcę, którym okazuje się tajemniczy Mr. Bloom. Rozdaje on
działające na zasadzie narkotyku nasiona, które dają ludziom z biednej
dzielnicy fałszywe poczucie mocy i wielkości. Dobór głównego złego uważam za
jedno duże nieporozumienie. O ile na samym początku Bloom intryguje i przeraża,
o tyle z czasem zaczyna bardziej śmieszyć i drażnić. Wszystko przez jego
nienaturalnie bogaty, nieograniczony wachlarz mocy i umiejętności. Jakoś
strasznie słabo i mało przekonująco wpisuje się ta postać w klimat komiksu,
jakim jest BATMAN, a bardziej trafne byłoby umieszczenie go na drodze jakiegoś
bohatera walczącego z magią i demonami. Należy też podkreślić fakt, że Bloom
przez większą część zbioru działa gdzieś w cieniu, zaś Gordon walczy z
przeciwnikami lżejszego kalibru.
Zdecydowanie bardziej, niż losami
Gordona, który jest jedynie marionetką w rękach Powers oraz policji,
zainteresowałem się poczynaniami „nowego” Bruce’a Wayne’a. Jak wiadomo, w
komiksowym świecie śmierć jest pojęciem bardzo względnym, tak więc każdy heros
czy złoczyńca prędzej czy później powróci zza grobu. W przypadku Bruce’a stało
się to chyba nawet zbyt szybko, a przy okazji sprowokowało słuszne pytania
dotyczące losów Jokera. Odpowiedź na to akurat pytanie znajduje się w kolejnym
tomie. Bruce dostaje w komiksie równie dużo miejsca, co Gordon, przez co można
śledzić naprzemiennie te dwa wątki. Amnezja, brak wieloletniego wyszkolenia,
brak tragicznych przeżyć, chęć pomocy potrzebującym, znalezienie miłości
swojego życia. To wszystko sprawia, że mamy do czynienia z tym samym ciałem,
ale zupełnie innym mózgiem, jeśli chodzi o Bruce’a. Ten Wayne działa za dnia i
jest szczęśliwy, co bardzo podoba się chociażby Alfredowi (swoją drogą ciekawie
wypadł wspólny wątek lokaja z Clarkiem Kentem). Widać jednak bardzo wyraźnie,
że scenarzysta dąży do tego, aby pokazać narodziny Batmana od zupełnie innej
strony. Informacja o „maszynce produkującej 27-letnich Bruce’ów nie pozostawia
wątpliwości, że w kolejnym tomie status quo zostanie przywrócone. Pytanie
tylko, czy tym razem, widząc aktualne życie głównego bohatera, wypada kibicować
nastaniu tego, co nieuniknione?
W ramach pewnego urozmaicenia
dostajemy przerywnik, one-shot autorstwa Azzarello oraz Jocka, który cofa akcję
do czasu około Zero Year i który opowiada o śledztwie w sprawie śmierci
pewnego chłopca. Świetna detektywistyczna historia, jakich nigdy za wiele.
Drobny epizod zalicza tutaj Mr. Bloom, a sposób prowadzenia narracji z użyciem
fragmentów artykułów z gazet to zabieg jeszcze bardziej podkreślający
dramaturgię sytuacji. Nie muszę chyba dodawać, że ilustracje Jocka są jak
zwykle na wysokim poziomie. Ten krótki epizod w połączeniu z ilustracjami
Capullo stanowi jeden z niewielu powodów, dla których warto sięgnąć po
SUPERHEAVY.
Ósmy tom w ramach serii BATMAN
jest kompletnie inny od tego, co duet Greg Capullo oraz Scott Snyder zaserwował
swoim czytelnikom do tej pory. Inność w tym przypadku niestety wiąże się ze
znacznie słabszym poziomem i brakiem emocji, jakie towarzyszyły mi podczas
lektury poprzednich historii z Batmanem spod szyldu New 52. Perypetie z Jimem
Gordonem w roli głównej są bardziej przyziemne, mniej epickie, nie wgryzają się
w jakiś znaczący sposób w bogatą mitologię Mrocznego Rycerza. Na początku
komiks ten stanowi jeszcze pewną ciekawostkę, z kilkoma całkiem zabawnymi
momentami, ale takie, a nie inne rozwiązania zaproponowane przez Snydera szybką
się nudzą. Brakuje przede wszystkim specyficznego klimatu, klimatu typowego
komiksu o Batmanie. Jedyną rzeczą, która zachęca tak naprawdę do przeczytania
dalszego ciągu tego arcu, to chęć zobaczenia ponownej przemiany Bruce’a w
Batmana. Nic więcej. Gordon w roli Człowieka-Nietoperza to rozwiązanie, które
nie przypadło mi do gustu, stąd też według mnie jest to zdecydowanie najsłabsza
rzecz, jaka wyszła do tej pory spod pióra wspomnianego scenarzysty w trakcie
tworzenia BATMANA. Nie jestem po prostu targetem, do którego skierowane są tego typu eksperymenty przeprowadzane na Gotham City i Mrocznym Rycerzu. Uważam, że pewnych pomysłów nie warto realizować, a to jest jeden z
takich właśnie przykładów.
Ocena: 2,5/6
Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BATMAN #41 – 45 oraz
DIVERGENCE FCBD SPECIAL #1
Powyższe wydanie możecie zakupić w sklepie ATOM Comics.
Dawid Scheibe
Powiem tak: jakby zastąpienie Bruce'a Gordonem było robione na poważnie i na "stałe", może bym się przejął. W tym wypadku całkość jest jednak bardzo zjadliwa, ale może to przez to, że wprost uwielbiam potężne zbrojo-kostiumy bojowe.
OdpowiedzUsuń