poniedziałek, 27 czerwca 2016

DARK KNIGHT RETURNS: THE LAST CRUSADE #1

Brian Azzarello i Frank Miller na nowo przedstawiają jedną z najbardziej znanych historii o Człowieku Nietoperzu. A wszystko to w duchu legendarnego POWROTU MROCZNEGO RYCERZA z 1986 roku.


Kiedy w tamtym komiksie Batman przyjmuje pod swoje skrzydła młodą, niedoświadczoną Carrie Kelley, Alfred zastanawia się nad słusznością tej decyzji. Wspomina wtedy Jasona Todda i pyta Bruce’a, czy ten pamięta, co stało się z jego poprzednim podopiecznym. Miller, dość jasno sugerując, że Robin zginął, okazał się niejako prorokiem. Dwa lata po wydaniu THE DARK KNIGHT RETURNS, DC faktycznie uśmierciło Jasona we właściwym kontinuum. Doszło do tego na łamach historii DEATH IN THE FAMILY, napisanej przez Jima Starlina.

Komiks z 1988 roku naturalnie odbił się szerokim echem wśród fanów i wspominany jest aż do dziś. Każdy, kto choć trochę orientuje się w świecie Batmana, doskonale wie, jaki los spotkał drugiego z Robinów. Przez trzydzieści lat nie znaliśmy jednak przyczyny śmierci Jasona z tak zwanego millerverse. Zapewne pozostałoby to tajemnicą jeszcze dłużej, gdyby nie pomysł współpracy Briana Azzarello (WONDER WOMAN) z twórcą POWROTU MROCZNEGO RYCERZA. Pod koniec zeszłego roku panowie wystartowali z mini-serią DARK KNIGHT III: MASTER RACE, będącą sequelem kultowego TDKR oraz zmiażdżonego przez krytykę THE DARK KNIGHT STRIKES AGAIN z 2002. Po czterech dotychczasowych numerach można stwierdzić, że duet Millera i Azzarello ma spory potencjał. Co prawda, komiks chwilowo dopadła lekka zadyszka, ale i tak polecam się z nim zapoznać. Zamiast odcinania kuponów, dostaliśmy bowiem całkiem wartościową kontynuację.

To, że pojawi się także prequel, zatytułowany DARK KNIGHT RETURNS: THE LAST CRUSADE, ogłoszono jeszcze przed wydaniem pierwszego zeszytu MASTER RACE. Włodarze DC musieli być zatem bardzo zadowoleni z tego, jak przebiega współpraca dwójki słynnych scenarzystów. One-shot zapowiadano jako historię, która przedstawi ostatnie chwile działalności Batmana przed jego emeryturą. Tym, co mogło wzbudzić ciekawość, był również wybór rysownika. John Romita Jr ponownie miał zilustrować komiks napisany przez Millera. Ostatnim razem, kiedy twórcy połączyli siły, efektem ich pracy było wybitne THE MAN WITHOUT FEAR.

Nie da się ukryć, że Romita od tamtego czasu mocno okrzepł. Jego kreska ciągle pozostaje specyficzna i charakterystyczna – od razu wiadomo, z czyimi ilustracjami mamy do czynienia, ale nie jest już tak kreskówkowa i niedbała, co oceniam jak najbardziej na plus. Rysownik nie próbuje naśladować stylu dawnego Millera, ale graficznie i tak udało mu się oddać klimat POWROTU. Spora w tym zasługa także kolorysty, Petera Steigerwalda. To głównie dzięki niemu niektóre kadry wyglądają jak żywcem wyrwane z oryginału.

Co do samej historii, jeśli ktoś spodziewał się, że ta w całości będzie skupiać się na wątku Todda, to muszę go rozczarować. To przede wszystkim opowieść o starzejącym się Batmanie. Bruce walczy tutaj nie tylko ze złoczyńcami, ale również z własnymi ograniczeniami. Jest coraz wolniejszy, coraz łatwiej daje się oszukać, a po wyczerpujących ulicznych starciach nie może samodzielnie wstać z łóżka. I choć wszyscy wokół dają mu do zrozumienia, że pora już schować pelerynę do szafy, to Wayne dalej woli się okłamywać i poniekąd boi się tej nieuniknionej emerytury.

Także dlatego, że nie widzi w Jasonie godnego następcy. Duet scenarzystów sporo miejsca poświęca relacji, jaka zachodzi na linii uczeń-mentor. Opiera ją naturalnie na kontraście. Robin jest młody, niepokorny, nie zawsze słucha Bruce’a i postępuje po swojemu. Łatwo się zatem domyślić, że prędzej czy później jego arogancja go zgubi.

Śmierć Todda została przedstawiona bardzo subtelnie – brak tu jakiegoś większego budowania napięcia czy dramatyzmu. O dziwo, nie uważam tego za minus. Wiadomo, jaki jest największy problem z prequelami. Ciężko w pełni zaangażować się w historię, skoro znamy jej ciąg dalszy. Skoro wiemy, kto przeżyje, a kto zginie. Scenarzyści muszą się wtedy naprawdę natrudzić, żeby utrzymać czytelnika w napięciu. Azzarello i Miller doszli chyba do wniosku, że… nie będą nawet próbować. Zamiast koncentrować się na samej śmierci, postanowili pokazać, jak do niej doszło. Co do niej doprowadziło.

I jeżeli spojrzymy na LAST CRUSADE pod takim kątem, to dostrzeżemy w tym komiksie duchowego spadkobiercę TDKR oraz hołd złożony DEATH IN THE FAMILY. One-shot i dzieło Starlina łączy kilka podobieństw, dotyczą one chociażby kreacji Jasona i przyczyny jego śmierci. Osobiście sądzę, że Azzarello i Miller odwalili kawał dobrej roboty, a zeszyt ich autorstwa stanowi o wiele ciekawszą lekturę niż stale przeze mnie wspominana ŚMIERĆ W RODZINIE. Za historią z 1988 roku nie przepadam i jestem zdania, że to ważny, ale zarazem raczej przeciętny komiks. Warto go przeczytać ze względu na jego przełomowość, ale nigdy nie stawiałbym go w jednym szeregu z najlepszymi tytułami o Batmanie.

Poza tym LAST CRUSADE to dość klasyczna opowieść o Człowieku Nietoperzu. Mamy tu wspólne akcje Mrocznego Rycerza i Robina, mało istotną dla fabuły intrygę oraz pierwszoplanową galerię łotrów. Pojawiają się Killer Croc, Poison Ivy oraz Joker (w znacznie mniejszej roli, niż można było się spodziewać). Krótki występ zalicza również Selina Kyle.

Nie zdziwiłbym się, gdyby one-shot okazał się dla niektórych odrobinę rozczarowującym tytułem, który niepotrzebnie dopowiada to, co miało swój urok, kiedy owiane było tajemnicą. Dla mnie jednak to po prostu osadzone w millerverse, dobrze zrobione DEATH IN THE FAMILY. Jako suplement do POWROTU MROCZNEGO RYCERZA sprawdza się co najmniej solidnie. Teraz czekam na komiks, który opowie, jak to było z tamtejszym Dickiem Graysonem. Ciekaw jestem, czy Azzarello zdołałby to jakoś odkręcić. 4/6 

Do kupienia w Atom Comics

1 komentarz: