Brian Azzarello i Frank Miller na
nowo przedstawiają jedną z najbardziej znanych historii o Człowieku Nietoperzu.
A wszystko to w duchu legendarnego POWROTU MROCZNEGO RYCERZA z 1986 roku.
Kiedy w tamtym komiksie Batman
przyjmuje pod swoje skrzydła młodą, niedoświadczoną Carrie Kelley, Alfred
zastanawia się nad słusznością tej decyzji. Wspomina wtedy Jasona Todda i pyta
Bruce’a, czy ten pamięta, co stało się z jego poprzednim podopiecznym. Miller,
dość jasno sugerując, że Robin zginął, okazał się niejako prorokiem. Dwa lata
po wydaniu THE DARK KNIGHT RETURNS, DC
faktycznie uśmierciło Jasona we właściwym kontinuum. Doszło do tego na
łamach historii DEATH IN THE FAMILY, napisanej przez Jima Starlina.
Komiks z 1988 roku naturalnie
odbił się szerokim echem wśród fanów i wspominany jest aż do dziś. Każdy, kto
choć trochę orientuje się w świecie Batmana, doskonale wie, jaki los spotkał
drugiego z Robinów. Przez trzydzieści lat nie znaliśmy jednak przyczyny śmierci
Jasona z tak zwanego millerverse. Zapewne pozostałoby to tajemnicą jeszcze
dłużej, gdyby nie pomysł współpracy Briana Azzarello (WONDER WOMAN) z twórcą
POWROTU MROCZNEGO RYCERZA. Pod koniec zeszłego roku panowie wystartowali z
mini-serią DARK KNIGHT III: MASTER RACE, będącą sequelem kultowego TDKR oraz
zmiażdżonego przez krytykę THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN z 2002. Po czterech
dotychczasowych numerach można stwierdzić, że duet Millera i Azzarello ma spory
potencjał. Co prawda, komiks chwilowo dopadła lekka zadyszka, ale i tak polecam
się z nim zapoznać. Zamiast odcinania kuponów, dostaliśmy bowiem całkiem
wartościową kontynuację.
To, że pojawi się także prequel,
zatytułowany DARK KNIGHT RETURNS: THE LAST CRUSADE, ogłoszono jeszcze przed
wydaniem pierwszego zeszytu MASTER RACE. Włodarze DC musieli być zatem bardzo
zadowoleni z tego, jak przebiega współpraca dwójki słynnych scenarzystów. One-shot
zapowiadano jako historię, która przedstawi ostatnie chwile działalności
Batmana przed jego emeryturą. Tym, co mogło wzbudzić ciekawość, był również
wybór rysownika. John Romita Jr ponownie miał zilustrować komiks napisany przez
Millera. Ostatnim razem, kiedy twórcy połączyli siły, efektem ich pracy było wybitne THE MAN WITHOUT FEAR.
Nie da się ukryć, że Romita od
tamtego czasu mocno okrzepł. Jego kreska ciągle pozostaje specyficzna i
charakterystyczna – od razu wiadomo, z czyimi ilustracjami mamy do czynienia,
ale nie jest już tak kreskówkowa i niedbała, co oceniam jak najbardziej na
plus. Rysownik nie próbuje naśladować stylu dawnego Millera, ale graficznie i
tak udało mu się oddać klimat POWROTU. Spora w tym zasługa także kolorysty,
Petera Steigerwalda. To głównie dzięki niemu niektóre kadry wyglądają jak
żywcem wyrwane z oryginału.
Co do samej historii, jeśli ktoś
spodziewał się, że ta w całości będzie skupiać się na wątku Todda, to muszę go
rozczarować. To przede wszystkim opowieść o starzejącym się Batmanie. Bruce
walczy tutaj nie tylko ze złoczyńcami, ale również z własnymi ograniczeniami.
Jest coraz wolniejszy, coraz łatwiej daje się oszukać, a po wyczerpujących
ulicznych starciach nie może samodzielnie wstać z łóżka. I choć wszyscy wokół
dają mu do zrozumienia, że pora już schować pelerynę do szafy, to Wayne dalej
woli się okłamywać i poniekąd boi się tej nieuniknionej emerytury.
Także dlatego, że nie widzi w
Jasonie godnego następcy. Duet scenarzystów sporo miejsca poświęca relacji, jaka
zachodzi na linii uczeń-mentor. Opiera ją naturalnie na kontraście. Robin jest
młody, niepokorny, nie zawsze słucha Bruce’a i postępuje po swojemu. Łatwo się
zatem domyślić, że prędzej czy później jego arogancja go zgubi.
Śmierć Todda została
przedstawiona bardzo subtelnie – brak tu jakiegoś większego budowania napięcia
czy dramatyzmu. O dziwo, nie uważam tego za minus. Wiadomo, jaki jest największy
problem z prequelami. Ciężko w pełni zaangażować się w historię, skoro znamy
jej ciąg dalszy. Skoro wiemy, kto przeżyje, a kto zginie. Scenarzyści muszą się
wtedy naprawdę natrudzić, żeby utrzymać czytelnika w napięciu. Azzarello i
Miller doszli chyba do wniosku, że… nie będą nawet próbować. Zamiast
koncentrować się na samej śmierci, postanowili pokazać, jak do niej doszło. Co
do niej doprowadziło.
I jeżeli spojrzymy na LAST
CRUSADE pod takim kątem, to dostrzeżemy w tym komiksie duchowego spadkobiercę
TDKR oraz hołd złożony DEATH IN THE FAMILY. One-shot i dzieło Starlina łączy
kilka podobieństw, dotyczą one chociażby kreacji Jasona i przyczyny jego
śmierci. Osobiście sądzę, że Azzarello i Miller odwalili kawał dobrej roboty, a
zeszyt ich autorstwa stanowi o wiele ciekawszą lekturę niż stale przeze mnie
wspominana ŚMIERĆ W RODZINIE. Za historią z 1988 roku nie przepadam i jestem
zdania, że to ważny, ale zarazem raczej przeciętny komiks. Warto go przeczytać
ze względu na jego przełomowość, ale nigdy nie stawiałbym go w jednym szeregu z
najlepszymi tytułami o Batmanie.
Poza tym LAST CRUSADE to dość
klasyczna opowieść o Człowieku Nietoperzu. Mamy tu wspólne akcje Mrocznego
Rycerza i Robina, mało istotną dla fabuły intrygę oraz pierwszoplanową galerię
łotrów. Pojawiają się Killer Croc, Poison Ivy oraz Joker (w znacznie mniejszej
roli, niż można było się spodziewać). Krótki występ zalicza również Selina Kyle.
Nie zdziwiłbym się, gdyby
one-shot okazał się dla niektórych odrobinę rozczarowującym tytułem, który
niepotrzebnie dopowiada to, co miało swój urok, kiedy owiane było tajemnicą.
Dla mnie jednak to po prostu osadzone w millerverse, dobrze zrobione DEATH IN
THE FAMILY. Jako suplement do POWROTU MROCZNEGO RYCERZA sprawdza się co
najmniej solidnie. Teraz czekam na komiks, który opowie, jak to było z
tamtejszym Dickiem Graysonem. Ciekaw jestem, czy Azzarello zdołałby to jakoś odkręcić. 4/6
Do kupienia w Atom Comics
Death in the Family-Lamer Version.
OdpowiedzUsuń