Kolejne trzy finały za nami, co oznacza tylko jedną rzecz: to ostatnia pokaźniejsza objętościowo odsłona "Serialowni" na dłuższy czas. Od przyszłego tygodnia zajmować będziemy się tylko kolejnymi epizodami PREACHERA (plus jakieś okazyjne bonusy), więc rubryka na razie nie zapada w sen międzysezonowy. Tymczasem jak zwykle ostrzegamy przed spoilerami i zapraszamy do rozwinięcia posta.
PREACHER 1x01: Pilot
Dawid: Sorry, ale to nie mój klimat. Komiks był genialny, zaś serial z dziełem
Ennisa i Dillona łączą chyba tylko imiona głównych bohaterów. Twórcy
zdecydowali się pójść trochę inną drogą, która akurat nie przypadła mi
do gustu. Brak tego "czegoś", co zachęciłoby do śledzenia kolejnych
epizodów, i tylko kilka fajnych momentów z udziałem Tulip oraz
Cassidy’ego to za mało, abym mógł powiedzieć, że warto poświęcić godzinę
z życia na obejrzenie tego odcinka. Według mnie nie warto.
Tomek: W sumie cieszę się z olbrzymiej ilości zmian względem komiksu, bowiem
wygląda na to, że twórcy serialu wzięli postacie i ogólny punkt wyjścia, a
potem wymieszali je i stworzyli własną historię, bo dzięki temu nie
będę dokładnie wiedział, co się stanie. Muszę też przyznać, że niektóre
zmiany poprawiły fabułę (np. Tulip nie wpada na Jessego zupełnie
przypadkowo). Trochę dziwny jest natomiast fakt, że jak się wydaje
Święty od Morderców, będący jedną
z najcharakterystyczniejszych postaci serii, został sprowadzony do
drobnego easter egga. Jeśli tak już zostanie, to po zastanowieniu
stwierdzam, iż to raczej dobrze, bo to wyjątkowo przegięta postać (dla
nieznających komiksu wystarczy powiedzieć, że taki np. Superman nie
miałby z nim najmniejszych szans i byłby martwy zanim zdążyłby spytać o
imię jego matki). W pilocie kulało jednak niestety tempo akcji. Owszem,
było kilka bardziej żwawych scen (zwłaszcza z udziałem Cassidy’ego i
Tulip),
ale przez większość czasu obserwowaliśmy Custera snującego się po
Annville i sączącego piwo. Jeśli chodzi o postacie, to tak jak
podejrzewałem Gilgun był strzałem w 10, Cooper mnie jeszcze do końca nie
przekonał, a Negga bardzo fajna, choć swoją drogą z kozackością Tulip
chyba trochę przesadzili, bo nie dość, że wymiata niczym Rambo, to
jeszcze mogłaby zawstydzić MacGyvera swymi zdolnościami. Ogólnie odcinek
był raczej ciekawy niż autentycznie dobry. Chyba po prostu wrzucili tu
trochę
za dużo grzybów w barszcz, przedstawiając całą masę postaci (tu muszę
wtrącić, że genialne było pierwsze pojawienie się Gębodupy, rozegrane w
sposób żywcem wyjęty z horrorów). Mam nadzieję, że mając to już z głowy,
w następnym epizodzie fabuła ruszy z kopyta.
Krzysiek T.: Mam mieszane uczucia, chociaż jestem znacznie bardziej na tak niż na nie. Stacja AMC przyzwyczaiła mniej już do tego, że piloty wychodzą im raczej tak sobie, ponieważ jest to trzeci serial tej stacji, który obecnie śledzę i zarazem trzeci, którego premiera mnie nie porwała. Główny problem mam z tytułowym bohaterem. O ile Tulip i Cassidy zostali przedstawieni tak, że praktycznie z miejsca ich polubiłem i nie mam problemu z tym, iż oboje są totalnie przegięci, o tyle już sam Jesse jakoś nie porwał. Po pierwszym odcinku trudno wyrokować, jak będzie dalej, ale liczyłem na dużo więcej w wykonaniu Dominica Coopera. I to właściwie tyle, co mam odcinkowi do zarzucenia. Fabularnie było całkiem intrygująco, momenty dynamiczne i komiczne całkiem fajnie spleciono z tymi wolniejszymi, drugi plan wypadł naprawdę nieźle (Gębodupa okazał się megapozytywnym zaskoczeniem), a wszystko zwieńczył może nie zaskakujący, ale sprawny finał. Potencjał jest, oby twórcy go nie zaprzepaścili.
Olaf: Pierwszy odcinek bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Serial trzyma klimat komiksu, jest bardzo brutalnie i dość zabawnie (np. wzmianki dotyczącej scjentologi i Toma Cruise'a, Ennis na pewno by się nie powstydził). Pomimo moich obaw główne postacie wypadły świetnie. Nie jest to może bezpośrednia adaptacja komiksu, jednak jeżeli będzie trzymać poziom zaprezentowany w tym odcinku, to zasłużyła ona na tytuł Preacher. Na razie czekam na parkowanie w tyłkach.
Olaf: Pierwszy odcinek bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Serial trzyma klimat komiksu, jest bardzo brutalnie i dość zabawnie (np. wzmianki dotyczącej scjentologi i Toma Cruise'a, Ennis na pewno by się nie powstydził). Pomimo moich obaw główne postacie wypadły świetnie. Nie jest to może bezpośrednia adaptacja komiksu, jednak jeżeli będzie trzymać poziom zaprezentowany w tym odcinku, to zasłużyła ona na tytuł Preacher. Na razie czekam na parkowanie w tyłkach.
GOTHAM 2x22: Transference
Tomek: Udane zwieńczenie dobrego sezonu. Może nie wszystko było dopięte na
ostatni guzik (Strange bezsensownie wbiegający między walczących Freeza i
Firefly; Bullock nie orientujący się co do tożsamości fałszywego
Gordona, mimo że ten robił wszystko, by wzbudzić jego podejrzenia), ale i
tak byłem bardzo zadowolony. A scena rozbrajania bomby mnie rozwaliła
na łopatki. Pierwszy sezon GOTHAM po całkiem niezłym początku baaardzo
mocno podupadł i pod koniec stał się dla mnie jedynie
typową guilty pleasure. Dlatego też jestem bardzo zaskoczony
gigantycznym skokiem jakościowym, jaki zrobił ten serial w drugim
sezonie. Obok iZOMBIE jest jedynym serialem spod szyldu DC (bo na oceny
PREACHERA jeszcze za wcześnie), o którym mogę powiedzieć, że był
autentycznie dobry. O kilka klas lepszy od dowolnego tytułu z
Arrowverse.
THE FLASH 2x23: The race of his life
Dawid: Finał taki, jak większość sezonu, czyli bardzo przewidywalny oraz
pozbawiony właściwie większych emocji. Umieszczone w nim zostały
oczywiście nieodłączne i jakże irytujące elementy typu „Joe: nie możesz
tego zrobić Barry” „biegnij, Barry biegnij!”, czy też porwanie i odbicie
bliskiej Allenowi osoby. Jedynym ciekawym wątkiem było uwolnienie
tajemniczego więźnia, którego sugerowana przez wielu tożsamość okazała
się prawdziwa. Widok tego aktora w takim, a nie innym stroju ucieszył
bardzo moje oczy i bardziej mu on pasuje niż fałszywemu Jayowi. Plus
dla twórców również za scenę biegnącego Barry’ego, która nawiązuje do
„Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach”. Po tej całej scence typu „i żyli
długo i szczęśliwie” czekałem na jakąś bombę w ostatniej minucie, a
dostałem jedynie scenę, która oznacza, że w kolejnym sezonie można
spodziewać się totalnie wszystkiego i niczego. Zobaczymy, jak będzie. O
ile finał sezonu pierwszego zapadł mi na długo w pamięci, o tyle tym
razem było poprawnie, nic więcej.
Tomek: Na tle sezonu finał wypadł naprawdę nieźle, co oznacza jednak jedynie,
że odcinek był wprawdzie słaby, ale przynajmniej nie wkurzający. Bo
debilizmów jak zwykle było tu pełno. Gdy idea czasowej pozostałości
została wprowadzona w odcinku z Thawnem, jakkolwiek była ona dziwaczna,
to przymknąłem na to oko, bo miała ona przynajmniej jakieś wyjaśnienie.
Jednak danie Zoomowi, a teraz jeszcze Flashowi, zdolności ich tworzenia i
zabijania bez żadnych konsekwencji jest
koronnym przykładem niedowładu umysłowego scenarzystów w tym sezonie.
Poza tym plan ekipy na „pokonanie” Zooma był kompletnie idiotyczny i nie
miał najmniejszych szans powodzenia, a gdyby jakimś cudem faktycznie
uwięzili go na Ziemi-2, to wtedy nadal by ją terroryzował, więc Jesse
wróciłaby prosto w jego ręce. Zastanawiam się, czy ktokolwiek czyta te
scenariusze, czy też gdy tylko wychodzą spod ręki scenarzystów, od razu
idą do produkcji, bez względu, czy mają
choćby odrobinę sensu. Nawet w sumie ciekawe zakończenie udało im się
spartolić - bo czemu zniknął tylko młodszy Flash? Wielka szkoda, że
serial, którego pierwszy sezon przez pewien czas (do momentu pojawienia
się Daredevila) uważałem za najlepszą serię superbohaterską, w drugim
sezonie kompletnie zszedł na psy i stał się popisem nieudolności
twórców, z ledwie kilkoma przebłyskami dawnej świetności. W efekcie
bardzo wątpię, czy wrócę do niego na jesień. Pewnie raczej
zainteresuję się LUCYFEREM.
Krzysiek T.: Podczas oglądania tego odcinka wyglądałem mniej więcej tak:
To, jak mocno upadł ten serial w obecnym sezonie, jest potwornie bolesne. Początki były całkiem znośne, ale mniej więcej od momentu, gdy poznaliśmy tożsamość Zooma, wszyscy scenarzyści doznali jakby zbiorowego zaćmienia umysłu. Kolejne odcinki prześcigały się w mnożeniu ilości idiotyzmów, a finał zaserwował ich tyle, że jeśli w ogóle sięgnę po trzeci sezon, to THE FLASH będzie traktowany jako produkcja o najniższym priorytecie. Pierwsza połowa epizodu całkowicie zbędna i oczywiście musiała zakończyć się kolejnym już (który to raz, piąty?) porwaniem przez Zooma kogoś z Team Flash. Nawet przez moment nie mieliśmy szansy uwierzyć w to, że akcja przyjaciół Barry'ego może się udać. Z kolei druga część finału była nawet jeszcze gorsza. Motyw z czasowymi pozostałościami nie tylko stał okrakiem do tego, czego dowiedzieliśmy się o nich w pierwszej serii, to jeszcze tworzenie ich przez Flasha tylko po to, by bohatersko ginęły było bardzo... niebohaterskie. I gdy w końcu udało się pokonać Huntera oraz pojawił się całkiem spoko smaczek dotyczący Śmierci Flashów, a później nawet jeszcze fajniejsze nawiązanie do komiksowego JSA i jednocześnie serialowego Flasha z lat 90., ktoś wpadł na pomysł, by kolejny raz pokazać Barry'ego jako egoistycznego ćwierćmózga. Cliffhanger daje sporo pola do popisu, ale tak na szybko myśląc, resetuje on nie tylko dwa sezony FLASHA, ale także powinien wykreślić z istnienia ponad dwa sezony ARROW oraz całe LEGENDS OF TOMORROW. Po "popisach" twórców w obecnej serii, jakoś wątpię, by udało im się to wszystko wyjaśnić z jakimkolwiek sensem.
ARROW 4x23: Schism
Tomek: No i Darhka pokonano dzięki mocy nadziei oraz tego, że jego podwładni
nie wiedzieli, iż z broni palnej można strzelać i atakowali nią wręcz.
Także to "porywające" przemówienie Oliviera było tak oszałamiające, że
jak tylko skończył, to już nie pamiętałem, o czym mówił. Swoją drogą, jak
na ostatni odcinek sezonu, zabrakło nieco rozmachu. Czyżby
zeszłotygodniowy odcinek pochłonął cała kasę, jaką mieli? Sam finał
ostatecznie wypada chyba jeszcze gorzej niż
we FLASHU. Sezon jako całość oceniam jednak nieco lepiej. Może częściowo
dlatego, że ARROW już mnie przyzwyczaił do swej przeciętności. Muszę
jednak przyznać, że podczas jego oglądania zdecydowanie rzadziej mnie
krew zalewała, a parę odcinków było całkiem dobrych.
Krzysiek T.: Znana jest już Wam pewnie sprawa pewnego forum fanów serialu ARROW, które po tym epizodzie przemianowało się na skupisko wielbicieli "Daredevila" i prawdę mówiąc, autentycznie dziwię się im. Finał był słaby, owszem, ale na pewno nie był gorszy od ogólnego poziomu czwartej serii, tak samo nie zaprezentował się słabiej od idiotycznego finału THE FLASH, a pokonanie Darhka siłą nadziei sygnalizowano już od ilu...? Czterech epizodów? Zarówno Tomek, jak i ja podkreślamy konsekwentnie, że odcinek niczym nie zachwycał, głównie śmieszył kolejnymi głupotami, ale ARROW zarówno w ostatnim epizodzie, jak i przez cały rok był konsekwentnie nijaki. I dlatego słabość finału nie bolała nas tak, jak poziom THE FLASH, a jednak poziom mizerności obu produkcji jest mniej więcej zbliżony.
Źródła obrazków: Comicbook.com
o ile wasze opinie w sprawie Arrow się pokrywają z amerykańskimi o tyle ws.Flasha jest już dokładnie odwrotnie oglądam ostatnie 3 dni recenzje i 80% jest pozytywnych 20% mówi o konfuzji ale skłanianie się jednak na plus ;-))ciekawe co jest przyczyną tych rozbieżności :)
OdpowiedzUsuńNad "Flashem" rzeczywiście należy załamywać ręce. Serial bardzo przyjemny w 1. sezonie, w drugim stał się zbiorem bezsensowności. Niech go zrobią na nowo, serio. Zostawić Patty na stałe, wcześniej zabić Henry'ego i wprowadzić prawdziwego Jaya Garricka i, na Speed Force, nie zdejmować Zoomowi maski, bo to, co zrobili ze znakomitym złoczyńcą po tym fakcie woła o pomstę do nieba. Na dodatek połowę Flashpointu z przyszłego sezonu widzieliśmy już na Ziemi-2, więc po co?
OdpowiedzUsuń