czwartek, 23 czerwca 2016

BATMAN VOL. 8: SUPERHEAVY

Umarł Batman... niech żyje Batman! Tak w skrócie można opisać sytuację, którą zastajemy na wstępie SUPERHEAVY. DC You kojarzy się z oryginalnymi, trochę szokującymi roszadami wśród najważniejszych tytułów wydawnictwa. Jednym z takich nietypowych rozwiązań jest z pewnością osadzenie nowej osoby w roli obrońcy Gotham City, o czym opowiada ósmy tom serii BATMAN. Historia Superheavy podzielona została na dwa tomy, przez co, aby poznać odpowiedzi na wszystkie pytania, należy sięgnąć po kolejne wydanie zbiorcze. Zabieg z podziałem dłuższego story arcu na dwie części to żadna nowość w przypadku omawianej serii. W przeciwieństwie jednak do Zero Year czy Court of Owls, tym razem pierwsza część nie tworzy w żadnym stopniu jako tako zamkniętej całości, tylko kończy się wymownym cliffhangerem wymuszającym sięgnięcie po kontynuację.

Wydawać by się mogło, że wraz z ENDGAME Snyder zatoczył pewne koło i opowiedział wszystko, co miał do opowiedzenia. Na szczęście, a może w tym przypadku bardziej niestety, Scott uznał, że jego batmanowa saga nie jest jeszcze kompletna i że w ramach epilogu ma do poruszenia jeszcze kilka ważnych kwestii. Od epickiego pojedynku Batman versus Joker minęły dwa miesiące, a powoli podnoszące się z kolan po ataku klauna miasto przekonało się bardzo szybko, że bez swojego dotychczasowego obrońcy zapanował jeden wielki chaos. Gotham potrzebuje ponownie symbolu, który da obywatelom poczucie spokoju oraz bezpieczeństwa. I tak oto na scenę wkracza All-New All-Different Batman.

Zastąpienie Bruce’a Wayne’a w roli Mrocznego Rycerza to właściwie żadne nowum, gdyż w przeszłości dokonywano podobnych zabiegów z wykorzystaniem Azraela, czy też, i to nawet dwukrotnie, Dicka Graysona. Tym razem wybór pada jednak na 46-letniego Jima Gordona, który teoretycznie kompletnie nie nadaje się do tego zadania, co zresztą sam niejednokrotnie w opisywanym komiksie podkreśla. W praktyce jednak komisarz nafaszerowany zostaje masą różnej maści implantów, zmienia fryzurę, goli wąsy i przymusowo rzuca palenie, przez co wizualnie przynajmniej mamy do czynienia z zupełnie innym człowiekiem. Geri Powers (jej firma wykupiła wcześniej Wayne Industries) wprowadza w życie specjalny projekt, w ramach którego właśnie Gordon staje się nowym Batmanem, ale nie takim wyjętym spod prawa, tylko przestrzegającym go ściśle i współpracującym z policją. Dostaje specjalny zespół wsparcia oraz wszelkie niezbędne wyposażenie techniczne z bat-ciężarówką (!) włącznie. Najwięcej kontrowersji budzi jednak sam strój, a raczej zbroja Jima Gordona. Wszelkie skojarzenia z Robocopem są jak najbardziej na miejscu. Precyzyjniej można by określić nowego Batmana jako robo-króliko-nietoperza, a to wszystko przez zabawne uszy, które wywołują jednoznaczne skojarzenie i są celowo użyte jako element humorystyczny.

Gordon bardzo szybko dostaje własnego zuperzłoczyńcę, którym okazuje się tajemniczy Mr. Bloom. Rozdaje on działające na zasadzie narkotyku nasiona, które dają ludziom z biednej dzielnicy fałszywe poczucie mocy i wielkości. Dobór głównego złego uważam za jedno duże nieporozumienie. O ile na samym początku Bloom intryguje i przeraża, o tyle z czasem zaczyna bardziej śmieszyć i drażnić. Wszystko przez jego nienaturalnie bogaty, nieograniczony wachlarz mocy i umiejętności. Jakoś strasznie słabo i mało przekonująco wpisuje się ta postać w klimat komiksu, jakim jest BATMAN, a bardziej trafne byłoby umieszczenie go na drodze jakiegoś bohatera walczącego z magią i demonami. Należy też podkreślić fakt, że Bloom przez większą część zbioru działa gdzieś w cieniu, zaś Gordon walczy z przeciwnikami lżejszego kalibru.

Zdecydowanie bardziej, niż losami Gordona, który jest jedynie marionetką w rękach Powers oraz policji, zainteresowałem się poczynaniami „nowego” Bruce’a Wayne’a. Jak wiadomo, w komiksowym świecie śmierć jest pojęciem bardzo względnym, tak więc każdy heros czy złoczyńca prędzej czy później powróci zza grobu. W przypadku Bruce’a stało się to chyba nawet zbyt szybko, a przy okazji sprowokowało słuszne pytania dotyczące losów Jokera. Odpowiedź na to akurat pytanie znajduje się w kolejnym tomie. Bruce dostaje w komiksie równie dużo miejsca, co Gordon, przez co można śledzić naprzemiennie te dwa wątki. Amnezja, brak wieloletniego wyszkolenia, brak tragicznych przeżyć, chęć pomocy potrzebującym, znalezienie miłości swojego życia. To wszystko sprawia, że mamy do czynienia z tym samym ciałem, ale zupełnie innym mózgiem, jeśli chodzi o Bruce’a. Ten Wayne działa za dnia i jest szczęśliwy, co bardzo podoba się chociażby Alfredowi (swoją drogą ciekawie wypadł wspólny wątek lokaja z Clarkiem Kentem). Widać jednak bardzo wyraźnie, że scenarzysta dąży do tego, aby pokazać narodziny Batmana od zupełnie innej strony. Informacja o „maszynce produkującej 27-letnich Bruce’ów nie pozostawia wątpliwości, że w kolejnym tomie status quo zostanie przywrócone. Pytanie tylko, czy tym razem, widząc aktualne życie głównego bohatera, wypada kibicować nastaniu tego, co nieuniknione?

W ramach pewnego urozmaicenia dostajemy przerywnik, one-shot autorstwa Azzarello oraz Jocka, który cofa akcję do czasu około Zero Year i który opowiada o śledztwie w sprawie śmierci pewnego chłopca. Świetna detektywistyczna historia, jakich nigdy za wiele. Drobny epizod zalicza tutaj Mr. Bloom, a sposób prowadzenia narracji z użyciem fragmentów artykułów z gazet to zabieg jeszcze bardziej podkreślający dramaturgię sytuacji. Nie muszę chyba dodawać, że ilustracje Jocka są jak zwykle na wysokim poziomie. Ten krótki epizod w połączeniu z ilustracjami Capullo stanowi jeden z niewielu powodów, dla których warto sięgnąć po SUPERHEAVY.

Ósmy tom w ramach serii BATMAN jest kompletnie inny od tego, co duet Greg Capullo oraz Scott Snyder zaserwował swoim czytelnikom do tej pory. Inność w tym przypadku niestety wiąże się ze znacznie słabszym poziomem i brakiem emocji, jakie towarzyszyły mi podczas lektury poprzednich historii z Batmanem spod szyldu New 52. Perypetie z Jimem Gordonem w roli głównej są bardziej przyziemne, mniej epickie, nie wgryzają się w jakiś znaczący sposób w bogatą mitologię Mrocznego Rycerza. Na początku komiks ten stanowi jeszcze pewną ciekawostkę, z kilkoma całkiem zabawnymi momentami, ale takie, a nie inne rozwiązania zaproponowane przez Snydera szybką się nudzą. Brakuje przede wszystkim specyficznego klimatu, klimatu typowego komiksu o Batmanie. Jedyną rzeczą, która zachęca tak naprawdę do przeczytania dalszego ciągu tego arcu, to chęć zobaczenia ponownej przemiany Bruce’a w Batmana. Nic więcej. Gordon w roli Człowieka-Nietoperza to rozwiązanie, które nie przypadło mi do gustu, stąd też według mnie jest to zdecydowanie najsłabsza rzecz, jaka wyszła do tej pory spod pióra wspomnianego scenarzysty w trakcie tworzenia BATMANA. Nie jestem po prostu targetem, do którego skierowane są tego typu eksperymenty przeprowadzane na Gotham City i Mrocznym Rycerzu. Uważam, że pewnych pomysłów nie warto realizować, a to jest jeden z takich właśnie przykładów.

Ocena: 2,5/6

Opisywane wydanie zawiera materiał z komiksów BATMAN #41 – 45 oraz DIVERGENCE FCBD SPECIAL #1

Powyższe wydanie możecie zakupić w sklepie ATOM Comics.

Dawid Scheibe

1 komentarz:

  1. Powiem tak: jakby zastąpienie Bruce'a Gordonem było robione na poważnie i na "stałe", może bym się przejął. W tym wypadku całkość jest jednak bardzo zjadliwa, ale może to przez to, że wprost uwielbiam potężne zbrojo-kostiumy bojowe.

    OdpowiedzUsuń